Pewien filozof w Atenach
o byt pytania miał w genach
tym się naraził
rządzących zraził
mądrość nie była w ich cenach
(ebs, 15 lutego 399 p.n.e. - Sokrates został skazany na karę śmierci poprzez wypicie trucizny)
"Najistotniejszym i naturalnym powołaniem człowieka jest jego doskonalenie się." (Tomasz Mann)Nareszcie!
Idzie nowe postrzeganie młodości i okresu dojrzewania. W księgarniach, w prasie coraz częściej ukazują się teksty,
które podsumowują najaktualniejsze spostrzeżenia światowej nauki na
temat młodzieży, jej spraw, praw i problemów. Najwyższy czas! Długo na
to czekałam! A konkretnie? Konkretnie dobre 40 lat. Od +/-15-tego roku
życia, czyli od czasów liceum, wiedziałam, że ktoś tu komuś robi wodę z
mózgu.
No, nie wiedziałam tego tak od razu. Najpierw tylko
czułam. Przez całe cztery lata liceum czułam się fatalnie. Było to o
tyle dziwne, że przedtem i potem czułam się świetnie. Jakiś czas
myślałam, że zawiniła ta konkretna szkoła, ale gdy umiałam już spojrzeć
na problem z odpowiednim dystansem, zwróciłam szkole honor, bo miała
słusznie opinię dobrej, i spojrzałam na zagadnienie obszerniej. I tym
samym wpisałam się w nowe postrzeganie wczesnej młodości, bowiem od
pewnego już czasu psychologowie i pedagodzy zaczynają postrzegać
młodzież nie jako trochę większe i trudniejsze do opanowania dzieci, a
wchodzących w życie młodych ludzi, nowych, dynamicznych, ciekawych życia
i przede wszystkim osobnych.
Jak właściwie do tego, u diabła,
doszło, że człowiek 15-, 16-letni traktowany jest tak niepoważnie? Ano
tak, że wraz z zapotrzebowaniem uprzemysławiającego się społeczeństwa
zaczęto przedłużać czas pobierania nauk, a skoro dziecko jeszcze chodzi
do szkoły, to i jest zależne od dorosłych, czyli musi się
podporządkować. Jak wtedy, gdy było całkiem małe. Całkiem małe, czyli w
centymetrach niewysokie, bo przez kilka lat życia nie miało kiedy
urosnąć. Za to przez kilkanaście zwykle zdąża przerosnąć swoich
rodziców, bo, jak wiadomo, każde następne pokolenie w naszych
sprzyjających warunkach jest (statystycznie) wyższe od poprzedniego.
Jedna
z moich przyjaciółek ma córkę (obecnie studentkę w wieku 20+), którą
samotnie wychowywała. a która już w wieku 13 lat zaczęła bardzo pięknie
rozkwitać. Tak pięknie, że wkrótce była bardziej dorodna niż jej
filigranowa mama:
"I chodzi mi taka obca baba po domu, w niczym nie
przypomina tamtej grzecznej dziewczynki, narzeka, krytykuje, rządzi,
podbiera ubrania i kosmetyki, a ja wszystko muszę za nią zrobić, oprać,
nakarmić, posprzątać, dać pieniądze... ale na pytanie, o której wróci do
domu, usłyszeć, że jest dorosła i nic mi do tego".Można by
powiedzieć, jak ją sobie wychowała, tak ją sobie ma, ale to nie jest
całkiem jej wina, to są powszechnie panujące problemy społeczne. Z
takimi trudnościami wychowawczymi borykają się wszyscy współcześni
rodzice. Tak w świecie, jak i w Polsce. W Polsce może nawet bardziej, bo
dochodzą ograniczenia przestrzenne, a im ciaśniej tym bardziej
wybuchowo. Weźmy przeciętny model polskiej rodziny: mama, tata, dwoje
dzieci, mieszkanie trzypokojowe. I cóż widzimy? Każde z dorastających
dzieci ma swój pokój, od którego wara, a dwoje dorosłych ludzi nie dość,
że jeden wspólny, to jeszcze przechodni i do użytku całej czwórki.
Rodzice
sprowadzili się do służalczej roli wobec swoich własnych dzieci, trzeba
i wszystko wokół nich zrobić, i na wszystko zarobić. Po galeriach
handlowych włóczą się hordy młodzieży, a rodzice na to pracują.
Telefonia komórkowa zarabia miliardy, bo dzieci telefonują ile dusza
zapragnie, nie płacą, to i nie czują. Grupą docelową nieskończonej
ilości produktów jest (niepracująca) młodość. Producenci wyciągają
pieniądze z kieszeni pracujących rodziców w dużej części sztucznie
rozdymanymi potrzebami ich niepracujących dzieci. Rodzice zamiast
poświęcać czas dorastającemu potomstwu, które pilnie potrzebuje
wskazówek dorosłych, pracują, żeby zarobić na coraz więcej
niepotrzebnych wydatków.
I nie piszę tego po to, żeby dołączyć do
chóru utyskujących na "tę nieznośną młodzież", ale żeby jej bronić.
Bronić przed szkodliwą dla ich rozwoju infantylizacją i zaniedbywaniem.
Bronić przez bezpowrotnym marnowaniem przez nich potencjału rozwojowego.
Przed trwonieniem przez nich energii i czasu. Trwonieniem na co? Na
bądź co, na
"kompulsywne telefonowanie, pogoń za modnymi ciuchami i
uzależnienie od gier komputerowych", jak wylicza amerykański psycholog
Robert Epstein, wieloletni redaktor naczelny
Psychology Today i autor
książki
"The Case Against Adolescence: Rediscovering the Adult in Every
Teen" ("Sprawa przeciwko młodzieżowości: ponowne odkrycie dorosłości w
nastolatku").
W historii "okres młodzieżowości" jest właściwie
młodym zjawiskiem. Na świecie ciągle jeszcze są kraje i kultury, w
których następuje bezpośrednie przejście z dzieciństwa do dorosłości bez
etapu młodzieżowości pomiędzy. Bo też pokwitanie odbywa się skokowo.
Jeszcze parę miesięcy wcześniej bawiliśmy się jak małe dzieci i nagle
przestaje nas to kompletnie interesować. Następuje niemalże
natychmiastowa metamorfoza. Zewnętrzna i wewnętrzna. Dziewczyna w ciągu
roku zamienia się w kobietę, chłopak w parę miesięcy staje się wyższy o
głowę od ojca. Dosłownie w oczach. Wystarczy porównać efekty w
następujących po sobie wakacjach. Mama i tata rok wcześniej byli tacy
sami jak teraz, ich dziecko nie!
Tymczasem między dzieciństwo a
dorosłość wcisnął się czas bycia ni to dzieckiem, ni to dorosłym, i
rozpiera się coraz bardziej niepokojąco, dochodzi już do tego, że trwa i
do trzydziestki, i dłużej. Niektórym nawet w to graj. Są rodzice,
którzy lubią mieć swoje dzieci na zawsze w domu, dzieci zaś mają swój
beztroski okres nauki i niepracowania rozciągnięty na lata bez terminu
wypowiedzenia. Ale to nie jest zdrowe.
Bo nie są to już de facto
dzieci, jako że dojrzewanie się dokonało. Są to młodzi ludzie, którzy
pod bokiem rodziców mają swoje jak najbardziej dorosłe życie. W tym
życie seksualne, ale ani nie powinni mieć swoich dzieci, bo jeszcze nie
weszli w dorosłe życie z jego obowiązkami, odpowiedzialnością i
niezależnością, ani nawet nie powinni tego za bardzo ujawniać, nie
zdradzać się z życiem erotycznym, bo skoro sami mają status
jeszcze-dzieci?
Jest to okres sztucznego zawieszenia,
wieloletniego wyłączenia z prawdziwego życia. Oraz zakłamania. I to w
czasie, gdy mózg, podobnie jak reszta organizmu, także dokonuje
skokowego rozwoju i spragniony jest zadań na miarę swojego potencjału,
na miarę niespożytej wyobraźni i energii, jaką zaczyna dysponować. Jeśli
mu się tego nie dostarczy, zadowala się czynnościami zastępczymi. Tym,
czego w młodzieży tak nie lubimy, agresją, wandalizmem, demolką, piciem,
ćpaniem, lub na odwrót, bezsensowną bezczynnością, lujostwem,
przesypianiem dni itd. itp...
"Mamy o wiele za długie
dzieciństwo", alarmują psychologowie. I dodają, że szkoły są tak
oderwane od życia, że zupełnie nie wychodzą naprzeciw zainteresowaniom
łaknących praktyczniejszej wiedzy o świecie i odpowiedzi na
egzystencjalne pytania wchodzących w dorosłość ludzi.
"Szkoła dominuje
nad wszystkim w okresie dojrzewania, zatruwa całą atmosferę rodzinną",
stwierdza Jan-Uwe Rogge, niemiecki socjolog i terapeuta rodzinny, autor
takich tytułów jak "Rodzice stawiają granice" i "Dzieci potrzebują
granic".
O, tak, dzieci potrzebują granic, autorytetów, mistrzów,
wzorców, antystresowe wychowanie okazało się ślepą uliczką, dzieci
trzeba kształcić i kształtować, wprowadzać w życie, a nie puszczać wolno
i przyglądać się, jak sobie... nie radzą. Dorośli nie są kumplami
dzieci, są ich przewodnikami, mentorami, coachami. Wbrew modzie rodzice
nie są więc przyjaciółmi swoich dzieci, przyjaźń zawiązuje się między
+/- równolatkami. Rodzice wiedzą niewspółmiernie więcej o życiu niż ich
dzieci, rodzice są niezależni finansowo w przeciwieństwie do swoich
dzieci, zatem są to dzielące pokolenia asymetrie, a nie symetryczna
jaźń, warunek przy-jaźni. Poza tym przyjaźń może się skończyć, więzy
krwi nigdy. Dzieci są dla rodziców radością, wyzwaniem oraz gwarancją
przyszłości. Rodzice dla dzieci są autorytetem, siatką bezpieczeństwa
oraz zakotwiczeniem w przeszłości.
Że młodość zawsze dokazywała,
na to narzekano już w Babilonii, 4000 lat temu:
"Młodzież ma dziś
zepsute serca, jest zła i leniwa, nie będzie w stanie obronić naszej
kultury...". 2400 lat temu Sokrates ubolewał:
"Nasza młodzież jest
przywiązana do luksusów. Młodzi ludzie zostali źle wychowani, szydzą
sobie z autorytetów, nie powstają na widok starszych". 1000 lat temu
młodzież nie była ani trochę lepsza, francuski kaznodzieja Piotr Eremita
wyliczał:
"Nasza młodzież nie myśli dziś o niczym, zajmuje się tylko
sobą, nie ma uszanowania dla rodziców i starszych; młodzi nie mają w
sobie żadnej pokory, wypowiadają się tak, jakby wszystko wiedzieli,
wszystko to, co my starsi uważamy za ważne, oni nazywają głupim. Nasze
dziewczęta są próżne, nieroztropne oraz lubieżne, nie zwracają uwagi na
to, co mówią, jak się ubierają i jak żyją..."Ale zaraz, zaraz,
przekazy mówią przecież, że młodzież garnęła się do Sokratesa,
uwielbiała go. Zaś współczesny Sokratesowi świat dorosłych oskarżył go o
jej deprawowanie. Zauważmy, że z tych trzech wypowiedzi, jeśli je
wnikliwiej porównać, jeden Sokrates nie tyle krytykuje młodzież, ile
sposoby jej wychowywania przez dorosłych, a więc tak naprawdę krytykuje
dorosłych. Za to ląduje przed sądem (i wyrok nie będzie łagodny).
Zarzut: bezbożność i sprowadzanie na złą drogę młodzieży. Dlaczego? Bo
Sokrates uczył młodzież krytycznego myślenia a społeczeństwu chodzi o
nauczenie młodzieży posłuchu i bezkrytycznej akceptacji status quo.
Przez
tyle tyle wieków powtarzamy bezmyślnie z pokolenia na pokolenie, że to
"już Sokrates narzekał na młodzież...", a nie widzimy, że tak naprawdę
Sokrates opowiada się po stronie młodzieży i przeciwko światowi
dorosłych, on starzec. Ale też on, mędrzec. I tu leży pies pogrzebany!
Czegóż
takiego nauczał Sokrates młodzież, co tak bardzo było nie w smak
dorosłym, że aż skazano starego filozofa na śmierć? Samodzielnego
myślenia, życia z poszanowaniem praw etyki, wyczucia sprawiedliwości,
satysfakcji z intelektualnych dociekań, niewiary w mitologiczne bajki,
stawiania bogactwa umysłu nad bogactwo materialne... Niby co można temu
zarzucić? Ale sęk w tym, że wszystko to godziło w stary porządek.
Sokrates wskazywał na dorosłych jako winnych niesprawiedliwości i
głupoty, a młodych uczył, jak się temu sprzeciwiać. I podpadł.
Czy
to w starożytnej Babilonii, Grecji wielkich filozofów, głębokim
średniowieczu, czy dzisiaj, od młodego pokolenia oczekuje się
przystosowania się do zastanych obyczajów, praw i struktur. Rebelianci
niemile widziani. Tymczasem to właśnie młodzi stawiają kontrę i wnoszą
sprzeciw. To odwieczne mocowanie się tradycji z awangardą, zacofania z
postępem, rodziców z dziećmi. Starsze pokolenie ciągnie w tył, młodsze
pcha w przód, jeśli mimo wszystko świat małymi kroczkami rozwija się i
nie wygląda już jak za Nabuchonodozora, Sokratesa czy króla Ćwieczka, to
dlatego, że młode pokolenie jednak jest od starszego prężniejsze. Oraz
krnąbrne.
Dopiero całkiem od niedawna nauka zajęła się badaniem
mózgu, w tym mózgu dziecka i nastolatka. I cóż się okazało? Że dziecko
zaraz po urodzeniu, jak tylko nabierze powietrza i fiknie nóżkami, już
zaczyna uczyć się od swojego otoczenia. Kiedyś myślano, że dużo później.
Teraz wiadomo, że zaledwie w 40 minut po urodzeniu dziecko usiłuje
powtórzyć minę trzymającego go opiekuna. Jeśli opiekun wystawi język,
dziecko spróbuje dokonać tej samej sztuczki.
Jeżeli rodzice i
inni opiekunowie poświęcają dziecku dużo uwagi, mózg dziecka jest
stymulowany i rozwija się dynamicznie, "okablowuje" się bardziej
zróżnicowanie, niż jeśli dziecko zostawia się samemu sobie, niech leży
dopóki nie zgłodnieje i nie zacznie płakać.
Do niedawna uważano
też, że mózg rozwija się mniej czy bardziej linearnie dopóki nie
osiągnie wielkości mózgu człowieka dorosłego. Teraz wiadomo, że to
nieprawda, mózg rozwija się skokowo. Taki skok jakościowy ma miejsce w
wieku około 2-3 lat, czyli w okresie tzw. fazy buntu, a następnie w
okresie dojrzewania, czyli w wieku 12-14 lat. U dziecka był chłonącym
bezpieczny rodzinno-szkolny świat mózgiem ufnego, szczerego małego
człowieczka, teraz zaczyna się emancypować, wychodzić w wielki świat,
weryfikować to, co już wie, z tym, co zaczyna samodzielnie postrzegać.
Staje się autonomiczny. Staje się narzędziem poznania ukształtowanego
już przez naście lat młodego, różnego od wszystkich innych ludzi,
człowieka.
Jest jak wszechświat, ogromny, otwarty, ciekawy,
niezwykły. Nieskończony. I wtedy właśnie świat dorosłych ma mu do
zaoferowania... skoszarowanie.
"Gdybyś chciał stworzyć środowisko
edukacyjne, które byłoby dokładnie odwrotne niż to, w którym mózg czuje
się dobrze, prawdopodobnie zaprojektowałbyś coś w rodzaju szkolnej
klasy", pisze amerykański neurobiolog John Medina. Czy ktoś się teraz
dziwi, że młodzież szaleje? Oto wyrosła na wojowników gotowych ruszyć na
podbój świata (i - pomijając na chwilę kwestie moralne - przez wieki
sposobiła się do tego właśnie), a tu jedyne przygody, jakie oferuje jej
świat, to odpytywania i klasówki.
"U wielu uczniów w wieku 12 i
13 lat rodzi się sprzeczność, która na długo determinuje ich życie.
Burzliwy wybuch pokwitania inicjuje szalenie długi okres wyczekiwania",
podsumowuje niemiecki pedagog Wolfgang Bergmann,
"ludzie w wieku 18-19
lat mają u nas jeszcze status dziecka, jednocześnie rośnie presja, by
sprostać oderwanym od życia wymaganiom szkoły". O, tak, to jest to, co
nie zgadzało mi się u wejścia w dorosłe życie. Jak można kazać mózgowi
tak się nudzić?
A w porównaniu z tym, jak fascynujący świat się
przed nami otwierał, tak właśnie wyglądało odsiadywanie dzień w dzień
monotonnie jednostajnych lekcji szkolnych okraszane stresem szkolnych
stopni. Najchętniej uciekłabym gdzie oczy poniosą, ale w Polsce lat 60.
ubiegłego wieku nie było alternatywy. Dla świętego spokoju składało się
ten trybut z posłuszeństwa społeczeństwu, chodziło do szkoły i odrabiało
lekcje, żeby przez resztę dnia odlecieć w kosmos, w rozkoszny świat
wolności...
Dziewczynka miała na imię Doris, 14 lat, powyżej uszu
szkoły i mocne postanowienie, że odtąd będzie się uczyć sama. Do dziś
krzywi się na nazwę, którą społeczeństwo podsumowuje takie decyzje:
samouk.
"Co za wstrętne, toporne słowo dla sposobu na życie w wolności i
konfrontacji z niebezpieczeństwami jakie niesie." Było to w 1933 roku w
Południowej Rodezji. Utrzymywała się przy życiu pracując jako pomoc do
dziecka, telefonistka, sekretarka... zachłannie czytała. Dziś 90-latka,
laureatka literackiej Nagrody Nobla, całe życie identyfikowała się z
pogubioną młodzieżą.
Doris Lessing jest jedna, nie każdy ma taką
siłę charakteru, nie każdy też odbierze Nagrodę Nobla, gdy rzuci szkołę,
ale w niejednym życiorysie u progu dorosłości zaczynają się widełki. W
tym czasie, gdy młodziutka Doris postanowiła pokazać szkole plecy i
wyjść życiu naprzeciw, w zupełnie innej części świata bawiła się lalkami
moja 3-letnia mama. 10 lat później w tej części świata szalała 2 wojna
światowa. Moja mama założyła sobie wtedy dzienniczek, w którym
zapisywała obok maleńkich dziewczyńskich marzeń całą swoją ogromną
niezgodę na zastany świat. Nawiasem, między innymi odnotowała też, że
nie wierzy w Boga.
Tak, to znamienne, że w wieku 13, 14 lat
wyrasta się z wiary w Boga (o ile w ogóle się wyrasta). To właśnie wtedy
konfrontacja ze światem-jaki-jest doprowadza wielu do pożegnania się z
naiwną wiarą z dzieciństwa. Wtedy właśnie człowiek zaczyna kształtować
swój własny światopogląd, zaczyna się konsolidowanie jego odrębnej
osobowości, umacnianie charakteru. Jeśli wtedy rodzice okazują
zrozumienie, jeśli otaczają opieką, wprowadzają cierpliwie w życie, a
szkoła przynajmniej nie przeszkadza, jeśli można rozwijać swoje talenty i
zainteresowania, jeśli świat dorosłych nie usiłuje "wbić kwadratowego
kołka do okrągłej dziury", okres dojrzewania nie musi być traumą. Jeśli
jednak jest odwrotnie, a tak jest częściej, zaczyna się dramat.
"Wszystko
się zmienia, tylko szkoła pozostaje niezmienna. Realizuje po prostu
program. A więc lekcja chemii o utlenianiu, a po przerwie - rozwinięcie
dziesiętne liczb rzeczywistych. Cóż może być bardziej obojętne uczniowi
przeżywającemu okres buntu? Wiele dzieci w tym wieku uważa szkołę za
instytucję upiornie nierzeczywistą. Znajdują schronienie w emigracji
wewnętrznej, nad czym już od dawna się ubolewa. Wraz z pokwitaniem życie
radykalnie się zmienia. Kto to ignoruje, marnuje w najgorszym wypadku
cenne lata", podsumowuje publicysta Spiegla, Manfred Dworschak.
Okres
pokwitania to okres dojrzewania płciowego, bez przesady można
powiedzieć, że o tym wie już każde dziecko. Mówi się o tym coraz
bardziej otwarcie coraz większą wagę przywiązując do uświadamiania
seksualnego młodzieży. Pominę więc ten bardziej ewidentny aspekt
adolescencji, a zatrzymam się nad rozwojem mózgu, o czym mówi się
rzadziej, choćby dlatego, że zagadnienie to bada się dopiero od
niedawna. Neurobiologia, neuropsychologia, psychofizjologia itd. itp. są
naukami młodymi, dość powiedzieć, że do dziś wiele funkcji mózgu
określa się jako "tajemnicze".
W okresie dojrzewania mózg
przechodzi istotną reorganizację, w wyniku której mózg dziecka staje się
mózgiem człowieka dorosłego. Dojrzewanie następuje zgodnie z logiką od
funkcji prostych do bardziej złożonych po zniuansowanie uczuciowe
włącznie. Jest to tak na dobrą sprawę niekończący się proces w kilku
etapach oddzielanych stopniami:
"Największe programy konstrukcyjne nie
będą zakończone przed osiągnięciem dwudziestki, a pełne dostrojenie
potrwa do połowy czterdziestki", pisze dr Medina.
Z początkiem
okresu dojrzewania mózgowi ubywa nieco tzw. substancji szarej nadłożonej
w dzieciństwie i teraz już nieistotnej, przybywa za to tzw. substancja
biała wyścielająca od wewnątrz szarą substancję mózgową. Wraz ze
wzrostem substancji białej rośnie szybkość przekazu impulsów
neuronowych. Czyli po prostu mózg zaczyna pracować na wyższych obrotach.
Równocześnie zaostrza się cały aparat zmysłowy, wzroku, słuchu, węchu,
smaku, dotyku. Doskonalą się złożone funkcje umysłowe takie jak
orientacja w przestrzeni, umiejętność wysławiania się, myślenie
abstrakcyjne.
Na koniec okresu dojrzewania natura zostawiła sobie
wytworzenie ośrodka dowodzenia zdolnościami kognitywnymi inaczej
zwanymi funkcjami wykonawczymi takimi jak rozwiązywanie złożonych
problemów, koncentracja, hierarchia wartości, panowanie nad bodźcami
emocjonalnymi, umiejętność przewidywania i planowania, obliczenia
konsekwencji... jednym słowem tego wszystkiego, z czym nastolatek nie
daje sobie jeszcze rady.
Jest to położony tuż za czołem obszar
płata czołowego zwany korą przedczołową, główny ośrodek refleksji i
namysłu człowieka. Bez niego człowiek nie jest w pełni człowiekiem. Że
jest coś takiego i gdzie jest, nauka dowiedziała się dzięki
niecodziennemu wypadkowi, jaki miał miejsce 13 września 1848 roku a
przydarzył się niejakiemu Phineasowi Gage'owi, od tamtego dnia
najsłynniejszemu przypadkowi w historii neurochirurgii. Przytoczę go, bo
nie każdy zna, a dla zrozumienia rozwoju mózgu jest wagi nadzwyczajnej.
Phineas
Gage pracował jako brygadier przy budowie toru kolejowego w stanie
Vermont w USA. Był fajnym, bystrym, zabawnym, ogólnie lubianym
człowiekiem. W ów feralny dzień, który odmienił jego życie, zakładał
ładunek wybuchowy w zagłębieniu skalnym przy pomocy specjalnego pręta do
takiej operacji. Pręt miał długość około metra i około dwa i pół
centymetra średnicy. I ów pręt na skutek błędu w sztuce zakładania
ładunku wbił się Phineasowi w czoło tuż nad lewym okiem i zmasakrował mu
część mózgu, a konkretnie korę przedczołową.
Phineas jakimś
cudem przeżył ów potworny wypadek, ale, ku zdumieniu wszystkich, stał
się człowiekiem o zupełnie innej osobowości. Od czasu wypadku był
impulsywny, nietaktowny, wulgarny, aspołeczny, opuścił rodzinę i włóczył
się bez celu utrzymując się z dorywczych prac, popadł w alkoholizm...
Bliscy mu ludzie niejeden raz musieli sobie pomyśleć, że lepiej by się
stało, gdyby owego fatalnego wypadku nie przeżył.
Ale dla nauki
wypadek Phineasa Gage'a był szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Oto
dowiedziano się, że to, co tak znacząco odróżnia człowieka od
zwierzęcia, a także w jakimś stopniu dorosłego od nastolatka, mieści się
nad czołem i jest odpowiedzialne za wysokie funkcje
umysłowo-emocjonalne i socjalne, jednym słowem za to, co ogólnie
nazywamy człowieczeństwem... Phineas Gage został pochowany ze swoim
prętem, z którym się nigdy nie rozstawał, w maju 1860 roku. Jego wypadek
miał dla nauki znaczenie kardynalne.
Wiemy już zatem, że okres
dojrzewania płciowego jest zarazem okresem dojrzewania mózgu. Ale wiemy
jeszcze jedno, że ludzie
"będący w tym samym wieku wykazują ogromną
różnorodność intelektualną" (John Medina). A zatem arbitralny podział na
kategorie wiekowe przypisane klasom w szkole jest niezgodny z
naturalnym rozwojem mózgu. John Medina pisze:
"Tworzenie grup szkolnych
opartych tylko na wieku uczniów gwarantuje powstanie bezproduktywnego
zamieszania w biologii mózgu."Ponieważ jednak tak jest, musi się
to wiązać z frustracją uczniów z jednej strony i utratą potencjału z
drugiej. Doris Lessing miała szczęście, że mogła opuścić szkołę, w
tamtych czasach tak młoda dziewczyna mogła nawet pracować zarobkowo.
Miałam i ja szczęście, bo choć w Polsce przełomu lat 60. i 70. zeszłego
wieku nie można było, ot, tak, zrezygnować ze szkoły (a to zrobiłabym
wtedy najchętniej), to jednak parasol ochronny jaki roztoczyli nade mną
moi rodzice, a zwłaszcza mama, pozwolił mi z jednej strony skończyć
szkołę, z drugiej oddawać się moim ulubionym zajęciom, czytaniu książek i
czasopism, i chodzeniu do kina, również kosztem szkoły: na cztery lata
liceum rok przewagarowałam, jak mi to dużo później podliczyła mama,
która wypisywała mi usprawiedliwienia i skrzętnie to odnotowywała (swój
dziennik prowadziła konsekwentnie przez całe życie).
Pewnie wielu
młodych ludzi wychodzi w ten czy inny sposób z tego dramatycznego
okresu obronną ręką. Gorzej z tymi, którzy nie wychodzą. Jeżeli
zabraknie pieczy rodziców (bo na przykład są zbyt zapracowani), sama
szkoła nie jest w stanie sobie poradzić, jako że i tak nie jest
wynalazkiem optymalnym. Tymczasem świat dorosłych oferuje młodym ludziom
liczne ścieżki na wykolejenie się: alkohol, narkotyki, przedwczesny
seks... To ekscytująca alternatywa dla zanudzającego się w szkole mózgu.
I
tu muszę powiedzieć, że zadziwia mnie, iż w tym kontekście naukowcy
mówią, aha, bo nie ma jeszcze instancji kontrolującej zachowania, kory
przedczołowej, urośnie, to wszystko się zmieni. Ale przecież wiemy, że
nie każdemu "urasta", w przeciwnym razie nie byłoby wśród dorosłych
ludzi kryminalistów, sadystów, psychopatów czy choćby zwykłych krętaczy i
oszustów. Wiadomo przecież, że mózg rozwija się w interakcji z nauką i
doświadczeniem. Jeżeli więc w młodości, czyli wtedy, gdy kora
przedczołowa ma czas na rozwinięcie się, nie będzie odpowiednich
bodźców, to się nie rozwinie, przynajmniej nie należycie.
Jednym
słowem zamiast męczyć młodzież w szkołach stawiających na pamięciowe
uczenie się faktów i mechaniczne rozwiązywanie zadań, dorośli powinni
zadbać o to, żeby przygotować młode pokolenie do prawdziwych zawodowych i
prywatnych zadań w przyszłym życiu, a to może się udać jedynie wtedy,
gdy instrument zawiadujący wykonywaniem tych zadań jest odpowiednio
rozwinięty. Dla mózgu nie ma przecież przyjemniejszej rzeczy, niż
uczenie się. Tyle że nie na sucho.
Szkół się z dnia na dzień
pozmieniać ani tym bardziej pozamykać nie da, ale o zmianach należy
pomyśleć jak najszybciej, żeby nie było tego, o czym mówią autorzy
artykułów w owym specjalnym wydaniu Spiegla, że
"bezradność absolwentów
szkół to jeden z największych problemów systemu edukacji", bo
"szkoła
działa z reguły w oderwaniu od życia zawodowego". Berliński analityk
oświaty Klaus Hurrelmann postuluje:
"Szkoła musi się stać miejscem pracy
młodzieży."Coraz więcej socjologów uważa też, że prawo
głosowania powinno się dać już 14-, 15-latkom. Przyłączam się do tego
zdania! Może na zakładkę, może tylko razem z dorosłym, ale tak, tak,
niech głosują! Niech sobie zdadzą sprawę z odpowiedzialności za swój
głos i tym samym za kraj, z powagi takiego kroku, z wagi własnej osoby w
społeczeństwie. Jasne, że nie od razu będą głosować rozumnie, ale czy
wszyscy dorośli głosują rozumnie? Może właśnie dlatego, że nie nauczyli
się w młodości, nadal nie mają rozeznania jak głosować?
I na
zakończenie małe ćwiczenie z wyobraźni: przedstawmy sobie równoległy
świat do naszego, taki, w którym dwa i pół tysiąca lat temu takich ludzi
jak Sokrates nie tylko nie sądzono by za deprawowanie młodzieży, ale
nagradzano za wyjątkowo mądre podejście do wychowania nakazujące
odrzucać z życia dorosłych to, co niepotrzebne, zakłamane, złe. I dwa i
pół tysiąca lat rozwoju na tej zasadzie. Wtedy w internecie na pewno nie
znalazłby się taki oto wpis:
"Obserwuje jak młodzi walczą o swoje
miejsce przy pokrywie, która rzekomo broni dostępu do 'prawdziwego
życia' i z całej siły chcą ją podnieść. Wreszcie kiedy po kilku latach
im się to udaje, spotykają tam nas, pławiących się w smrodzie i gnoju.
Nie spieszcie się młodzi do tego miejsca. Bądźcie naiwni jak najdłużej.
Warto."Moim zdaniem warto zainspirować się tym alternatywnym
scenariuszem dziejów świata i nie tylko nie warto być naiwnym jak
najdłużej, ale warto rozumieć jak najwcześniej jak najwięcej, by
zmieniać świat na jak najlepsze.
*
Artykuł napisany i opublikowany pierwotnie na Studiu Opinii w czerwcu 2010 roku.
Tekst proponuję czytać razem z innym moim artykułem na temat edukacji:
A może by tak bez szkoły?
*
Bibliografia:
Philippe Ariès: "Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach", wyd. Marabut, Gdańsk 1995
John Medina: "12 sposobów na supermózg. Jak przetrwać w pracy, domu i szkole", wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
Malcolm Gladwell: "Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu", wyd. Znak, Kraków 2009
Dr
M. Gigi Durham: "Efekt Lolity. Wizerunek nastolatek we współczesnych
mediach i jak sobie z nim radzić", wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010
Michel Onfray: "Antypodręcznik filozofii. lekcja sokratejskie i alternatywne", wyd. Czarna Owca, Warszawa 2009
*
Na zdjęciach Phineas Gage i jego wypadek: