Zdarzyło się to wiosną 200... roku w rodzinnym miasteczku piszącego te
słowa. Mój, świeckiej już niestety pamięci, serdeczny koleżka Maniek
wybrał się do ulubionego lokalu, by - jak mawiał nieodżałowany wielki
filozof i znawca ludzkich serc Jan Himilsbach - wprowadzić do organizmu
nastrój baśniowy. Przechodząc przez park zauważył siedzącą na ławce i
pogrążoną w lekturze dziewczynę. Wiedziony wrodzoną ciekawością, zboczył
nieco z kursu, żeby przejść w pobliżu tej młodej osoby i rzucić okiem,
co też takiego ciekawego pochłonęło jej uwagę.
Gdy był blisko, dostrzegł
wypisane na okładce charakterystycznym gotykiem nazwisko autora książki - Nietzsche. Powiedzmy sobie szczerze: siadujące sobie w naszym parku
dziewczęta nie tak znowu często czytywały Nietzschego. Tak, dziewczęta
czytujące sobie w parkach dzieła tego nie tak może wybitnego jak
Himilsbach, ale jednak wybitnego filozofa, należały w naszym miasteczku
do zdecydowanej mniejszości, a dziewczyny, która nie tylko czyta
Nietzschego, ale na dodatek czyta go trzymając książkę do góry nogami,
Maniek nie spotkał dotąd nigdy. Nietzsche czytany nawet w tradycyjny
sposób jest miejscami trudny w odbiorze, więc czytanie jego prac do góry
nogami to jest już, czy ktoś się z tym zgodzi, czy nie, wyższa szkoła
jazdy i musi budzić szacunek.
Maniek należał do tej wąskiej grupki
przedstawicieli męskiego gatunku, która zwraca uwagę nie tylko na zalety
intelektualne i duchowe piękno kobiet, ale i na ich powierzchowność, a
tak na pierwszy, jak i na drugi rzut oka, pod tym względem zaczytana
nieznajoma zaprezentowała mu się wyjątkowo korzystnie. Maniek w mgnieniu
oka chwycił za skrzydła przelatującą mu przez głowę myśl, że oto
właśnie nadarza się tego rodzaju okazja, której stratę człowiek później
rozpamiętuje z poczuciem porażki. Porażek Maniek nie lubił, więc
postanowił działać. - Przepraszam, czy mógłbym się dosiąść? - zagaił i -
jak piszą w książkach - tak to się właśnie wszystko zaczęło.
Rozmowa z
piękną i oczytaną nieznajomą potoczyła się nad wyraz wartko. Maniek
wspominał później biografom spisującym jego żywot i czyny, że miał
wrażenie, iż znają się z tą - jak się przedstawiła - Anią już od dawna.
Była ona - jak twierdziła - studentką z Gdańska, bawiącą w naszym
uroczym miasteczku przejazdem. Po zazębieniu myśli i odkryciu łączącego
ich duchowego pokrewieństwa, oboje udali się do lokalu, do którego
Maniek właśnie udawał się jeszcze kilka chwil temu samotnie.
Przy
drinkach łączące Mańka ze studentką z Gdańska pokrewieństwo jeszcze
mocniej się zadzierzgnęło, na tyle mocno, że oboje nie wyobrażali już
sobie, by resztę wieczoru mogli spędzić osobno. Maniek zaproponował
więc, że pokaże Ani swoje mieszkanie, posłuchają sobie Depeche Mode, a
przede wszystkim chciałby przedstawić ją swoim kwiatom. Co jak co, ale
Maniek umiał rozmawiać z kobietami. Studentka z Gdańska nawet nie
starała się udawać powściągliwości, słysząc te propozycje. Wstali więc
od stolika i poszli do Mańka.
U Mańka w mieszkaniu wszystko przebiegło
zgodnie z odwiecznym prawem natury: mieszkanie zostało obejrzane, utwory
Depechów odsłuchane, prezentacja kwiatom dokonana, dalsze pogłębianie
znajomości - odbyte. Podobno nawet kilka razy.
Gdy mój kolega obudził
się rankiem stwierdził, że studentki Ani z Gdańska już nie ma, zniknęła,
rozpłynęła się w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, a wraz z
nią zegarek Mańka, telefon komórkowy, portfel i kurtka skórzana typu
ramoneska sztuk jeden. Mańka i tak już bardzo bolała głowa, a
stwierdzone straty materialne ból jeszcze spotęgowały. Nie mitrężąc,
wciągnął na siebie portki, zarzucił jakiś chałat (o, gdzieżeś ty,
ramonesko kochana, nieodłączna towarzyszko niezliczonych bojów!) i
puścił się galopem w miasto w poszukiwaniu nietzscheańskiego
nadczłowieka, wcielonego w powabną postać studentki z Gdańska. Dopadł ją
na dworcu i odebrał co jego. Odchodząc - dżentelmen do końca -
odwrócił się jeszcze do panny ze słowami: Na pewne rzeczy, piękny
kwiecie, żeśmy się jednak nie umawiali.
Więc wracając do wiadomych
wydarzeń i tzw. ogólnego położenia, polecę Mańkiem: Na pewne rzeczy,
Angelo, piękny kwiecie... No dobra, po prostu - Angelo, na pewne rzeczy
żeśmy się jednak nie umawiali.
KOMENTARZE