"The Missing All - prevented Me
From missing minor Things".
("Skoro nie mogłam mieć Wszystkiego -
Nie dbałam o brak mniejszych Rzeczy".)
Nie wiemy nawet, jak wyglądała. To znaczy - nie wiemy, jak wyglądała
trzydziestokilkuletnia kobieta, która pewnego dnia roku prawdopodobnie
1865, w swoim pokoju na piętrze rodzinnego domu w miasteczku Amherst w
stanie Massachusetts, pochylała się nad kartką papieru, notując na niej
okrągłym i pochyłym pismem te dwie linijki wiersza. Po największej
poetce amerykańskiej pozostała jedna tylko wiarygodna podobizna:
dagerotyp wykonany w roku 1848
[1]dagerotyp był zrobiony prawdopodobnie wcześniej .
Uchwycona na nim en face
siedemnastoletnia dziewczyna, o nieładnych i wrażliwych rysach, z
włosami gładko zaczesanymi na uszy i zapewne związanymi z tyłu, szczupła
w swojej ciemnej sukni, ze wstążką na długiej szyi - to dopiero
podlotek, jeszcze nie ta Emily Dickinson, której wiersze miały mniej
więcej dziesięć lat później przybrać kształt otwierający nową epokę w
poezji języka angielskiego. Jak wyglądała ich autorka w latach, kiedy je
pisała - nie wiemy. I wszystko wskazuje na to, że nie dowiemy się
nigdy. Dzisiejsi biografowie poetki przytaczają szczegóły wiele mówiącej
historii, w której główną rolę odgrywa ten właśnie dagerotyp.
Po
śmierci Emily w roku 1886 jej młodsza siostra Lavinia ku swojemu
kompletnemu zaskoczeniu odkryła w jej pokoju zamknięty na klucz kuferek,
wypełniony połączonymi w schludne zszywki rękopisami 1775 wierszy.
Nawet ci, co znali Emily za życia i wiedzieli, że pisze poezje, nie
mieli pojęcia, że napisała aż tyle: przed jej zgonem ukazało się drukiem
w czasopismach zaledwie siedem utworów (wszystkie zresztą anonimowo i w
zasadzie bez jej zgody). Na prośbę Lavinii egzekutorką tej
niespodziewanej obszernej literackiej spuścizny została Mabel Loomis
Todd, żona miejscowego profesora astronomii, zdolna malarka i
przyjaciółka Emily w ostatnich latach jej życia (przyjaciółka zresztą
korespondencyjna, jako że - z powodów, które za chwilę się wyjaśnią -
nie widziała jej na oczy, choć w tych samych latach pozostawała w
skandalicznym jak na owe czasy romansowym związku z żonatym bratem
Emily, Austinem).
Intuicyjnie pojmując wyjątkowość tej poezji, poczęła
przepisywać ledwie czytelne rękopisy z myślą o przygotowaniu do druku
wyboru wierszy; na współpracę przy tej inicjatywie dał się też namówić
Thomas Wentworth Higginson, mierny choć wpływowy literat, który za życia
poetki pełnił wobec niej funkcję nie zawsze pojętnego mentora.
Oboje
stanęli jednak od razu wobec konieczności podwójnej operacji o
charakterze, żeby tak rzec, kosmetycznym - dotyczącym autoportretu Emily
odbitego pośrednio w jej twórczości i jej dosłownego dagerotypowego
portretu. Wybrane do publikacji wiersze przybrały w książce drastycznie
"poprawiony" wygląd: szokująco niekonwencjonalne epitety zastąpiono
bardziej utartymi określeniami, starannie wygładzono chropowatości
wersyfikacji i intonacyjne załamania, dziwaczną interpunkcję i pisownię
(niezliczone myślniki i słowa pisane z dużych liter) przystosowano do
ogólnie obowiązujących reguł.
Analogicznemu retuszowi poddano zarazem dagerotyp. Tak rodzina, jak i
obydwoje wydawcy uznali, że ten jedyny pozostały po Emily wizerunek nie
oddaje jej sprawiedliwości. Metodą dosłownego retuszu sporządzono więc
nowy portret: pozostały na nim - dokładnie tak jak w wydrukowanych
wierszach - tylko najogólniejsze zarysy twarzy poetki, wszystkiemu
innemu zaś nadano wygląd zgodny z panującą w jej epoce konwencją urody.
Powściągliwe, gładkie uczesanie przybrało kształt falistych pukli, szyję
otoczyły romantycznie spienione koronki, sukienka z ciemnej stała się
biała. Niektóre z tych szczegółów mogły nawet odpowiadać rzeczywistości -
wiadomo na przykład, że Emily w późniejszym okresie życia miała zwyczaj
istotnie ubierać się na biało - w sumie złożył się z nich jednak
konwencjonalny postromantyczny obrazek.
Ten spreparowany portret
ostatecznie zresztą nie ukazał się w pierwszym pośmiertnym tomiku:
zamieściło go dopiero wydanie z roku 1924. Niemniej, od tego czasu ów
sentymentalny wizerunek poetki utrwalał w umysłach czytelników pewien
stereotyp Emily Dickinson i jej poezji, ukształtowany już przez
wyretuszowane i selektywne wydania oraz wyidealizowane wspomnienia
pośmiertne.
Zburzyło ten stereotyp dopiero opublikowanie w roku 1955 przez Thomasa
H. Johnsona kompletnego krytycznego wydania wierszy poetki w ich
oryginalnej postaci, a wkrótce później także pełnej edycji jej listów.
Dopiero w świetle tych wydań okazało się, że ta, którą miano za
nieśmiałą i sentymentalną panienkę z prowincji, zajmującą się w wolnych
chwilach pisaniem wierszy o ptakach i kwiatach, była w rzeczywistości
wielką nowatorką, odnowicielką mowy poetyckiej, obdarzoną przy tym
umysłem o filozoficznej głębi i nie cofającą się przed niczym w swojej
pogoni za wymykającą się prawdą świata czy własnej świadomości.
Wszystko to nie może nie przywieść na myśl pośmiertnych dziejów poezji
Norwida, poddawanej przez długie lata - na innym kontynencie, ale w tej
samej epoce - analogicznym retuszom edytorskim i podobnie naginanej
przemocą do stanu "normalności". Jakkolwiek jednak przełomowa rola Emily
Dickinson w poezji amerykańskiej drugiej połowy XIX wieku jest istotnie
uderzająco podobna do roli Norwida w poezji polskiej, doszukiwanie się
bardziej szczegółowych analogii nie powinno posuwać się tu za daleko.
Między tym dwojgiem poetów jest jedna co najmniej zasadnicza różnica. W
przeciwieństwie do strategii pisarskiej Norwida, który (dopóki
fizycznych sił i zdrowia mu starczało) w szkicach, wystąpieniach
publicznych, listach, przedmowach do wierszy i samych wierszach aktywnie
forsował swoją ideę poezji, który przy całej "ciemności swojej mowy"
walczył bezustannie o czytelnika i o utrzymanie z nim kontaktu - drogę
twórczą Emily Dickinson da się opisać wyłącznie jako drogę wycofania się
i wyrzeczenia, odosobniania się urastającego stopniowo do rozmiarów
programowo przyjętego modus vivendi, coraz szczelniejszego zamykania się
we własnych pilnie strzeżonych granicach. Jeden z jej najbardziej
przejmujących wierszy, powstały już około 1862 roku, uderza trzeźwą
samowiedzą, z jaką definiuje ten wewnętrzny proces jako nieprzepartą
skłonność Duszy:
Dusza dobiera sobie Towarzystwo -
I - zatrzaskuje Drzwi -
Jak Bóg - ma w sobie prawie Wszystko -
A z Reszty sobie drwi -
Nie dba - że tłoczą się Rydwany
U jej pochyłych Bram -
Że na wytartym jej Dywanie
Przyklęka Cesarz sam -
Wiem, jak z nią jest - gdy z Rzesz wybiera
Kogoś Jednego - raz -
Zamyka się jak Śluza - zwiera
W sobie - jak Głaz -
Jak wiele innych wierszy Emily Dickinson, tak i ten interpretowany już
bywał na rozmaite sprzeczne wzajemnie sposoby. Kwestią, od której
wszystko tu zależy, jest oczywiście pytanie, kim jest "Ktoś Jeden"
wspomniany w ostatniej strofie. W zależności od udzielanej odpowiedzi,
dopatrywano się w utworze już to zaszyfrowanego wyznania miłosnego, już
to deklaracji religijnej wiary, już to wreszcie aluzji do konkretnych
wydarzeń z życia poetki (w myśl tej ostatniej interpretacji druga strofa
np. miałaby zawierać wspomnienie wizyt paru redaktorów pism, którzy w
r. 1862 próbowali nawiązać z autorką kontakty).
Wszystkie te próby
rozszyfrowania sensu wiersza wydają się jednak chybione. Pełnię
znaczenia nadaje mu tylko (zwłaszcza na tle innych wierszy o podobnej
wymowie) przyjęcie założenia, że Ktoś Jeden to ten, w kogo Dusza się
wciela, a więc każde ludzkie "ja" - w tym wypadku własne "ja". "Dusza",
która "jak Bóg - ma w sobie prawie Wszystko", jest tym samym, czym w
innym wierszu okazuje się "Mózg", mający "dokładnie ciężar Boga".
Mieszcząc w sobie "prawie Wszystko", Dusza nie musi otwierać drzwi w
poszukiwaniu wyjścia w zewnętrzny świat: to, co z tego świata naprawdę
dla niej ważne, ma i tak w sobie.
I jako poetka, i jako człowiek Emily Dickinson w przeszło sto lat po jej
śmierci pozostaje wciąż jeszcze - mimo urosłej już tymczasem
niebotycznej góry biografii i interpretacji krytycznych -
nieprzeniknioną zagadką. O jej życiu wiemy jednakże na podstawie
wspomnień i dokumentów dostatecznie wiele, aby z faktów ułożył się obraz
ilustrujący i potwierdzający autodiagnozę postawioną przez cytowany
wiersz. Jest to obraz konsekwentnie postępującego - i w tej konsekwencji
przybierającego formę objawów wręcz psychopatologicznych - wycofywania
się z otwartej przestrzeni w coraz szczelniejsze zamknięcie i z życia
wśród ludzi w głąb własnego "ja". Dusza w tym wypadku "zatrzaskuje
drzwi" wyjątkowo wcześnie, aby pozostawać odtąd w starannie "dobranym
towarzystwie" samej siebie.
Jeżeli można mówić o wytworzonym przez
zbiorową świadomość czytelników "portrecie" Emily Dickinson w sytuacji,
gdy nic pewnego nie wiemy nawet o jej wyglądzie zewnętrznym, gdy jej
życie nie pomieściło w sobie ani jednego barwnego epizodu i gdy niejasny
pozostaje nie tylko sens, ale nawet i przebieg pewnych kluczowych dla
jej rozwoju twórczego wydarzeń (takich jak zwłaszcza historia jej
wielkiej i nieszczęśliwej miłości, na temat której do dziś produkują
niezliczone hipotezy biografowie) - taki portret sprowadza się do
mitycznej podobizny "mniszki z Nowej Anglii", eremitki nie wychodzącej
niemal ze swej sypialni na piętrze, która służyła jej również jako
pisarski gabinet.
Właśnie to samotnicze odosobnienie pozostaje głównym
motywem naszych wyobrażeń o Emily Dickinson; można przypuszczać, że
zastanawiało ono jeszcze bardziej jej współczesnych, sąsiadów z małego
miasteczka, w którym wystarczało nie pojawić się na niedzielnym
nabożeństwie, aby stać się natychmiast przedmiotem domysłów i plotek.
Cóż zaś rzec o formach wycofania się jeszcze wyraźniej patologicznych,
takich jak np. jej wielokrotnie wspominany zwyczaj, unikania wszelkiego,
choćby wzrokowego kontaktu z ludźmi: w późniejszych latach życia
przynajmniej, w razie wizyty nawet najbliższych przyjaciół, z reguły nie
wychodziła do nich do salonu, lecz rozmawiała z nimi z pięterka, przez
uchylone drzwi sypialni. To już nie tylko atak nieśmiałości czy
depresji: to atak paniki, do którego opanowania Dusza niejednokrotnie po
prostu nie posiada dość "hartu":
Ile hartu w Duszy - że to znosi,
Gdy coraz bliżej brzmi
Stąpanie nadchodzących Stóp -
Skrzyp otwieranych Drzwi -
Cała poezja Emily Dickinson mieści się w tej szczelinie uchylonych
Drzwi: drzwi jej pokoiku na piętrze, ale także drzwi Duszy,
"zatrzaskiwanych" przez nią samą i coraz to na nowo "otwieranych" przez
zewnętrzną rzeczywistość, innych ludzi i Boga.
Młodość poetki niczym nie zapowiadała jej późniejszych samotniczych
skłonności. Jak można wnosić z jej zachowanych dziecięcych i
młodzieńczych listów, Emily była normalnym, pełnym życia młodym
stworzeniem; jej z lekka, absurdalne poczucie humoru mogło wręcz wydawać
się nieokiełznanym rozhukaniem w poważnej atmosferze rodzinnego domu i
purytańskiego nowoangielskiego miasteczka. Rodzina należała do
najszacowniejszych w mieście. Ojciec Emily, Edward Dickinson, był
najwyżej cenionym w Amherst prawnikiem, skarbnikiem Amherst College
(jednej z najlepszych uczelni w Nowej Anglii, założonej zresztą przez
jego ojca) i przez pewien czas nawet posłem do Kongresu Stanów
Zjednoczonych.
Nad życiem rodziny dominowała silna osobowość ojca (po
jego śmierci w r. 1874 Emily napisze w liście: "Serce miał czyste i
straszne - drugiego takiego chyba nie ma na świecie"; w domowej
ceremonii żałobnej nie uczestniczyła osobiście, przysłuchując się jej
tylko ze swojej sypialni na piętrze). Wychowanie dzieci odbywało się pod
ojcowską kontrolą, w duchu ściśle protestanckim, ciążącym silnie w
stronę kalwinizmu i purytanizmu. Rygoryzm tych wyznań mógł mieć wpływ na
późniejsze skłonności psychiczne i tryb życia poetki; ale duch
protestantyzmu był też w kilku szczególnych sensach naraz wybitnie
sprzyjającym podłożem dla jej twórczości.
Mowa tu z jednej strony o roli
introspekcji i bezpośredniego dialogu z Bogiem, z drugiej - o głębokim i
zasadniczym wpływie, jaki na tematykę i poetykę jej wierszy wywarła
zażyłość z Biblią oraz osłuchanie z melodyką i wersyfikacją hymnów
protestanckich. Jej charakterystyczny nieregularny jamb tylko z pozoru
stwarza wrażenie dokonanego na własną rękę przewrotu w angielskim
systemie wiersza; w istocie, jak to udowodniły specjalistyczne analizy,
jest to raczej nowatorskie przetworzenie wzorców rytmiczno-metrycznych
znanych z wcześniejszych o całe stulecie hymnów np. Isaaca Wattsa lub
innych autorów pieśni religijnych.
Symbolicznie potraktowana postać ojca - często przechodząca płynnie w
postać groźnego i surowego w swej opiekuńczości, ale także zazdrosnego,
naiwnego, traktowanego z pobłażliwym humorem Boga Ojca - stanowi w
wierszach Emily Dickinson jeden z najważniejszych punktów orientacyjnych
jej poetyckiego świata. Matka miała na jej osobowość wpływ
nieporównanie mniejszy. Jak wynika ze wzmianek w listach poetki, więź
emocjonalna między nią a matką prawie nie istniała, a pewna bliskość
między nimi zrodziła się dopiero, gdy doszło do swoistej zamiany
psychologicznych ról: matka w późniejszym wieku zapadła na zdrowiu i
zniedołężniała, co postawiło córkę wobec konieczności roztoczenia nad
nią "matczynej" opieki.
Na rodzeństwo składali się wspomniani już
starszy brat Austin i młodsza siostra Lavinia; z czasem Austin poślubił
najbliższą przyjaciółkę Emily, Susan Gilbert, i zamieszkał z nią tuż
obok głównej siedziby rodzinnej (stojącej nb. do dziś przy jednej z ulic
Amherst i mieszczącej w sobie muzeum poetki), w nowym domu wybudowanym
specjalnie dla nich przez ojca.
Choć małżeństwo Austina miało się później okazać nieudane, uderza w tym
obrazie spójność rodzinnego kręgu, którego nie był w stanie rozerwać
nawet brak emocjonalnego ciepła między dziećmi a rodzicami. W latach
młodości ta najbliższa sfera, choć niewątpliwie najważniejsza, była
wciąż jeszcze dla Emily tylko pierwszym z kilku koncentrycznych kręgów, w
których się obracała. To, że zdarzało jej się wtedy opuszczać gniazdo
rodzinne, było głównie zasługą faktu, że Edward Dickinson, człowiek mimo
swoich ograniczeń niewątpliwie światły, kładł wyjątkowy nacisk na
solidne wykształcenie dzieci. Jego starsza córka była w swoim pokoleniu
jedną z nielicznych kobiet, którym umożliwiono dostęp do studiów.
Po
ukończeniu Amherst Academy, doskonałej miejscowej szkoły średniej,
siedemnastoletnia Emily (w tym momencie możemy ją sobie przedstawić
właśnie taką, jaką uwiecznił ją dagerotyp) podejmuje naukę w "seminarium
żeńskim" Mount Holyoke w oddalonym o parę zaledwie mil miasteczku South
Hadley. (Mount Holyoke College jest dziś jedną ze słynnych Pięciu
Uczelni skupionych v promieniu kilku mil wokół Amherst.) Przestrzenna
bliskość nie pomaga: już ta wczesna faza młodości przynosi pierwszy
znaczący symptom chorobliwego uzależnienia Emily od rodzinnego domu.
Z
nie wyjaśnionych do dziś powodów (jednym z nich mógł być kryzys duchowy,
spowodowany niechęcią do dość fanatycznego ruchu "odrodzenia"
religijnego, dominującego w tych latach w życiu umysłowym uczelni)
przyszła poetka przerywa studia przed upływem roku i wraca do Amherst.
Pozostanie tu już do końca życia, zdobywając się tylko w r. 1855 na
podróż pociągiem do Filadelfii i Waszyngtonu oraz w l. 1864-65 na dwie
wyprawy do Bostonu (te ostatnie - z konieczności: poszukując porady
lekarskiej w związku z pogarszaniem się wzroku).
Od momentu porzucenia
studiów krąg jej życia zawęża się więc w zasadzie do rodzinnej
miejscowości, ale przez pewien czas Emily bierze jeszcze stosunkowo
regularny udział w życiu towarzyskim miasteczka. Miejscowe kroniki
notują na przykład, że w r. 1856 zdobywa drugą nagrodę w konkursie
wypieku chleba w trakcie dorocznego jarmarku; w roku następnym zasiada w
jury konkursu.
Silne są też wciąż jeszcze w tym młodzieńczym okresie jej więzi
uczuciowe z innymi ludźmi, znajdujące swój wyraz w głębokich (głębokich
zwłaszcza z jej strony) przyjaźniach, a także w paru przynajmniej
miłościach. O tych ostatnich wiadomo niewiele i stanowią one po dziś
dzień przedmiot spekulacji biografów. Nie mamy na przykład zbyt obfitych
informacji na temat postaci Benjamina F. Newtona, aplikanta w firmie
prawniczej ojca Emily. Młody człowiek był jej niewątpliwie bliski,
również pod względem poziomu umysłowego i zainteresowań literackich:
chętnie czytał jej wczesne wiersze i zachęcał ją do pisania. O ślubie
nie mogło jednak być mowy: Newton był bez grosza. Wyjechał zresztą z
Amherst, gdy Emily miała 18 lat, i wkrótce potem zmarł.
Czy właśnie to rozstanie było jedną z dwu druzgoczących "strat", o
których mówią niektóre wiersze? Być może. Czy było natomiast jednym z
powodów ciężkiego kryzysu psychicznego, który według wszelkich oznak
dotknął Emily w latach późniejszych? Dociekania biografów nie przyniosły
dotąd w tej mierze żadnych jednoznacznych ustaleń, choć nie brak
fantastycznych teorii, manipulujących - w braku przekonujących świadectw
- tekstami samych wierszy, aby wydobyć z nich rzekome zaszyfrowane
aluzje do potajemnego małżeństwa Emily, czy nawet zabiegu przerwania
ciąży, któremu miała się w tym okresie poddać. Wszystkie te spekulacje
wydają się wysoce wątpliwe. Jedyny fakt z tych lat, co do którego można
mieć stosunkowo wysoki stopień pewności, to nieszczęśliwa miłość, o
której nic bliższego jednak nie wiemy.
Nie wiemy nawet, kto był jej przedmiotem. Przez długie lata biografowie
usiłowali obsadzić w tej roli pastora i popularnego kaznodzieję Charlesa
Wadswortha, którego Emily spotkała w czasie wspomnianej wycieczki do
Filadelfii w r. 1855 i z którym w następnych latach utrzymywała bardzo
żywe kontakty drogą korespondencji. Wadsworth odwiedził ją nawet pięć
lat później w Amherst, wkrótce potem jednak został wezwany do pracy
duszpasterskiej w San Francisco, co w ówczesnych warunkach oznaczało
wyniesienie się na drugi koniec świata. Czy ta z kolei rozłąka oznaczała
drugą ze wspomnianych dwu strat? Czy to cierpienie z jej powodu było
wzmiankowanym w innym wierszu "wielkim bólem" ("Wielki ból zastępuje
rutyna cierpienia...")?
Nie jest to oczywiste. Ostatnie lata zwłaszcza przynoszą coraz więcej
danych świadczących o tym, że kontakty z Wadsworthem były przede
wszystkim, jeśli nie wyłącznie, kontaktami początkującej autorki z
imponującą jej postacią z wielkiego świata i cenionym kaznodzieją;
wstrząs spowodowany jego wyjazdem jest najprawdopodobniej sentymentalnym
mitem, wyprodukowanym i wyolbrzymionym przez wczesnych biografów.
Prawie dokładnie to samo da się powiedzieć o dwóch innych kandydatach do
roli tajemniczego mężczyzny w życiu Emily. Jednym z nich jest Samuel
Bowles, redaktor pisma wychodzącego w pobliskim Springfield; nic jednak
nie wskazuje na to, że uczucia, jakie do niego żywiła, wykraczały w
czymkolwiek poza przyjaźń. Niewątpliwie silniejszy - i odwzajemniony -
związek uczuciowy łączył Emily z Otisem Lordem, powszechnie szanowanym
sędzią Sądu Najwyższego stanu Massachusetts; pewne poszlaki wskazują, że
doszło nawet do jego oświadczyn, prawdopodobnie odrzuconych. Ten jednak
romans, jeśli był romansem, przydarzył się poetce w ostatnich latach
jej życia i z naturalnych względów chronologicznych nie można go winić
za ciężkie przejścia psychiczne, jakich ofiarą stała się według
wszelkich oznak jako kobieta mniej więcej trzydziestoletnia.
Pewne jest jedno: początek lat sześćdziesiątych, zwłaszcza rok 1862 jest
okresem, w którym ów niedawno przeżyty kryzys owocuje obfitą serią
wierszy (w wydaniu zbiorowym przybliżoną datą 1862 opatrzonych zostało
przez edytora ponad 300 utworów, od nr 326 do 664). Wierszy nie tylko
napisanych w rewolucyjnie nowym stylu, ale i stanowiących najwyższe
osiągnięcie poetki. Jednocześnie to właśnie wtedy zaczyna się na dobre
proces jej wycofywania się z życia publicznego i towarzyskiego,
zamykania się w tym najwęższym otoczeniu zewnętrznym, jakim były mury
rodzinnego domu, a przez ostatnie dwadzieścia lat życia - cztery ściany
pokoju na piętrze.
Jeśli nie traumatyczny wstrząs zawodu miłosnego - co mogło być przyczyną
tego odwrotu od świata? Co najmniej kilkanaście książek z całej
biblioteczki biografistyczno-krytycznej, jaka narosła już wokół
twórczości Emily Dickinson, przynosi rozmaite próby odpowiedzi na to
jedno pytanie. Zdaniem niektórych badaczy decydujący wpływ miało tu
poczucie zdominowania przez ojca, którego chłód i dystans uniemożliwiał
autentyczne porozumienie. Zdaniem innych - kryzys stanowił kulminację
poczucia winy z powodu zerwania się więzi uczuciowej z matką.
Niektóre
dociekania psychoanalityczne sugerują silniejsze niż miłość siostrzana
powiązania emocjonalne z bratem albo skłonności lesbijskie - w obu tych,
dość zasadniczo odmiennych diagnozach chodziłoby o to samo ogólniejsze
zjawisko stłumienia libido ze względów obyczajowych, z czego miałaby się
rodzić frustracja i wspomniany kryzys. Popularne dziś ujęcia
feministyczne kładą nacisk na czynnik socjologiczny: głównym motywem
urazów i neuroz poetki miałaby być podrzędna pozycja kobiety w systemie
społecznym jej epoki.
W pobliżu tych koncepcji mieszczą się teorie,
które w procesie wycofywania się i izolowania Emily Dickinson dopatrują
się reakcji na rozczarowania czysto literackie, wynikające z niemożności
zdobycia uznania i zrozumienia dla własnej twórczości w oczach ludzi,
na których opinii jej zależało. (Jest istotnie faktem, że żaden z jej
nielicznych czytelników, poza jedną może, inteligentną i obdarzoną
dobrym gustem Mabel Loomis Todd, nie był w stanie docenić jej
nowatorstwa: poczciwy Higginson na przykład, za życia ceniony literat i
wydawca, do którego Emily zwróciła się listownie z prośbą o ocenę
wierszy w r. 1862, w późniejszej korespondencji i kontaktach okazuje się
osobowością wręcz żałośnie nieadekwatną.)
Pojawia się nawet prozaiczne
wyjaśnienie medyczne: przyczyną unikania kontaktów z ludźmi mogły być po
prostu nasilające się symptomy choroby Brighta, na którą poetka
cierpiała i na którą w końcu zmarła (jak wiadomo, objawami tej choroby
nerek są obrzęki). Jedna z najnowszych prac, książka Maryanne M.
Garbowsky, oferuje wreszcie wytłumaczenie psychiatryczne, w chorobliwym
domatorstwie poetki doszukując się symptomów ostrej agorafobii.
Po lekturze tego rodzaju dociekań ma się ochotę wzruszyć ramionami: co z
tego? Każda z powyższych teorii może skrywać w sobie jakieś ziarenko
prawdy; możliwe nawet, że dla pełnego wyjaśnienia przyczyn zachowania
samotniczki z Amherst trzeba by wziąć pod uwagę kilka teorii naraz. Ale
gdybyśmy nawet zyskali w tej sprawie ostateczną pewność - czy wyjaśni
nam to cokolwiek w wierszach Emily Dickinson?
Same te wiersze w
naturalny sposób nie spełniają przecież warunków, jakie stawiamy
dokumentowi biograficznemu czy historycznemu (w jednym z listów sama
poetka objawia zadziwiająco nowoczesną świadomość rozdźwięku czy
przynajmniej nietożsamości pomiędzy swoim "ja" autentycznym a "ja"
literackim, podmiotem mówiącym, który w wierszach jest jedynie jej
"reprezentantem").
A zatem wysnuwanie z tekstów wierszy arbitralnych
wniosków na temat realnych przeżyć, poglądów, stanu zdrowia lub
preferencji seksualnych autorki jest procederem co najmniej wątpliwym;
czasami jest oczywistym nadużyciem. Ale i z odwrotnego punktu widzenia
należałoby powiedzieć, że jeśli nawet któryś z tych wniosków
potwierdzają obiektywne świadectwa, nie ma to i tak prawie nigdy
decydującego znaczenia dla naszej interpretacji wierszy. Dotrzeć do
istoty sensu utworów Emily Dickinson można tylko wtedy, jeśli się
założy, że stale w tej poezji obecny gest wycofania się i wyrzeczenia,
owo "zatrzaśnięcie drzwi" - drzwi realnej sypialni na piętrze i drzwi
sportretowanej na literacki sposób Duszy - jest nie tylko oznaką, lecz
także znakiem. Nie biernym symptomem neurotycznej reakcji "ja" na świat,
ale również aktywną próbą powiedzenia nam czegoś - powiedzenia i o
świecie, i o własnym "ja".
Skoro nie mogłam mieć Wszystkiego -
Nie dbałam o brak mniejszych Rzeczy.
Te dwie początkowe linijki wiersza nr 985 są takim właśnie świadomie
stworzonym znakiem, próbą nadania znaczenia życiu i własnemu zachowaniu
wobec życia. Wycofanie się podstawowy gest tego życia - zostaje
interpretowane jako logiczna konsekwencja przesłanki, jaką podsuwa
doświadczenie. Tą podstawową przesłanką jest paradoksalny fakt, iż nasza
egzystencja na ziemi, z pozoru rzucając nas w objęcia Wszystkiego,
jednocześnie nas z tych objęć wydziera: Wszystkiego bez wyjątku tak
naprawdę posiąść nie można, a zatem doświadczenie istnienia okazuje się
jednym pasmem strat; nieprzerwanym procesem odzierania i ogołacania nas z
tego, co nam rzekomo było dane czy choćby tylko obiecane.
W potocznym
rozumieniu egzystencji dopiero moment śmierci odbiera nam Wszystko.
Emily Dickinson przesuwa ten moment wstecz - tak daleko wstecz, że w
gruncie rzeczy pokrywa się on z momentem narodzin. To dlatego
kilkanaście spośród jej najbardziej poruszających wierszy operuje
niezwykłą perspektywą śmierci za życia, punktem widzenia kogoś, kto
umarł, ale zachowuje świadomość - i resztkami tej świadomości łowi
ostatnie okruchy Wszystkiego, ostatnie "mniejsze Rzeczy" tego świata,
choćby tak drobne jak mucha:
Przez śmierć słyszałam Brzęk Muchy
[.......................]
Rozdałam już Testamentem
Pamiątki po sobie - tę całą
Porcję Mnie - którą mogłam Zapisać - I wtedy - Mucha się wdała
Niebieskim, niepewnym Brzękiem
Pomiędzy mnie a światło -
Potem Okna zgasły - a potem
Już nic nie widziałam - patrząc -
W takiej perspektywie moment Agonii okazuje się wystarczającą synekdochą
Życia - wystarczającą tym bardziej, że w przeciwieństwie do tego
ostatniego jest wolny od złudy i fałszu:
Podoba mi się w Agonii
To - że jest zawsze prawdziwa
Nie symuluje się Konwulsji,
Ataku Bólu - nie odgrywa -
Gest wyrzeczenia się "mniejszych Rzeczy" tego świata "skoro nie można
mieć Wszystkiego" - mógłby jednak poprzestać na przyjęciu formy
prywatnej ascezy, tego dosłownego wycofania się i odosobnienia, które w
oczach współczesnych sąsiadów uczyniło z Emily Dickinson miejscową
dziwaczkę, a w idealizującej wizji potomnych tajemniczą "mniszkę z Nowej
Anglii". Gest wyrzeczenia przerodził się jednak - zarazem i przede
wszystkim w twórczość. Mogło tak się stać dlatego, że umysł poetki,
kształcony na protestanckiej teologii, wyćwiczony był w dostrzeganiu
paradoksów i akceptowaniu wewnętrznych sprzeczności.
Taką podstawową
wewnętrzną sprzecznością, głównym konfliktem dramatu rozgrywającego się w
jej poezji, było w tym wypadku założenie, że choć Życie bezustannie
rabuje nas ze skarbu, jakim jest Wszystko - jednocześnie nie pozwala nam
o istnieniu tego skarbu zapomnieć. Przypomina nam o nim nawet za
zatrzaśniętymi drzwiami naszego "ja", szturmując naszą uwagę, pamięć czy
wyobraźnię tysiącami owych "mniejszych Rzeczy", w których odbija się w
pomniejszeniu niezmierzone bogactwo świata. Jeśli dusza jest pokojem o
zatrzaśniętych drzwiach - jest to, mimo wszystko, pokój z oknem.
Jeden z najinteligentniejszych komentarzy na temat twórczości Emily
Dickinson, esej poety Richarda Wilbura, nosi tytuł "Sumptuous
Destitution". Można by to przełożyć jako "Wystawny niedostatek" albo
"Przepych ubóstwa". Oksymoron taki znakomicie określa istotę tej poezji.
Bierze się ona cała z napięcia pomiędzy świadomością bogactwa a
świadomością nieuchronności jego utraty. Wilbur dostrzega w życiu poetki
trzy główne obszary doświadczenia, w których obrębie ta podwójna
świadomość ujawniła się szczególnie dramatycznie: chodzi o doznanie
braku oparcia w pewności religijnej, doznanie nieodwzajemnionej miłości i
doznanie braku odzewu ze strony czytelnika.
W każdej z tych dziedzin - w
potrzebie wiary, w potrzebie bycia kochaną, w potrzebie literackiej
afirmacji - umysł poetki żąda maksymalistycznie Wszystkiego, aby
otrzymać Nic; aby zetknąć się z odmową, obojętnością, lub drwiną, jak w
symbolicznym wierszu, w którym egzotyczna "Brazylia" to synonim
nieosiągalnego marzenia, a pod postać "wszechwładnego Kupca" można
podstawić tak Boga, jak i Ukochanego albo Czytelnika:
Brazylia? Kręcił guzik -
W bok patrząc - ważąc tę myśl -
"Nie zna Pani niczego - co byśmy
Byli w stanie pokazać - Dziś?"
O "Brazylii" nie można jednak przestać marzyć, "Wszystko" trzeba w
wierszach przywoływać w całym jego niezmierzonym bogactwie - od
konkretnego "niemrawego żuka" na ścieżce ogrodu czy połykającego
dżdżownicę ptaka poprzez nazwy na wpół mitycznych krain aż po samo Niebo
(które, jak to definiuje jeden z wierszy, jest "tym, czego nie
dosięgam"). A trzeba - właśnie po to, aby tym wyraźniej uświadomić
sobie, jaka jest jedyna logiczna konsekwencja niemożności posiadania czy
objęcia Wszystkiego. Tą jedyną konsekwencją jest konieczność
wyrzeczenia się świata i wycofania ze świata.
Jeśli bowiem całości
Wszystkiego nie da się objąć, a cząstkowe posiadanie Wszystkiego to
sprzeczność sama w sobie, pozostaje tylko jedna metoda: paradoksalne
posiadanie drogą wyzbycia się, przyjęcie poprzez odrzucenie, wniknięcie w
istotę rzeczy od strony jej przeciwieństwa. Należy więc, jak głosi inny
wiersz, "Zachwyt poznawać poprzez Ból". Należy wysnuć ostateczne
wnioski z tego, że "Wody - uczy pragnienie", a "Sukces zda się
najsłodszy / Tym - co ugięli kark".
Na tym samym paradoksie "wystawnego niedostatku" czy "przepychu ubóstwa"
opiera się bezkompromisowo nowatorska poetyka Emily Dickinson. Jej
wynalazczość w tej dziedzinie polega również - tak jak w wypadku
strategii wycofania się - na odwróceniu o 180 stopni powszechnie
przyjętej metody. Krytyk Northrop Frye pierwszy bodaj zwrócił uwagę na
fakt, że poetka podważyła podstawy uświęconej w jej epoce konwencji
języka poetyckiego, której ideałem była z jednej strony potoczystość i
gładkość składni i wiersza, z drugiej zaś - niecodzienność i wyszukana
elegancja słownictwa.
Tę konwencję, w której zdanie i wiersz miały być
przejrzyste, a uwagę zwracać miało na siebie "poetyczne" słowo, nieznana
autorka z Amherst rozbiła w puch - czyniąc to w dodatku samodzielnie,
prawie bez oparcia w tradycji czy w przykładach innych współczesnych
prób tego rodzaju (zapytana przez Higginsona w liście, czy zna Źdźbła
trawy Walta Whitmana, odpowiedziała: "Wspomniał Pan Pana Whitmana - nie
czytałam jego Książki - ale mówiono mi, że jest okropny"). Dokonała zaś
tego przewrotu, zastępując konwencję jej dokładnym negatywem: we własnej
twórczości poetki "uwyraźnił się" i uwidocznił wiersz i proces
kształtowania zdania, czy - szerzej - sam akt poetyckiego mówienia,
słownictwo natomiast straciło restryktywny charakter, otwarło się
szeroko na dopływ potoczności i prozaicznego konkretu.
Wiersze Emily
Dickinson zatrzymują naszą uwagę na składni i budowie wersyfikacyjnej
dzięki temu, że (całkiem jak u Donne'a i jego siedemnastowiecznych
uczniów, którym była też bliska poprzez swoje metafizyczne
zainteresowania i skłonność do myślenia paradoksami) akt mówienia zawsze
przełamuje tu jakiś opór: opór wymykającego się słowom przedmiotu, opór
materii języka, opór obojętnego czy niechętnego słuchacza, opór samego
mówiącego i jego wewnętrznych zahamowań.
Wiersz odwzorowuje i uświadamia czytelnikowi wysiłek myślowy,
emocjonalny czy wręcz artykulacyjny, jaki legł u jego podstaw; jeśli
jest końcowym produktem pewnej pracy, to takim, na którym pozostały nie
zatarte ślady tej pracy (raz jeszcze przypomina się tu Norwid z jego
sławnym zdaniem o odlewie gipsowym, na którym rzeźbiarz pozostawia ślady
stykających się form).
Właśnie z tego przełamywania oporu bierze się jedna strona poetyki Emily
Dickinson, jaką jest programowe stylistyczne ubóstwo: nieregularny i
skąpy, oczyszczony z wszelkiej sylabicznej "waty" wiersz akcentowy,
niezwykle jak na tę epokę arbitralne i niedokładne rymy, urywkowe, jak
gdyby w najwyższym napięciu wyjąkiwane zdania, pauzy rozrywające tok
mówienia chwilami nagłych zamilknięć i zarazem zabezpieczające wypowiedź
przed popadnięciem w intonacyjną opływowość czy piosenkową śpiewność.
Pod wieloma względami poetka pisała zapewne tak, jak mówiła: można
śmiało powiedzieć, że w jej składni, wierszu, nawet interpunkcji odbija
się ów "cichy, wystraszony, zdyszany, dziecięcy głos", na który zwrócił
uwagę skądinąd mało wyczulony na głos jej poezji Higginson, kiedy po raz
pierwszy odwiedził swoją korespondentkę w Amherst.
Jednocześnie zaś demonstracyjne ubóstwo aktu mówienia ma swoją odwrotną
stronę w niezrównanym bogactwie mowy. Konkretność i celność opisu
(wystarczyłoby tu przytoczyć parę zdań i metafor opisujących zachowanie
ptaka w wierszu "Ptak przyskakał po Ścieżce...") bierze się nie tylko z
otwarcia rzeki słownictwa na wszelkie możliwe dopływy, od egzotycznego
nazewnictwa geograficznego lub astronomicznego poprzez fachowe terminy
odnoszące się do ogrodnictwa czy szycia aż po potoczne wyrażenia i
idiomy. Jej źródłem jest także poetycka technika, służąca potęgowaniu
wieloznaczności przekazu.
Oparcie wiersza na technice metafory,
symbolu,zagadki, zaskakującej definicji (por. liczne wiersze, które
rozpoczyna takie właśnie nieoczekiwane zdefiniowanie jakiegoś pojęcia,
np.: "`Nadzieja` jest tym upierzonym / Stworzeniem na gałązce...") służy
zawsze jednemu naczelnemu celowi: jak największemu zagęszczeniu
bogactwa sensów w jak najwęższym obrębie ubogiej w słowa wypowiedzi.
Ascetka poniekąd musiała stać się poetką: jej skrajna konsekwencja nie
mogła nie doprowadzić jej do odkrycia, że środkiem przemiany
ograniczenia w twórczość może być tylko poezja. Albowiem jedynie w
wierszu - tym bardziej wieloznacznym, im jest zwięźlejszy - mniej może
znaczyć więcej. Jedynie ciasny pokoik strofy ma - ze wszystkich ludzkich
siedzib nadprzyrodzoną zdolność przeistaczania się w rozległy "pałac
Możliwości":
Mieszkam w pałacu Możliwości -
Piękniejszy to dom od Prozy -
O wiele więcej Okien -
Drzwi można szerzej otworzyć -
Te same Drzwi - drzwi Duszy, drzwi pokoju na piętrze - których "zatrzaśnięcie" było pierwszym gestem tej poezji.
Marzec 1990
Stanisław Barańczak
Wstęp do pierwszego tomu Biblioteczki Poetów Języka Angielskiego: Emily Dickinson "100 wierszy", wydawnictwo ARKA, Kraków 1990