Łąki kwitnące i sady pełne drzew,
przed domem kwiaty jednostronnie piękne -
wszystko, co natchnie w obłędzie poetę
pisze, pieczęcią kropki kończąc wiersz.
Kończy wiersz, ale płynie w nim już krew
i w wymyślonym świecie dziki zwierz
walczy ze zwierzem. W najeżoną sierść
atramentowa przemienia się treść.
Las cofnął się pod naporem stalówki,
źle napisane padły smukłe sosny,
bo słowa o nich były nazbyt proste
w zamkniętym świecie za pieczęcią kropki.
Ponad poety wymyślonym domem
księżyc chce w niebie roztrzeszczeć się soplem -
tymczasem świeci wciąż majowe słońce
w nieskończoności jak upiorny sen
i mój ty Boże, napisany Boże -
już sam niewiele teraz tu pomożesz,
choćbyś i za ten świat przelać chciał krew.
Sam literackim bywałem Judaszem -
zdradzając w nocy mój prawdziwy świat,
w myślach tworzyłem własne, wydumane,
księżyc srebrniki za każdy mi słał.
...
Poeci są bez serc, bez ducha - szkieletem swych wymyślonych ludów.
Napisze taki wiersz o księżycu i kropka, koniec (przeciwieństwo
koniec, kropka). A przecież w wierszu księżyc był w pełni
i takim już pozostał na zawsze. Poeta powinien z czasem wrócić
do swojego wiersza i zmienić księżyc w pełni na półksiężyc.
W tym samym wierszu zakochana dziewczyna ze Słupska wzdycha nocą
tęskniąc za swoim ukochanym marynarzem z Piotrkowa Trybunalskiego
przebywającym obecnie na Morzu Karaibskim.
I co z tego? - Autor skończył wiersz, księżyc pozostał cały czas w pełni,
a ona do końca wierszowanego świata wzdycha do chłopca.
Nie dostaje okresu, bo nie ma księżycowego miesiąca i w końcu myśli,
że jest z marynarzem w ciąży. Poszłaby do ginekologa,
ale oczywiście Autor go nie przewidział i nie napisał
choćby w postscriptum, więc jest coraz bardziej zaniepokojona.
Mija miesiąc, drugi i trzeci, mijają lata, a ona nie ma okresu,
ani nie rodzi. Mija wieczność a jej chłopiec wciąż nie wraca
z Karaibów, choć w wierszu obiecał, że za pół roku do niej wróci
z pękiem świeżych bananów. Może znalazł sobie inną?
Zapomniał, bo od stu lat już do niej nie pisze
w tym wierszu na po.ółkłej k.rtce gdzieś na dnie szuflady?
Dziewczyna umiera z niepokoju i tęsknoty, ale przecież
nie może umrzeć, albowiem Autor nawet i o tym nie pomyślał,
że podmiot liryczny chciałby kiedyś umrzeć tak samo,
jak i on sam umarł już wiele lat temu.
A skoro jego czas się zatrzymał, tym bardziej nic tu już
więcej się nie wydarzy, nic nie zmieni, więc i ona chce
w końcu odebrać sobie życie. Ba... sobie - jak, skoro jest
własnością Poety, a ten już od dawna nie żyje?
Ech, dziewczyno z wiersza, gdybym cię tak wcześniej przeczytał -
zmieniłbym zakończenie, uśmiercił marynarza ze Słupska,
lub przynajmniej wniósł w twój świat motyla, świeży powiew
wiatru, zakorkowaną butelkę znalezioną o świcie na plaży z karteczką,
której już nie dasz rady odczytać, ale będziesz wiedziała, że to ode mnie.
Tylko ja piłbym tanie wina na Morzu Karaibskim. Tylko ja,
mimo tego, że strasznie cię kocham w tym wierszu, byłem
kiedyś na jego zewnątrz.