Berno, dnia 11 listopada 2015 roku: Uroczystość wręczenia medalu "Zasłużony Kulturze GLORIA ARTIS" przez ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej Jaromira
Sokołowskiego Barbarze Ahrens-Młynarskiej, przyznanego jej przez minister kultury i dziedzictwa
narodowego Małgorzatę Omilanowską za 45-letnią działalność na rzecz
promowania kultury polskiej w Szwajcarii.
Polacy
mieszkający w Szwajcarii wiedzą to najlepiej, nikt przez ostatnie dekady
nie zajmował się pielęgnowaniem polskiej kultury na ziemi Helwetów tak,
jak Barbara Ahrens-Młynarska. Owszem, przy pomocy wielu, ale gdyby nie
jej energia, konsekwencja, talenty organizacyjne, odporność na
przeciwieństwa i krytykę, i,
last but not least, kontakty, nie
byłoby tych wszystkich spotkań w ludźmi polskiej kultury i sztuki, które
z pewnością wpłynęły na podniesienie jakości życia polskich domów pod
szwajcarskim niebem.
Niedziela, 13 grudnia 1981 roku, Wojciech
Młynarski przygotowuje się do autorskiego recitalu w Domu Polskim w
Zurichu. Jak zwykle przyjechał na zaproszenie Barbary, swojej siostry,
która od lat mieszka w Bazylei i organizuje w różnych miejscach w
Szwajcarii spotkania z polskimi artystami, wśród nich naturalną koleją
rzeczy z bratem-satyrykiem. Występ przerodził się w manifestację
solidarności z Polską. Od północy w Polsce trwał stan wojenny. Nikt nie
wiedział, co to tak naprawdę znaczy, czym się skończy, już sama nazwa
budziła grozę, telefony nie działały, media zagraniczne przekazywały
hiobowe wieści.
W Bernie odbył się przed ambasadą polską marsz
protestacyjny szwajcarskiej Polonii oraz solidaryzujących się z nią
Szwajcarów. Rozpoczęła się trudna dekada lat 80. Trudna dla Polski,
trudna dla Polaków przebywających na stałe czy też czasowo za granicą,
kontakty z krajem były utrudnione, wyjazdy pokomplikowały się jeszcze
bardziej, niż to było przedtem, gdy oczekiwania na paszporty i wizy
trwały tygodniami i nigdy nie było wiadomo, czy podania zostaną
rozpatrzone pozytywnie.
Jerzy Derfel, akompaniator Wojciecha Młynarskiego, tak wspomina występ 13 grudnia:
Przed
koncertem w Zurichu /.../ włączamy telewizję, a tam straszliwe
wiadomości - o czołgach na ulicach, że Szczypiorski, Wałęsa, Michnik i
Geremek w więzieniu /.../ przyjeżdża delegacja "Solidarności", która
właśnie wizytowała szwajcarskich związkowców, i prosi: zagrajcie
koniecznie. Wojtek zmienia na tę okazję program: jest bardzo poważny,
śpiewa "Przetrwamy!", finał koncertu jest fantastyczny ale i smutny
zarazem.Tysiące Polaków "wybrało wtedy wolność", wśród nich
także wielu artystów, ale o ile muzykowi łatwiej jest odnaleźć się w
obcym kraju, dla poety-satyryka, którego tworzywem jest ojczysty język, a
inspiracją wszystko, co dzieje się w społeczeństwie mówiącym tym
językiem, jest to decyzja dramatyczna... Choć szwajcarska policja od
spraw cudzoziemców z wielką wyrozumiałością zajmowała się polskimi
obywatelami, umożliwiała przedłużenie pobytu, pomagała w znalezieniu
lokum i pracy. Jerzy Derfel, który był w Szwajcarii z żoną, na razie
został, wrócili w kwietniu. Wojciech Młynarski wrócił już 27 stycznia
1982. Jak się okazało, było to ostatnie lotnicze połączenie do Warszawy -
okrężną drogą przez pół Europy - przed zamknięciem granic trwającym do
kwietnia właśnie.
A dla jego siostry rozpoczął się czas wzmożonej
aktywności na rzecz sprowadzania twórców kultury polskiej do
Szwajcarii. Dla wielu Polaków na wiele lat jedynego kontaktu z polską
kulturą. Schyłkowe lata PRL-u to był okres dojeżdżania polskich artystów
do publiczności w najodleglejszych miejscach w świecie. Już przedtem
tak było, ale w latach 80. bardzo się wzmogło, ludzie byli głodni
kontaktu ze wszystkim, co polskie, przejęci tym, co dzieje się w ich
ojczyźnie, do której wjazd do 1989 roku był utrudniony, a dla wielu z
powodu ich sytuacji prawno-politycznej niemożliwy.
Plusem
dodatnim, że złożę tu ukłon w stronę naszego laureata Pokojowej Nagrody
Nobla 1983, było to, że kurs złotówki był śmiesznie niski, co znaczyło,
że honoraria dla artystów przeliczane na waluty obce były nieznaczne.
Oczywiście koszta ich przyjazdu czy przelotu oraz pobytu były w całości
pokrywane przez organizatora. Przenocowywani byli najczęściej prywatnie,
dziś rzecz raczej nie do pomyślenia.
Barbara najpierw ściągała
polskich twórców kultury we współpracy z Domem Polskim w Zurichu,
energicznie prowadzonym przez redaktora Tadeusza Wojnarskiego (redaktora
polonijnego miesięcznika), a od końca 1986 roku w założonym przez
siebie Klubie Miłośników Żywego Słowa zapraszającym regularnie cztery
razy w roku artystów sceny i estrady, dziennikarzy i pisarzy, muzyków i
wokalistów. Kanapka, na której nocowali w pokoju gościnnym jej domu (i
Uwego, jej drugiego męża), powinna się nazywać "łoże mistrzów". Nocowali
na niej sami najwięksi: Zofia Kucówna, Irena Kwiatkowska, Barbara
Wachowicz, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki, Stefan Kisielewski,
Agnieszka Osiecka, Andrzej Łapicki, Ryszard Kapuściński, Tadeusz
Konwicki, Ryszarda Hanin, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Erwin Axer,
Krzysztof Zanussi, Stefan Chwin, Olga Tokarczuk... żeby wymienić tylko
niektórych.
Każde z tych wydarzeń, czy był to wieloosobowy
spektakl teatralny, czy kameralne spotkanie z jednym tylko gościem
Klubu, dla nas, Polaków zamieszkałych w Szwajcarii, było prawdziwym
świętem, w końcu nikt z góry nie mógł przewidzieć, jakie ogromne zmiany
geopolityczne szykuje czas. W tych niepewnych dla Polski latach 80., gdy
założenie telefonu stacjonarnego graniczyło z cudem, nie było jeszcze
oczywiście Telewizji Polonia, a tym bardziej innych kanałów
telewizyjnych przesyłanych drogą satelitarną, globalny Internet istniał w
sferze idei dopiero pączkujących w głowach informatyków, wszechobecne
telefony komórkowe w książkach Science Fiction... dziś to trudne do
wyobrażenia, ale tak było i było to całkiem niedawno.
Nie było
jeszcze polskiego kapitalizmu i jego zalet, nie było też i jego wad.
Dziś koszty sprowadzania spektaklu są tak wysokie, że bez sponsorów
byłoby to po prostu niewykonalne, same dochody z biletów nie wystarczają
- tu podziękowania dla nich. W latach 80. Barbara musiała się wprawdzie
dobrze nagimnastykować, żeby skalkulować takie przedsięwzięcie, ale
mogła zaoszczędzić na kosztach hotelu, podejmując zaproszonych gości
prywatnie, a także na względnie niewysokich wynagrodzeniach dzięki
korzystnemu przelicznikowi.
Ale czy to do 1989 roku, czy w latach
90., gdy nowy system wypierał stary, czy też po roku 2000, gdy stary
system przeszedł definitywnie do przeszłości, Basia konsekwentnie
realizowała swoje posłannictwo i tak już przez 45 lat, choć różnią się
uwarunkowania i oczekiwania. Jak się bowiem okazało, zapotrzebowanie na
kontakt z żywą kulturą istnieje wśród mieszkających za granicą Polaków
nadal mimo telewizji, Internetu, komórek itd. Sprowadzenie 149 spektakli
teatralnych, występów estradowych, koncertów, spotkań z twórcami
kultury, to ogromny dorobek w
dossier jednej osoby.
Jak to się
stało, że Barbara, z wykształcenia aktorka prowadząca w Bazylei Szkołę
Estetyki Ruchu, stała się ambasadorką polskiej kultury? Że tyle czasu i
energii poświęciła na działalność wprawdzie w swym końcowym efekcie
pożyteczną i piękną, jeśli wziąć pod uwagę wdzięczność polskiej
publiczności i chętnie odwiedzających Szwajcarię twórców kultury, ale
też niełatwej, bo połączonej z przezwyciężaniem trudności
organizacyjnych z jednej strony i międzyludzkich - artyści to
skomplikowani indywidualiści - z drugiej?
W połowie lat 60. Basia
była młodą aktorką zaangażowaną w Teatrze Narodowym. Siostra gwiazdy
piosenki satyrycznej, stryjeczna wnuczka współzałożyciela i dyrektora
Warszawskiej Filharmonii Emila Młynarskiego, światowej sławy pianistę
Artura Rubinsteina nazywająca swoim wujem, chciała po prostu pracować w
swoim zawodzie zapatrzona w starszych od siebie artystów, mistrzów
sceny, estrady, czy telewizji, kolegów brata. Trudno doprawdy o lepszą
sytuację wyjściową dla artystycznej kariery. I trudno o gorszy ruch, niż
decyzja o emigracji i zaczynaniu wszystkiego od początku z nauczeniem
się języka obcego na dzień dobry.
Na dzień dobry, czyli na
bogobojne protestanckie "Grüezi" ("Grüssgott", "Niech będzie
pochwalony...") w pracowitej i mało artystycznej Szwajcarii. Dziś
wielkie szwajcarskie miasta, Zurich, Genewa, Bazylea, to kwitnące centra
międzynarodowej kultury, wtedy były to miasta o surowym mieszczańskim
kodeksie
"ora et labora". Tymczasem w Polsce lat 60. wprawdzie
materialnie powodziło się ludziom gorzej, za to życie artystyczne
kwitło. Na przekór cenzurze i polityce. Bycie artystą, aktorem, aktorką
to było marzenie wielu i szczęśliwym losem nielicznych. Młoda Basia
należała do wybrańców.
W 1965 roku ukończyła warszawską PWST.
Zaprosił ją do swojego teatru "sam" Adam Hanuszkiewicz. W 1966 roku
znalazła się na okładce "Zwierciadła". Doskonały start na gwiazdę. A
gwiazda wtedy jeszcze się nie zdemokratyzowała, jeszcze była gwiazdą na
niedościgłym firmamencie, kimś wyjątkowym.
Ale angaż w teatrze
mistrza okazał się pułapką. Barbara wystąpiła w wielu programach
telewizyjnych, lecz na scenie grała głównie tłum. I choć zdarzały się
też bardziej znaczące role, młoda aktorka czuła, że nie wykorzystuje
swojego potencjału. Kiedy więc otworzyła się przed nią szansa wyjazdu na
Festiwal Teatralny w Avignon, skwapliwie z niej skorzystała... To był
krótki pobyt z trwającymi do dziś konsekwencjami, osiedleniem się w
Szwajcarii.
I tak to się zaczęło. Basia przeszła przez wszystkie
etapy emigranckiego przystosowywania się. Nauczyła się języka. Udało jej
się znaleźć sobie taki zawód, który nie był wprawdzie twórczym
kreowaniem ról na scenie, ale jakoś się z zawodem aktora zazębiał,
"estetyka ruchu" to też praca swoim ciałem. Stworzyła wokół siebie swoje
środowisko, polsko-szwajcarskie z nieznaczną, ale jakże ważną domieszką
niemieckiej - od 1986 roku Barbara jest żoną biznesmena niemieckiego
mieszkającego w Bazylei.
A to, czego jej brakowało, kontaktu z
polską kulturą, nie zaniedbała oferując to także innym. Zapraszała na
występy brata, zapraszała jego koleżanki i kolegów i tak to się zaczęło
nakręcać. A Basia rozkręcać. Z tęsknoty do języka polskiego zaczęła też
tworzyć sama. Wiersze, które pisała do szuflady, odkrył jeden z jej
znakomitych gości i przyjaciół, Gustaw Holoubek. Mistrz sceny zaszczycił
inauguracyjne spotkanie Klubu Literackiego 6 grudnia 1986 roku.
Nie
minęło dużo czasu, a wiersze doczekały się nie tylko polskiego wydania,
ale i muzycznego spektaklu w polskiej telewizji z muzyką Włodzimierza
Nahornego w reżyserii Anny Minkiewicz. Bo właśnie zawitała w Polsce
długo wyglądana wolność i między Polską a Polakami z zagranicy zaczęła
się ściślejsza współpraca. Wystąpiła w nim sama autorka oraz jej
koleżanki: Halina Kunicka, Łucja Prus, Magda Zawadzka, Ewa Wiśniewska. W
widowisku zatytułownym "Kuchenka" do tekstów Basi padają takie jej
słowa:
Weź kilka listów niewysłanych.
Weź parę nocy nieprzespanych.
Pytania weź bez odpowiedzi,
gniewne spojrzenia, ostre słowa.
Zalej je łzami, zamknij w wekach
i zacznij, zacznij żyć od nowa."Zacznij
,
zacznij żyć od nowa" to motto, które prowadzi Basię przez życie.
Niejeden by się załamał wobec trudności z polskimi urzędami
paszportowymi, z ZAiKS-em, z kapryśnymi artystami, z Polonią czasami
zgodną i jednomyślną, ale częściej spierającą się o byle głupstwo. Ale
nie Basia! Przez te wszystkie lata i społeczne nastroje Basia dbała o
najwyższy poziom spotkań w swoim Klubie. Profesor Aleksander Bardini,
znakomity gość Klubu 6 czerwca 1991 roku, zapytany o różnicę między
kulturą masową a „wysoką” powiedział:
"...w tak zwanej
kulturze masowej mamy do czynienia z naturalnym, powiedziałbym, z
fizykalnie naturalnym faktem pewnego rozcieńczenia jakości, bo kultura
ta musi być pomyślana jako rzecz, którą każdy może wchłonąć. Wchodzi ona
wszystkimi drogami w człowieka, a więc nie jest to proces, w którym
następuje pewna koncentracja bazująca na wiedzy, wrażliwości, na
znajomości przykładów czasów poprzednich. Kultura ta działa wprost. Ona
nie przechodzi przez bardzo skomplikowany aparat odbiorczy – przychodzi,
wychodzi, była, jest, nie ma”. "Choć i w kulturze masowej
zdarzają się arcydzieła", szybko się skorygował. Basi najbardziej chodzi
o "arcydzieła" wszelakie. I o przechowywanie w pamięci "przykładów
czasów poprzednich", rzecz niezwykle ważna właśnie na emigracji, gdzie
łatwiej o zapomnienie lub choćby tylko zaniedbanie własnej kultury niż w
swoim własnym kraju.
Wojciech Młynarski w wierszu, którego wers jest tytułem tego tekstu napisał:
(...) Jesteś w drodze do celu,
piękno celu czujesz
i jakoś się nad sobą
wcale nie litujesz (dziwne).
Więc mózgów ścieżki gracuj,
gdy wzejdzie świt blady.
Nie lituj się i pracuj
nie ma innej rady!
P.S. A jest w tym coś z dramatu
i coś z kabaretu,
pracować dla Polaków
pod niebem Helwetów.**
Barbara Ahrens-Młynarska
jest autorką tomiku wierszy "Dzikie łubiny" (Krajowa Agencja
Wydawnicza, Lublin 1991), wspomnień "Zielnik Rodzinny" (Oficyna
Wydawnicza "Rytm", Warszawa 1998), oraz opowieści o swojej matce
Magdalenie Młynarskiej z domu Zdziechowskiej pt. "Jak się ta miłość
nazywa..." w wydaniu zbiorowym pt. "Nasze Mamy" (przez Stowarzyszenie
"Na Pięknym Brzegu", Warszawa 2015).
Po 1989 roku wystąpiła w
telewizyjnych spektaklach muzycznych "Wiersze niewiersze", "Kuchenka" (1989), i "Niezupełnie
późna jesień" (1991) do własnych tekstów i muzyki Włodzimierza
Nahornego, w reżyserii Anny Minkiewicz.
15 listopada 1997 roku
została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski "Polonia
Restituta" przyznanym jej przez prezydenta RP Aleksandra
Kwaśniewskiego.
Cytat wspomnienia Jerzego Derfla z: "Dookoła
Wojtek. Opowieść o Wojciechu Młynarskim" Dariusza Michalskiego (wyd.
Prószyński i S-ka, Warszawa 2008)*wpis Wojciecha Młynarskiego do Księgi Pamiątkowej Klubu po recitalu 3 grudnia 2001*
Poniżej zdjęcia Basi z pewnej naszej fotograficznej zabawy w jej domu i ogródku na przełomie tysiącleci, oraz różni goście Klubu w moim obiektywie, lista jest niepełna, zdjęcia mam częściowo w kartonach, do których nie mam łatwego dostępu, jak wypłyną, dołączę (galeria zdjęć nie jest ułożona chronologicznie). Oczywiście prezydenci RP nie byli gości Klubu, a miasta Berna, dołączam zdjęcia, jako że są historyczne: z prezydentam Aleksandrem Kwaśniewskim, gościem w Bernie w roku 2002, Barbara i Uwe Ahrens, z prezydentem Lechem Wałęsą, gościem w Bernie w 2013 roku Barbara Ahrens i młodziutka pianistka Zosia Grzelak, która zagrała na powitanie prezydenta.
wszyscy goście Klubu w
archiwum strony Basi "Słowo i Muzyka"(na ostatnim zdjęciu ja z moim mężem Martinem na spotkaniu Klubu w grudniu 1997 roku, fot. Alicja Zawadzka)