Był pewien pan. Pan bardzo,
ale to bardzo nieśmiały,
więc kiedy rósł mu członek
ze wstydu robił się mały.
Teraz słuchamy refrenu
daleko, daleko stąd:
Żołędzie, żołędzie. Kasztan.
Kasztany, kasztany. Dąb.
Szczęściem dla tego pana
jego Szanowna małżonka
i tak go nie widziała,
kiedy patrzyła na członka.
Tu znowu ten głupi refren
daleko, daleko stąd:
Żołędzie, żołędzie. Kasztan.
Kasztany, kasztany. Dąb.
Jak przed laty Heraklit
powiedział trąc skroń w zmartwieniu:
- Ech, życie. Panta rhei... i
tonąc pogrąża się w cieniu -
tak i panu naszemu
w końcu wypalił się motor
a żona, jak nic, pyta:
- Ten pan, z wróbelkiem to... kto to?
I cisza. I tylko refren
daleko, daleko stąd:
Żołędzie, żołędzie. Kasztan.
Kasztany, kasztany. Dąb.
Wtem: - To ja, ten prawdziwy!,
choć wciąż, jak dawniej nieśmiały -
na starość tak urosłem,
że większy jestem, niż - mały.
... Co dalej? Znajomy refren
daleko, daleko stąd:
Żołędzie, żołędzie. Kasztan.
Kasztany, kasztany. Dąb...
KOMENTARZE