A mówią, że Kościół jest niereformowalny. Nic bardziej mylnego! W życiu
spotykają człowieka różne niespodzianki. W życiu pozagrobowym, jak widać,
również. Bo oto po wielu latach debat i sporów świat obiegł taki news:
„Międzynarodowa Komisja Teologiczna w od dawna oczekiwanym dokumencie podjęła
decyzję o rezygnacji z koncepcji tak zwanego limbusu, czyli otchłani, do której,
zgodnie z wielowiekową tradycją w Kościele katolickim, trafiają dusze dzieci
zmarłych bez otrzymania chrztu. Nieoficjalne informacje na temat tej decyzji,
zaaprobowanej przez Benedykta XVI, napłynęły z Watykanu." (PAP,
20.4.2007, fragment)
Zatem uważam się za człowieka o wyjątkowym szczęściu, ponieważ zwykle
przewroty tej miary albo już dawno się dokonały, albo odbędą się
w jakiejś
nieokreślonej przyszłości, której nie mam szans dożyć. Żałuję na
przykład,
że akurat nie za mojego życia stało się jasne, że ziemia jest okrągła,
a przecież to musi być zupełnie niezwykłe doznanie i przewrót
w świadomości,
zasnąć na ziemi płaskiej jak spodek, a obudzić się na kuli bilardowej.
Albo
myśleć, że świat kończy się na maleńkiej kamienistej wysepce Hierro,
ostatniej z Wysp Kanaryjskich, spowitej w gęste mgły, i dalej to już
jest
tylko Wielkie Nic, aż tu nagle pewnego dnia spada na ludzkość wiadomość,
że
tam dalej to dopiero się dzieje, mamy karnawałową Brazylię, pełną krów
Argentynę, roztańczoną Kubę, pastelowe Wyspy Dziewicze, nie wspominając
o Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
Czy
można sobie dziś wyobrazić taki news:
„Żeglarze portugalscy dopłynęli
do nieznanej krainy. Gigantyczny Jezus Chrystus przywitał ich z otwartymi
ramionami"? Lub:
„Marynarka Francuska odkryła po wielu dniach błądzenia
po oceanie zatoczkę ze Statuą Wolności. Za statuą wydaje się rozciągać
nieznanej wielkości kontynent. Królowa angielska uważa, że należy do
niej"? Nie można! Wszystko to dawno już zostało odkryte, rozparcelowane,
zaklepane. Czasami tylko ktoś wyląduje na Księżycu, rozpadnie się jakieś
imperium, podniesie żelazna kurtyna, rozsypią mury. Czasami ktoś ogłosi, że
czerwone wino jest na pewno zdrowe, DNA człowieka różni się się od DNA małpy
zaledwie o minimalny %, owca Dolly jest identyczna jak jej matka, tylko szybciej
się starzeje, więc jednak taka sama nie jest, a planeta Pluton nie jest planetą.
Jednym słowem
peanuts i nudy.
Aż
tu nagle taka rewelacja! I to w tak migawkowym przedziale życia jakim
jest moje w skali wieczności, jedno mrugnięcie okiem i stało się,
nieochrzczone dzieci
dostały dyspensę i odtąd będą trafiały do nieba, przed oblicze Pana,
a nie, jak przez wieki, do otchłani niewiniątek, gdzie Pana całą
wieczność
nie widziały i nigdy widzieć nie miały. Nie w głowie mi nabijanie się,
że
to zupełnie jak amnestia maturalna ogłoszona przez polskiego ministra
edukacji, wydarzenie tyleż humorystyczne co marginalne, w wymiarach
globalnych
równie nieistotne dla wirowania świata co weekendowy korek na
Zakopiance.
Naprawdę się martwię.
Bo
weźmy takiego Plutona. Czy dla kogoś poza paroma astronomicznymi purystami ma
to jakieś znaczenie, czy jest planetą czy tylko planetopodobnym obiektem
kosmicznym nazwanym niezbyt pochlebnie planetą karłowatą? Jasne, astronomowie
mają swoje definicje. Ale tak w duchu, to myślę sobie, że na którymś
kolejnym zlocie machną ręką na definicje i znowu będziemy mieć szacowne 9
planet w naszym Układzie Słonecznym tak jak było i być powinno. W każdym
razie nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało, bo przecież tylko grupka
astronomów była na sławetnym Zgromadzeniu i tylko grupka z grupki głosowała
przeciwko Plutonowi. Na następnych kongresach układy mogą wyglądać zupełnie
inaczej i w konsekwencji - Układ też. A poza tym czy jako nibyplaneta czy
takjakbyplaneta czy miniplaneta, lodowato-skalisty Pluton niezmiennie krąży
sobie gdzieś straszliwie daleko po swojej orbicie i ma nas i nasze definicje,
delikatnie mówiąc, gdzieś.
Wręcz
przeciwnie ma się sprawa z Plutonem, władcą piekieł. Ten jest znacznie
bliżej. I rozsierdzić go o wiele łatwiej. Temperatury też zupełnie
nieporównywalne. A że mamy z nim już od dawna na pieńku, tym większy
i słuszniejszy może być
jego gniew. Bo to jak z obu Amerykami. Paru europejskich zawadiaków
przybiło
do nieznanego sobie lądu, wygramoliło się na plażę, wbiło flagę
i ogłosiło: To moje! Jakby nie żyły tam już miliony prawowitych właścicieli, bo tyle
mniej więcej mieszkańców musiała liczyć Ameryka prekolumbijska. To
dlatego
12 października 1992 roku jedni Amerykanie obchodzili radosną rocznicę
500-lecia odkrycia Ameryki podczas gdy drudzy Amerykanie opłakiwali
dzień
swojej straszliwej klęski i zaprzysięgali zemstę.
Całkiem
podobnie pierwsi chrześcijanie wtargnęli do krainy od dawna już
zagospodarowanej posiadającej swojego bezdyskusyjnego władcę, Plutona.
I dalejże rządzić się a panoszyć. Zupełnie jak pierwsi konkwistadorzy
z krzyżem w jednej dłoni i mieczem w drugiej, nakazujący „dzikusom" się
ochrzcić, choć ci „dzikusi" mieli swoich nie mniej ważnych bogów i nie
mniej istotne rytuały, a ich świątynie w niczym nie ustępowały kościołom
na Starym Kontynencie. A teraz anektuje się Plutonowi tak żyzny kawałek
posiadłości jakim jest limbus puerorum i wszystkich jego mieszkańców
jednym
postanowieniem przenosi poza obszar jego władania, do katolickiego raju.
I kto
by się w takiej sytuacji nie uniósł? Prześledźmy historię, przyjrzyjmy
się
faktom i datom, porównajmy dane, bądźmy obiektywni.
Odwiecznym
władcą państwa zmarłych był Pluton, inaczej zwany też Hadesem,
„Niewidzialnym", nosił bowiem hełm, który czynił go niewidzialnym,
wykuty specjalnie dla niego przez Cyklopy. Świat zmarłych, był to bogaty świat,
gdzie wszyscy żywi udawali się po śmierci i skąd nie było powrotu.
„Pluton" wywodzi się od greckiego słowa „plutos",
bogactwo. Bóg świata podziemnego dostał takie imię ze względu na
niezmierzone bogactwa, którymi władał. Zwany był też „Agesandrosem",
„Prowadzącym ludzi", był bowiem dla ludzi przynajmniej tak samo ważny,
jak jego prarodzice, Niebo i Ziemia, Uranos i Gaia, która równocześnie była
matką swojego męża. Zrodzeni z tego związku tytan Kronos i tytanida Rea,
wydali na świat bogów olimpijskich, wśród nich małego Plutonka. Władza
Plutona była bezdyskusyjna. Jego żoną była Persefona, córka jego własnej
siostry, bogini Demeter, i jego brata, a zarazem brata Demeter, samego Zeusa.
Nawiasem,
kazirodztwo wśród bogów nie było niczym zdrożnym, nie było wśród nich
chorób genetycznych; można się domyślać, że i DNA nie posiadali, ale to
tylko taka całkiem współczesna uwaga na marginesie. A zresztą czyż mieli
wybór? Była ich zaledwie garstka. Nic dziwnego, że kochali się między
sobą, a ten czy ów żądny zmiany zawieszał oko na jakiejś urodziwej
ziemiance-śmiertelniczce i nocą spływał do jej łona niepokalanie, ani
się spostrzegła. A gdy już
nie było wątpliwości, klęła się na wszystko, co jej najdroższe, że to
duch święty był. I w końcu ziemski mąż wybranki boga
nolens volens
wychowywał bękarta. Szczególnie Najwyższy z Najwyższych, krotochwilny
a kochliwy Zeus, co raz, to zapuszczał się między zwykłych ludzi
i uwodził
ich kobiety, za co mu jego własna poślubiona, równocześnie rodzona
siostra,
zazdrosna jak diabli Hera, nieźle zmywała głowę oczekując go na progu
Olimpu z wałkiem do ciasta wielkości słupów Heraklesa.
Pluton,
jak przystało na boga tej miary, też nie zawracał sobie głowy umizgami,
porwał Persefonę i pojął ją za żonę, o zdanie jej nie pytając, jednak,
jako dobry wujek, pozwalał jej wiosną wracać na ziemię, bo Demeter
odchodziła
od zmysłów po stracie córki. Persefona, żona tak potężnego władcy, miała
zrozumiałe fory u swojego męża. Insygniami władzy Plutona-Hadesa było
berło, a że władał krainą bez powrotu, nosił też klucze do bramy
z niepozostawiającym
żadnych wątpliwości napisem „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy
tu wchodzicie"
[1]
"Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate", z: Dante Alighieri, "Boska komedia", cześć I - "Piekło".
. U jego stóp siedział straszny trzygłowy pies o imieniu Cerber, nie masz lepszego stróża w całym świecie żywych i umarłych.
Uwadze jego szóstki oczu i trzech wyczulonych do granic możliwości nosów
najmniejsze uchybienie w gospodarstwie pana nie mogło umknąć w żaden żywy
sposób. Zresztą kto go tam wie, ile miał głów i ile oczu, bo wydawał się
widzieć wszystko w najodleglejszym zakątku krainy. Żaden żywy wejść nie
zdołał, żaden umarły wyjść. Przez Styks, rzekę odgradzającą świat żywych
od świata umarłych, wykupywało się bilet w jedną stronę. Raz tylko Cerber
dał plamę, gdy nakarmiony ciastkiem z makiem z kuchni tej czarownicy Sybilli
usnął w najlepsze i w obie strony przepuścił Eneasza. Odtąd jeszcze
bardziej miał się na baczności.
Kraina
zmarłych dzieliła się na trzy części: Elizjum, Ereb i Tartar. Elizjum
było
miejscem wiecznej szczęśliwości i wiosny, tu, na Polach Elizejskich,
wśród
smukłych topoli i złotowłosego kwiecia asfodeli przechadzali się
najlepsi z najlepszych. Ereb to kraina mroku, miejsce dla dusz zwykłych
śmiertelników.
Tartar natomiast to była część najgłębiej położona i zarazem
najstraszniejsza. Do niej bogowie strącali największych grzeszników. Tu
Syzyf
toczy pod górę swój głaz, i nigdy nie dotoczy, tu głodny i spragniony
Tantal nigdy się nie nakarmi, nigdy nie napije, choć wiszą nad nim
soczyste
owoce, choć stoi po pas w wodzie, spotkała ich kara za drwienie z bogów,
za
kupczenie ambrozją i wynoszenie boskich tajemnic między ludzi. Tu cierpi
męki
ojciec Centaura, Iksjon, za to, że zapatrzył się w zeusową żonę, a tego
zazdrosny małżonek nie ścierpiał nie bacząc bynajmniej na to, że sam był
mistrzem zdrady, podstępnie uformował chmurę na podobieństwo Hery,
Iksjon
wychędożył chmurę i tak oto mamy syna, Centaura, po wsze czasy
corpus
delicti niewczesnego afektu, i karę dla sprawcy raz na zawsze.
W
Tartarze potępieńców gnębiły Erynie, demony zemsty, Zawziętość, Mściwość
i Wrogość, wstrętne staruchy z wężami we włosach, psimi pyskami
i skrzydłami
nietoperzy. Zrodziły się z krwi zranionego dziadka Plutona, Uranosa,
podczas
powstania przeciwko niemu jego własnych dzieci. Uranos najpierw
postrącał do
Tartaru zbuntowaną progeniturę, potem w końcu pokonany przez ostatnie
z maleństw,
Kronosa, też wylądował w Tartarze, i smaży się tam po dziś dzień.
Zanim
jednak upadł tak nisko, z odciętych mu przez własne dziecię i wrzuconych
do
morza genitaliów narodziła się bogini piękności, Afrodyta, wyłaniając
się z piany morskiej u wybrzeży Cypru w wianuszku z urodziwych nimf
zrodzonych z kropel spermy zranionego ojca. I zaraz rozpoczęła swoje
dzieło łamania męskich
serc od swojego własnego męża, boskiego kowala, kulawego Hefajstosa,
począwszy,
rodziła bowiem dzieci ze związku z o wiele atrakcyjniejszym fizycznie
bogiem
wojny, Aresem. Ich synek Eros bawiąc się strzałami z kuźni ojczyma
niejedno
serce śmiertelnie ugodził. Jednak wiarołomstwa bogini uchodziły jej
płazem,
świat starożytny nie ukarał Afrodyty Tartarem za miłość.
Aż
tu pewnego razu - Persefona akurat przymierzała nowiutką suknię
w kwiatki,
nadchodziła bowiem pora jej wyjścia z Hadesu - przez Styks przeprawił
się mężczyzna w sile wieku ze śladami po gwoździach na dłoniach
i stopach. Podawał się za
boga, ale wyglądał jak człowiek, i to dość umęczony. Nie przeszkadzało
mu
to jednak ogłosić się panem życia i śmierci. Przemeblował zaświaty,
porozstawiał całe towarzystwo po kątach i zabrał ze sobą prawie
wszystkie
dusze zostawiając jedynie najgorszych potępieńców. Jego tajemnicą
pozostanie jak zmylił czujność Cerbera, dość na tym, że w najlepsze
dołączył
do wyłaniającej się z wiosną całej w kwiatach Persefony, schowany
w fałdach
jej sukni, łamiąc wszelkie prawa królestwa umarłych w zaświatach
i reguły
żywych na ziemi (nie zapominamy, że jesteśmy w czasach Ziemi płaskiej
jak kościelna
tacka, jesień na antypodach w tym samym czasie nie obchodzi nas nic
a nic).
Jego
matka przysięgała, że począł się z ducha świętego, ale sąsiedzi
widzieli, jak kręcił się wtedy wokół domu pewien przystojny rzymski
żołnierz, z synkiem Afrodyty na ramieniu z kołczanem pełnym strzał,
a małżonek
kobiety całymi dniami harował przy heblowaniu desek. Nie sposób dziś
dociec
jak to tam było, matka wzięła tajemnicę do grobu, wiarołomstwa jej już
nikt nie udowodni, choć okoliczności sprzyjały bożkowi namiętnego
zauroczenia. Szkoda tylko, że badań genetycznych nikt wtedy nie robił,
bo
reperkusje tamtego zamieszania w rodzinie cieśli dają nam się we znaki
do dziś
dnia.
Gdyby
rzecz wydarzyła się w naszych czasach, news brzmiałby:
„Amerykańscy
naukowcy udowodnili, że przekroczenie Styksu i powrót do świata żywych jest
możliwy, jeżeli osoba dokonująca takiego wyczynu w swoim kodzie genetycznym
ma nietknięty chromosom XX od matki - zupełnie jak owca Dolly - zmodyfikowany
genetycznie gen przeciwgnilny - zupełnie jak pomidory - oraz element trzeci,
pierwiastek boski, którego poszukuje się intensywnie w laboratoriach naukowych
nakładem ogromnych dotacji, jako że przecież gdzieś musi być, i odkryje się
go lada chwila", i sprawa byłaby jasna.
Ale
że było to bardzo bardzo dawno temu wszystko poszło zupełnie innym
torem, na
ser mater, chciałoby się rzec, Styks przekroczył mężczyzna, wbił na
drugim
brzegu symbol swojej władzy, wpadł w zaświaty jak po ogień, wrócił
z powrotem, i zaczęło się. Pluton został zdetronizowany, zepchnięty
w najlepszym razie do rezerwatu, na najbardziej nieurodzajny teren, coś
jak trochę
później Indianie. A potem Ojcowie Kościoła zaczęli dzielić nowe
przestrzenie i mnożyć nowe byty. I pomyśleć, gdyby tylko ta jedna jedyna
niewiasta zdobyła się na odwagę i zwaliła wszystko na frywolnego synalka
Afrodyty, albo gdyby wiedziano wtedy to, co wie się dzisiaj na temat DNA
bogów,
to albo nie uwierzono by w boskość jej syna, albo Jezus to musiałaby być
kobieta. I wtedy cała nasza historia wyglądałaby kompletnie ale to
kompletnie
inaczej.
Nie
trzeba by lat rozmyślań i dyskusji, nieprzespanych nocy naukowców, zjadania zębów
filozofów, Międzynarodowych Komisji Teologicznych, 41 stron dokumentu odwołującego
otchłań dla nieochrzczonych dzieciątek, bo czyż byłoby do pomyślenia, żeby
córka swojej matki, kobieta z kobiety, wymyśliła coś takiego, jak
limbus
puerorum, dla swoich niewinnie zmarłych dzieci i równie niewinnych dzieci
innych matek?
Papież
Benedykt XVI twierdzi teraz, że to tylko taka hipoteza była, nie
sprawdziła
się naukowo, a więc można z niej zrezygnować, w sumie bagatela, strzelić
palcami, pstryk, i nie ma. Nie był to dogmat, bo tego nie dałoby się ot,
tak,
obalić, ale li tylko „wielowiekowa tradycja w Kościele katolickim".
No, nie, proszę księdza, wielowiekową tradycją to było to, że ludzie
cuda
wyczyniali, żeby nie wtrącać swojego niewinnego potomstwa do otchłani
smutku i zapomnienia na wieku wieków amen. Zrozpaczone matki chciały
spotkać choćby i po śmierci swoje przedwcześnie zmarłe dzieci. Nierzadko
oddawały za to życie. I tak przez wieki. Nie chcę nawet myśleć, ile
stron dokumentu trzeba by spisać,
żeby oddać wszystkie te cierpienia i udręki, które ludzi spotkały
z powodu
tego typu „hipotez" tytanów rozumu naszego KK.
Do
najjaśniejszych na tym firmamencie należy bez wątpienia święty Augustyn, żyjący
na przełomie IV i V wieku zagorzały orędownik pojęcia „grzech
pierworodny"
[2]
Prof. dr Tomas Ruster: "Sünde und Vergebung" ("Grzech i odpuszczenie grzechu"), wykład na uniwersytecie w Dortmundzie w semestrze letnim 2005.
.
Z fanatyczną zaciekłością neofity, jakim był (nawrócił
się w wieku 31 lat), ten wielce uczony Ojciec Kościoła ogłosił ludzkość
massą peccatorum, grzeszną tłuszczą
[3]
Tłumaczenie moje, ze wszystkich możliwych słów w tym kontekście chodziło o to najbardziej uwłaczające (jak sądzę), "tłuszcza" wydała mi się najtrafniejsza.
, i to bez żadnego wyjątku, nawet
nowo narodzone dzieci, ba, nawet dzieci w łonach matek, były obarczone
grzechem niezmywalnym i jedynym remedium na ową ludzką nikczemną "
naturę
peccatrix" był chrzest święty. Jeśli z jakichkolwiek powodów grzech
pierworodny nie mógł być zmyty chrztem, delikwent lądował w piekle, i nie
ma zmiłuj. Wprawdzie dla dzieci święty Augustyn przewidywał nieco łagodniejszą
karę niż dla dorosłych, którzy do grzechu pierworodnego dokładali swoje
prywatne, osobiste grzechy, ale tak czy inaczej jedynie piekło czekało
wszystkich nieochrzczonych
[4]
Święty Augustyn dla zwykłych grzeszników przewidywał karę polegającą na dręczeniu fizycznym, to tak zwana "peona sensus", i na wyrzutach sumienia, "poena vermis", dzieci nieochrzczone czekała nieco łagodniejsza kara, nazwana karą zmysłów, "poena mitissima puniuntur" oraz "poena damnationis", potępienie polegające na pozbawieniu na wieki daru oglądania Boga.
.
Czy nieprzejednanie świętego skruszałoby,
gdyby wiedział, ile nieszczęścia narobi? Miejmy nadzieję, że kruszeje
i kruszeć będzie po Dzień Sądny w przepastnych czeluściach Tartaru pod
wpływem
terapii niestrudzonej w nękaniu pensjonariuszy tej części piekła
straszliwej
Erynii o imieniu Zawziętość
[5]
Co dziś sądzi i czego naucza Kościół na temat grzechu pierworodnego tutaj lub tutaj.
.
Święty
Augustyn, jeden z największych świętych chrześcijaństwa, oddał ducha
Bogu w piątym wieku po Chrystusie. Dobrych pięć wieków później „grzeszna
tłuszcza"
dała sobie wreszcie szansę na zmianę kary za grzechy z wiecznej na
czasową.
Wynaleziono czyściec. I przy okazji przesuwania granic w zaświatach za
jakieś
dwieście kolejnych lat główkowania dodano na pograniczu piekła,
limbusie,
dwie otchłanie, niejako
a posteriori, dobre tysiąc lat
posthum,
limbus patrum,
miały się tam znajdować dusze patriarchów starotestamentowych sprzed
odkupienia przez Chrystusa, i interesujący nas
limbus puerorum, przedpiekle dla
najmniejszych, tu wpadały duszyczki dzieci nieochrzczonych i choć nie było im
całkiem niemiło, do nieba miały równie daleko, jak głęboko leżał Tartar w obejściu Plutona-Hadesa.
Podczas
gdy pokolenia doktorów teologów na teologicznych szczytach przerzucało się
wiedzą na temat wagi grzechów i kar, co brzmiało mniej więcej w ten deseń:
culpa jako
aversio ab incommutabili bono i
conversio ad bonum commutabile
powinna być ukarana odpowiednio jako
utrata gratii lub
utrata visio
beatifica,
oraz ustalało, że:
peccatum originale, grzech pierworodny, nie jest
peccatum
actuale, wobec tego
peccatum originale nie powinno być karane przez
poena actualis, skąd wniosek, że dzieciom obarczonym
peccatum originale
ale nie
peccatum actuale wystarczy za karę
carentia visionis Dei, czyli niedopuszczenie
przed oblicze Pana, co nie jest taką znowu straszną karą, zważywszy, że
nigdy przecież nie zaznały
delectatio w Bogu… zwyczajni, mniej uczeni
ludzie, rozumieli z tego jedno: nie ma nadziei na zbawienie dla ich
nieochrzczonych dzieci.
I
choć wynalazek
limbusu puerorum był niewątpliwym postępem w stosunku do nauk
świętego Augustyna, próbą „humanizacji życia pozagrobowego"
[6]
Elke Pahud de Mortanges: "Der versperrte Himmel. Das Phänomen der 'sanctuaires a* répit' aus theologiegeschitlicher Perspektive" ("Zatrzaśnięte niebo. Fenomen 'sanctuaires a* répit' z perspektywy historii teologii"), Schweizerische Zeitschrift für Religion und Kulturgeschichte (Szwajcarski Magazyn Religijny i Historyczno-Kulturalny), nr 98, wrzesień 2004, więcej tutaj. (*a z akcentem)
,
to stał się on „jedną z największych porażek Kościoła"
[7]
ibidem
,
o czym dziś mało kto wie. O ile czyściec spotkał się z pozytywną
integracją w świadomość wierzącego, bo dawał nadzieję, o tyle brak
widoków na
spotkanie w niebiańskich ogrodach własnych utraconych dzieci, bo nie
zdążono z chrztem, doprowadził do bodaj najbardziej absurdalnych
i makabrycznych
praktyk w historii Kościoła. Tradycją bowiem, funkcjonującą przez całe
wieki, stało się zapobieganie na wszelkie możliwe sposoby wtrącaniu
niewinnych duszyczek do przedpiekla bez Boga.
„Koncepcja
teologów", jak to się dzisiaj wdzięcznie a niewinnie nazywa, spowodowała
bowiem w reakcji utworzenie tak zwanych "
sanctuaires à répit"
czyli „sanktuariów odroczenia". Były to miejsca pielgrzymek matek
z martwymi dziećmi (noworodkami lub płodami z poronień w różnym stadium
rozwoju) w oczekiwaniu cudu. Matki wierzyły, że dzięki wstawiennictwu
Maryi
Panny, świętego Pankracego, patrona dzieci, lub innych świętych, ich
dziecię
na parę sekund ożyje, ochrzci się je i wtedy już będzie mogło sobie
spokojnie umrzeć zostawiając żywych w spokoju ducha, bo pójdzie do
nieba.
Tym
samym Kościół, ten sam Kościół, który tak ponad wszystko czci(ł) swoją
„matkę boską", równocześnie zgotował wszystkim ludzkim matkom nie
jakieś tam hipotetyczne przedpiekle istniejące w chorej wyobraźni mężów Kościoła,
ale prawdziwe piekło na ziemi i to
już wcale nie jest zabawne w tej opowieści o straszno śmiesznych wymysłach
uczonych autorytetów z bożej łaski. Można to podsumować krótką, ale jakże
przydatną tak wtedy jak i dziś sentencją w uczonym języku teologów: „Qualis
ratio, talis et actiones" (Jaki rozum, takie i uczynki), śmiem jednak wątpić,
że znajdziemy to zdanie na 41 stronach uzasadnienia o „rezygnacji z koncepcji limbusu puerorum".
Zatwierdzona w XIII wieku topografia zaświatów odzwierciedliła się
wkrótce w kartografii
chrześcijańskiej Europy. Sanktuaria odroczenia były w wiekach od XIV do
XVIII
masowym fenomenem w skali europejskiej, gdzieniegdzie przetrwały do XX
wieku. W samej Francji było ich około 220, jak się doliczono. Pierwszym
znanym
przypadkiem jest sanktuarium z okolic Awinionu z roku 1387. W 1993 roku
w szwajcarskiej miejscowości Oberbüren w kantonie berneńskim archeolodzy
zbadali i udokumentowali działalność jednego z takich „świętych
miejsc". To, co podawały źródła pisemne, potwierdziły wykopaliska:
prawie 2000 martwych noworodków przywrócono tu cudownie do życia,
ochrzczono,
po czym pochowano w poświęconej przysanktuaryjnej ziemi
[8]
ibidem
.
A
jak to wyglądało w praktyce? Zajmowały się tym głównie kobiety, nieszczęsne
matki martwych dzieci, oraz ich pomocnice w samym sanktuarium pełniące rolę
świadków cudu objawiającego się tym, że maleńki trupek nagle poruszył się,
nabrał rumieńców, złapał oddech… Oznaki musiały być bezsporne, dlatego
cud wspomagano co nieco. Najczęściej, nazwijmy to z naszego punktu widzenia,
„metodą termiczną". Trupka kładziono na rozżarzonych węglach i w
blasku świec oraz przy pieśniach i modłach czekano, aż zacznie dawać znaki
ożywania. Pieczony trupek pod wpływem wysokiej temperatury rzeczywiście a to
drgnął, a to wydał dźwięk jaki towarzyszy zwykle smażeniu kotletów na gorącej
patelni i wtedy rzucano się do dokonania obrządku chrztu. Po czym cudownie
uratowana duszyczka ulatywała przed oblicze Pana.
Musiała
to być wyjątkowo odrażająca i cuchnąca operacja, zważywszy, że nieboszczątka
nierzadko były wpierw pochowane a potem ekshumowane, zanim trafiły na
palenisko, czyli w daleko posuniętym stopniu rozkładu, a nawet jeśli były
stosunkowo świeże, to i tak najczęściej przynajmniej kilkudniowe, bo trzeba
było odbyć podróż do sanktuarium nie dla każdego o rzut beretką, a podróż
ta odbywała się co najwyżej na końskich nogach, bo poza tym po prostu na własnych.
Przy czym matki, po odbytym połogu, niekoniecznie były sprinterkami. Lodu do
okładania rozkładającego się mięsa też, no, może poza zimą, nie znano.
Dlaczego
więc to robiły? Dlaczego kobiety brały na siebie takie trudy, znoje i, co tu
dużo mówić, paskudztwa? Po co tak ohydne praktyki? Czy abstrakcyjna w końcu
idea „otchłani" aż tak bardzo mobilizowała? O, nie, kobiety
przeciwdziałały jak umiały sankcjom jak najbardziej realnym
[9]
Więcej w artykule Józefa Majewskiego "Niepotrzebna miękkość serca", Tygodnik Powszechny, 17.10.2004
.
Rodziców
nieochrzczonych dzieci Kościół straszył
[10]
Sobór Trydencki, rok 1546: "Dekret o grzechu pierworodnym"
odpowiedzialnością wobec Sądu
Ostatecznego po śmierci a za życia szykanował. Dzieci obarczone niezmytym
brudem grzechu pierworodnego grzebano poza murami cmentarza podobnie jak
„inne osoby dotknięte hańbą, niewierzących, heretyków, odstępców,
schizmatyków, ekskomunikowanych, zmarłych śmiercią samobójczą, (...)
publicznych grzeszników…"
[11]
Jean Delumeau: Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Zachodu XIII-XVIII wieku, Warszawa 1994
.
W wierzeniach ludowych kursowało także przeświadczenie,
że dziecko może wrócić na ziemię pod postacią małego upiorka,
podejrzewam, że niejeden oddany Bogu proboszcz i sam święcie w to wierzył, i wiernych tym terroryzował.
Tu
wspomnieć wypada, bo tu też łatwo w naszych czasach o przeinterpretowanie, że
wyjątkowo okrutne kary egzekwowane na kobietach za dzieciobójstwo, a to:
zasypywanie żywcem i przebijanie palem albo też zamykanie w worku z psem,
kogutem, żmiją i małpą, lub, z braku małp w lasach Europy, z kotem, i topione
[12]
Według artykułu Dariusza Łukasiewicza: "Dzieje grzechów. Dzieje dzieciobójstwa", Polityka, 10.1.2007
,
właśnie dlatego były tak wymyślne, bo kobiety te pozbawiały
swoje zamordowane dzieci perspektywy nieba, co było znacznie bardziej potępiane,
niż sam nagi fakt pozbawienia je życia
[13]
Jean Delumeau: "Grzech i strach"
.
Powróćmy
jednak do cudów czynionych na martwych noworodkach przez zdesperowane matki. Otóż
Kościołowi praktyki te coraz mniej się podobały. Nie, nie tyle dlatego, że
cud „odroczenia śmierci" był cokolwiek naciągany, ale dlatego, że
do ustalania, co cudem jest, a co nie jest, Kościół powołał specjalne
oficjalne organy, nawiasem, te same, które dziś testują na prawdę lub fałsz
cuda mające udokumentować słuszność decyzji o kanonizacji aktualnych świętych.
Kobiety, matki i akuszerki, oraz ich pomocnice, odwalały fuszerkę, zarzucono
im, Kościół postanowił zająć się sprawą profesjonalnie. Powoli przejmował
kontrolę
[14]
Od połowy XV wieku w kolejnych synodach w Langres (1452, 1479), Lyonie (1557, 1566) i Besançon (1575, 1592, 1656) zaczęto podważać prawdziwość cudów w sanktuariach odroczenia i wiarygodność poświadczających je kobiet, domagano się konkretniejszych dowodów.
nad tą jakże odpowiedzialną funkcją ratowania maleńkich aniołków
od lądowania w wykreowanym przez siebie przedpieklu. Spowodowało to zepchnięcie
usługi sanktuariów odroczenia do szarej strefy, tam działały do początków
XX wieku acz już nie tak masowo
[15]
Elke Pahud de Mortanges: "Der versperrte Himmel"
.
Kościół
natomiast wymyślił rozwiązanie o wiele bardziej „naukowe". Ktoś mógłby
naiwnie pomyśleć, aha, odwołał
limbus puerorum, ale gdzie tam, guzik z pętelką.
Kościół zarządził tak zwany „chrzest wśródmaciczny", „interuterutalny",
że pokuszę się o bardziej naukowo brzmiącą nazwę. I o ile cud przywracania
do życia zmarłych osesków był co najwyżej zwyczajnie nieestetyczny, o tyle
chrzest wewnątrz macicy był tysiąckrotnie gorszy, bo była to operacja na żywym
ciele kobiety nierzadko uwieńczona sukcesem: „operacja się udała,
pacjentka nie żyje". Czy są jakieś statystyki na ten temat? Nie sądzę.
Wszak były to „naturalne" śmierci. Ile żyjących już dzieci
zabijane tym sposobem matki osierociły?… Czy ktoś to odnotowywał? A czy
ktokolwiek się tym przejmował?
Gdy
poród był trudny i rodzącemu się dziecku groziła śmierć należało
wpakować rodzącej prosto do macicy rurkę (mogła być na przykład
z gęsiego
pióra) i wlać przez nią święconą wodę na jakąkolwiek część ciała
dziecka wymawiając przy tym słowa chrztu. Miała prawo zrobić to
akuszerka,
ale nieporównanie lepiej, gdy był to ksiądz, bo chrzest wykonany przez
hebamę
był zaledwie prowizoryczny, jeżeli dziecko przeżyło, należało chrzest
powtórzyć w kościele. Jeśli więc do porodu udało się ściągnąć księdza,
to już
on przejmował dowodzenie. Zachowały się instrukcje, jak należało
postąpić.
Makabra pur. Żeby się domacać z całą pewnością dziecka, a nie ochrzcić
niechcący na przykład pępowiny - instrukcja podkreślała, że wtedy
sakrament nie działa - ksiądz maczał rękę w święconej wodzie i pakował
ją
do wnętrzności kobiety. I tak długo grzebał, aż wyczuł pod palcami to
coś,
co wyglądało mu na główkę, nóżkę, rączkę dziecka… Jak się czuła i co
czuła przy tym rodząca? Lepiej nie myśleć!
Tu
ciekawiej przyłapać księdza na jego odczuciach, toż poza tym, że ksiądz,
był to także chłop. A otwierała się przed jego oczami sfera dla niego poza
tym niedostępna, przynajmniej w teorii. Z braku Internetu zawsze to coś. Lecz
dość, pozostawmy grzebanie ramom świętego sakramentu i przejdźmy do
dalszego rozwoju zagadnienia, bo będziemy mieć i postęp. Oświecenie przyniosło
udoskonalanie narzędzi, medycyna - bywało, że służka Kościoła - wynalazła
strzykawkę do chrztu dziecka w matce. Odtąd taka strzykawa należała do
wyposażenia oświeconej służby medycznej. Czy była odkażana? A czy
ktokolwiek wtedy cokolwiek odkażał? Wiedeński lekarz, dr Ignacy Filip
Semmelweis
[16]
Dr Ignacy Filip Semmelweis był pionierem antyseptyki, 20 lat po tym jak zarządził w szpitalu, w którym pracował, obowiązek mycia rąk roztworem chloru, brytyjski chirurg Joseph Lister wprowadził środki dezynfekcyjne przy operacjach, to on nazywany jest "ojcem antyseptyki", do wyników badań Ludwika Pasteura nad problemem fermentacji i gnicia oraz do odkrycia bakterii chorobotwórczych i wynalezienia szczepionki minęły kolejne 20 lat.
,
zauważył wprawdzie związek między śmiertelnością rodzących
kobiet a trupim jadem i nakazał swojemu personelowi mycie rąk, jednak nie było
wtedy Internetu do szybkiego rozprzestrzeniania wiedzy.
Historia
medycyny mówi, że w pierwszej połowie XIX wieku śmiertelność kobiet
z powodu gorączki połogowej miała rozmiary epidemii. W latach 40-tych
„bywały miesiące, że w wiedeńskiej klinice położniczej umierało do
30% rodzących"
[17]
Więcej na temat gorączki połogowej szukaj w necie.
.
Dodajmy, że śmierć z powodu posocznicy połogowej
jest zwykle straszliwą śmiercią, postrach wszystkich kobiet. Ile kobiet
zmarło
na przestrzeni dziejów z powodu pakowania w nie instrumentów chrzczenia
wśródmacicznego — od księżych łap po strzykawkę z wodą święconą — nie
wiadomo, trzeba by
je policzyć w życiu pozagrobowym, historia ich nie uwzględnia.
W
historii Kościoła połowy XIX wieku odnotowujemy natomiast pewne
znamienne
wydarzenie. W roku 1854 zostaje zatwierdzony dogmat, że święta Matka,
podobnie jak jej Syn, była poczęta niepokalanie. Rodzice Marii, Joachim
i Anna, spłodzili córkę bez „grzesznej pożądliwości ciała", ustalono
[18]
"Najświętsza Maryja Panna w pierwszej chwili swego poczęcia dzięki szczególnej łasce i przywilejowi Wszechmogącego Boga, ze względu na zasługi Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego, została ustrzeżona od wszelkiej zmazy winy pierworodnej" - tak stanowi bulla "Ineffabilis Deus" papieża Piusa IX, ogłoszona 8 grudnia 1854 roku.
„Niepokalane poczęcie", przez wieki ekskluzywnie
zarezerwowane dla Syna Matki, objęło również samą Matkę. Mamy więc Najjaśniejszą
Panienkę z panienki zrodzoną, czy jakoś tak, bo Kościół do dziś ma
zagwozdkę
[19]
Ks. Bogdan Ferdek: "Próby reinterpretacji dogmatu o niepokalanym poczęciu", szukaj w necie.
z tym dogmatem, słudzy Boga za bardzo się w XIX wieku w swej
gorliwości zagalopowali. Niepokalane poczęcie ekskluzywnie traktowane miało
swój niewątpliwy ciężar, nie powinno się było rozmnażać. Ale dogmat to
dogmat, tu pomyłek nie ma, wąż ugryzł się we własny ogon. Tak to Kościół
kreował i kreował aż wykreował sobie ideał idealnej kobiety w duchu "paragrafu 22".
Powoli
zbliżamy się do czasów nam współczesnych, do pamiętnego dnia 20 kwietnia
2007 roku, kiedy to
limbus puerorum dokonał cichutko żywota.
Wiadomość ta
nie zelektryzowała świata, najczęściej podawana była jako ciekawostka,
ot,
był i nie ma. Ale ile złego spowodował, tego nikt nie przypominał, bo to
trochę żenująca historia. Można by ją podsumować, że odpowiedzialni za
nią
ludzie „nie wiedzieli co czynili". I wybaczyć, czy jak to tam było...? ...Ale, zaraz, zaraz, Iksjon skończył w Tartarze za własną głupotę,
bo któż mądry dobiera się do chmury? Mamy więc precedens. A w takim
razie
tych wszystkich, którzy przyczyniali się przez wieki do pohańbienia
i śmierci
tylu kobiet, zsyłam jednym kliknięciem myszki na wieczność do
najgłębszych
otchłani Tartaru. Niech im się wysmaża w ogniu rozum, którego nie mieli,
i niech im mściwe Erynie do końca czasów szarpią grzeszne ciała
[20]
"Die Kirche ist eine Zitadelle der Männer. Ich möchte mich von ihrer Moral ganz entschieden distanzieren. Es ist eine unbarmherzige und vollkommen weltfremde Moral, konstruiert von Männern, die - hinter absoluten, aber widersprüchlichen Prinzipien verschanzt, sich dem Leid verschließen. Hier geht es meines Erachtens nicht wirklich um die Heiligkeit des Lebens, sondern um die Heiligkeit von Prinzipien." z: Helga Kuhse, "Kirche und Abtreibung - Eine Unterhaltung mit Gott" ("Kościół jest twierdzą mężczyzn. Zdecydowanie nie chcę mieć z jego etyką nic wspólnego. Jest to bezlitosne i całkowicie wrogie życiu morale utworzone przez mężczyzn, którzy głosząc absolutne a zarazem sprzeczne ze sobą prawdy propagują filozofię nieszczęścia. Nie chodzi tu, moim zdaniem, o to, że życie jest świętością, ale o świętą nienaruszalność zasad", z: Helga Kuhse, "Kościół i aborcja - Rozmowa z Bogiem"). Więcej w j. niem. tutaj.
.
Rozmarzyłam
się? I to jak:
Gdybyż
Jezus była kobietą...
na
pewno by sobie tak z życiem nie poczynała!
W starożytnym świecie nawet ciężarne suki
objęte
były ochroną, jak słyszałam.
Ideałem
mężczyzny
nie
byłby bezpłodny zdechlak
rozpięty
po wsze czasy na marach.
Ideałem
kobiety — bezpłciowa cierpiąca istota.
Symbolem
byłoby nie skatowane chude martwe ciało,
a piękna i zmysłowa Wenus-Afrodyta
o twarzy i kształtach
wprost
spod pędzla Sandra,
gdy
malując z zachwytu oniemiał,
panna
Scarlett Johansson, taka jak ona,
rozkoszna
Muza Woody Allena,
tak
mi się dziś maluje ideał-kobieta,
wesoła,
żywa, roześmiana,
tańcząca
na muszli po falach.
Jej
towarzyszki,
wdzięczne
Charyty, boskie Gracje:
Aglaja,
Eufrozyna i Taleja,
Promienna,
Rozumna i Kwitnąca,
zupełnie
coś innego, niż „gratia" naszego Boga,
łaska
poniżająca,
i ta jego zbolała fleja,
chorym
cierpiętnikom droga,
miłość
bez miłości znosząca.
*
Poezja...?... Nie twierdzę, że nie byłoby prozy życia, ale tak sobie myślę, że byłaby
afirmacja życia a nie śmierci… zostawmy jednak rozważania typu „gdyby
babcia miała wąsy, to by była dziadkiem" i wróćmy do rzeczywistości.
Hipoteza to, jak wiadomo, ale chętnie przypomnę: założenie oparte na
prawdopodobieństwie, a wymagające sprawdzenia, lub przypuszczenie mające ułatwić
(naukowe) wyjaśnienie zjawiska (wg Kopalińskiego). Zachodzi więc pytanie, jak
uczeni Kościoła poradzili sobie z „naukowym wyjaśnieniem zjawiska"
pod tytułem "likwidacja
limbusu puerorum"?
A,
to i to może jeszcze przypomnę, nie jesteśmy już w IV czy V wieku naszej
ery, w późniejszych wiekach średnich też nie, żyjemy w czasach Internetu,
rzeczywistości wirtualnej, noosfery i rakiet dolatujących do Tytana w celu
zbadania jego atmosfery, nie, nie z tych tytanów, nie mitologicznych dzieci
Uranosa, ale księżyca Saturna, planety krążącej wokół Słońca dziewięć i pół raza dalej niż
Ziemia, co przekłada się na średnio 1.426.725.413 kilometrów, tam
dolatujemy, jesteśmy dziećmi trzeciego tysiąclecia.
A
zatem jak? Mam i ja swoją hipotezę: delegacja najsolidniej utytułowanych
teologów Watykanu
[21]
Po raz pierwszy w historii zaproszono do transkosmicznego lotu panie teolożki, jak podały nieliczne media.
dolatuje do skraju piekła. Tam właśnie, na
limes infernalis, ulokowany jest
limbus infantium vel
puerorum, cel wyprawy Ich
Eminencji (stąd tyle łaciny na pokładzie
[22]
Opinia Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski o losie dzieci zmarłych bez chrztu z 20 marca 2002 roku - strona usunięta.
).
Jest to w zasadzie obszar jałowy i mało wydajny, zupełnie jak piaski
i skały w rezerwatach dla Indian, śmiertelność
noworodków bardzo spadła w naszych czasach. I nagle cóż widzą szanowni
delegaci? Że tryska tam źródło ropy naftowej, bogactwo, jakiego nie
przewidywali, istne El Dorado godne imienia jego zdetronizowanego
władcy. Bo
oto mamy 50 do 60 milionów przerywania ciąż w ciągu roku w skali
globalnej.
Niezłe żniwo jak na pomniejszego wodza rezerwatu. Delegacja wraca czem
prędzej i radzi nerwowo, jak tu odebrać obszar, który raz dała? Nakazem?
Zakazem?
Rozkazem? Ukazem?
Pokazem!
Pokażemy światu, jacy nowocześni goście z nas są, jakie tęgie głowy!
Limbus puerorum? Eee, takie tam, to taka tradycja była. Machniemy ręką na
tradycję, dmuchniemy w powietrze, pstrykniemy palcami i nie ma. I teren znowu
należy do nas. Na 41 stronach spiszemy umowę o zawłaszczeniu i wychodzimy na
swoje. I już świat obiega news: „Nieochrzczone dzieci zaczną trafiać do
raju. Z ujawnionych fragmentów dokumentu w tej sprawie wynika jasno, że
teolodzy uznali, iż dusze dzieci, które umarły bez chrztu, idą do raju.
Ponadto zwraca się uwagę na to, że zajęcie stanowiska w tej sprawie było
dla Kościoła nie tylko kwestią czysto teoretyczną, ale też pilną potrzebą
ze względu na poważny problem duszpasterski. Rośnie bowiem liczba dzieci, które
umierają bez chrztu, i to, jak się zauważa, zarówno dlatego, że ich rodzice
nie są katolikami, jak i dlatego, że 'dzieci padają ofiarami aborcji'."
(PAP, 20.4.2007)
Tak
oto eleganckim sposobem Kościół katolicki usmażył przy jednym ogniu dwie
pieczenie, bo przy okazji porwał do swojego raju wszystkie dzieci świata, i te
ochrzczone, i te nieochrzczone, choć te ostatnie mogą po prostu przynależeć
do innego jedynego Boga, odżegnującego się od chrztu, ale to już jest
materiał na zupełnie inną bajkę. Hipoteza udowodniona? A jakże, śladami
naszej naukowej ekspedycji przeleciałam się w zaświaty na miotle, żeby na własne
oczy zobaczyć i zaświadczyć, Pluton wkurwiony jak wszyscy diabli, cbdu.
*
(tłumaczenia
cytatów i tytułów w nawiasach moje, na zdj. strzykawka do chrztu wewnątrzmacicznego)
Czytaj
także:
*
O książce "Kulisy światowej wojny o prawa reprodukcyjne kobiet" (na zdj. nr 2):
Autorka ujawnia kulisy światowej wojny o prawa reprodukcyjne kobiet (m.in. prawo do legalnej i bezpiecznej aborcji, prawo do opieki medycznej podczas ciąży i porodu, prawo do edukacji seksualnej i antykoncepcji). Wskazuje na zagrożenia, jakie niesie ze sobą przegrana kobiet. Kobiece ciało jest polem bitwy fundamentalistów religijnych, polityków i feministek, stawką w tej walce jest bezpieczeństwo konkretnych jednostek, i całego świata. Książka jest zapisem podróży po czterech kontynentach, jak się okazuje kobiety wszędzie są dyskryminowaną większością, na szczęście skutki (ekonomiczne i demograficzne) tej opresji zaczynają odczuwać również mężczyźni, na szczęście, bo cierpienie kobiet i ich dzieci dotąd możnym tego świata było obojętne. Goldberg demaskuje ostatnie 50 lat działań amerykańskich przywódców, wskazując jaką rolę w budowaniu potęgi Stanów Zjednoczonych odegrała kontrola płodności.
* * *
tekst napisany w kwietniu 2007 na
www.racjonalista.pl, tu są też komentarze:
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5400/q,Meska.decyzja.Pstryk.i.limbus.puerorum.zniklPrzypisy:
[1]: "Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate", z: Dante Alighieri, "Boska komedia", cześć I - "Piekło".
[2]: Prof. dr Tomas Ruster: "Sünde und Vergebung" ("Grzech i odpuszczenie grzechu"), wykład na uniwersytecie w Dortmundzie w semestrze letnim 2005.
[3]: Tłumaczenie moje, ze wszystkich możliwych słów w tym kontekście chodziło o to najbardziej uwłaczające (jak sądzę), "tłuszcza" wydała mi się najtrafniejsza.
[4]: Święty Augustyn dla zwykłych grzeszników przewidywał karę polegającą na dręczeniu fizycznym, to tak zwana "peona sensus", i na wyrzutach sumienia, "poena vermis", dzieci nieochrzczone czekała nieco łagodniejsza kara, nazwana karą zmysłów, "poena mitissima puniuntur" oraz "poena damnationis", potępienie polegające na pozbawieniu na wieki daru oglądania Boga.
[5]: Co dziś sądzi i czego naucza Kościół na temat grzechu pierworodnego
tutaj lub
tutaj.
[6]: Elke Pahud de Mortanges:
"Der versperrte Himmel. Das Phänomen der 'sanctuaires a* répit' aus theologiegeschitlicher Perspektive" ("Zatrzaśnięte niebo. Fenomen 'sanctuaires a* répit' z perspektywy historii teologii"), Schweizerische Zeitschrift für Religion und Kulturgeschichte (Szwajcarski Magazyn Religijny i Historyczno-Kulturalny), nr 98, wrzesień 2004, więcej
tutaj. (*a z akcentem)
[7]: ibidem
[8]: ibidem
[9]: Więcej w artykule Józefa Majewskiego
"Niepotrzebna miękkość serca", Tygodnik Powszechny, 17.10.2004
[10]: Sobór Trydencki, rok 1546: "Dekret o grzechu pierworodnym"
[11]: Jean Delumeau: Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Zachodu XIII-XVIII wieku, Warszawa 1994
[12]: Według artykułu Dariusza Łukasiewicza: "Dzieje grzechów. Dzieje dzieciobójstwa", Polityka, 10.1.2007
[13]: Jean Delumeau: "Grzech i strach"
[14]: Od połowy XV wieku w kolejnych synodach w Langres (1452, 1479), Lyonie (1557, 1566) i Besançon (1575, 1592, 1656) zaczęto podważać prawdziwość cudów w sanktuariach odroczenia i wiarygodność poświadczających je kobiet, domagano się konkretniejszych dowodów.
[15]: Elke Pahud de Mortanges: "Der versperrte Himmel"
[16]: Dr Ignacy Filip Semmelweis był pionierem antyseptyki, 20 lat po tym jak zarządził w szpitalu, w którym pracował, obowiązek mycia rąk roztworem chloru, brytyjski chirurg Joseph Lister wprowadził środki dezynfekcyjne przy operacjach, to on nazywany jest "ojcem antyseptyki", do wyników badań Ludwika Pasteura nad problemem fermentacji i gnicia oraz do odkrycia bakterii chorobotwórczych i wynalezienia szczepionki minęły kolejne 20 lat.
[17]: Więcej na temat gorączki połogowej szukaj w necie.
[18]: "Najświętsza Maryja Panna w pierwszej chwili swego poczęcia dzięki szczególnej łasce i przywilejowi Wszechmogącego Boga, ze względu na zasługi Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego, została ustrzeżona od wszelkiej zmazy winy pierworodnej" - tak stanowi bulla "Ineffabilis Deus" papieża Piusa IX, ogłoszona 8 grudnia 1854 roku.
[19]: Ks. Bogdan Ferdek: "Próby reinterpretacji dogmatu o niepokalanym poczęciu", szukaj w necie.
[20]: "Die Kirche ist eine Zitadelle der Männer. Ich möchte mich von ihrer Moral ganz entschieden distanzieren. Es ist eine unbarmherzige und vollkommen weltfremde Moral, konstruiert von Männern, die - hinter absoluten, aber widersprüchlichen Prinzipien verschanzt, sich dem Leid verschließen. Hier geht es meines Erachtens nicht wirklich um die Heiligkeit des Lebens, sondern um die Heiligkeit von Prinzipien." z: Helga Kuhse, "Kirche und Abtreibung - Eine Unterhaltung mit Gott" ("Kościół jest twierdzą mężczyzn. Zdecydowanie nie chcę mieć z jego etyką nic wspólnego. Jest to bezlitosne i całkowicie wrogie życiu morale utworzone przez mężczyzn, którzy głosząc absolutne a zarazem sprzeczne ze sobą prawdy propagują filozofię nieszczęścia. Nie chodzi tu, moim zdaniem, o to, że życie jest świętością, ale o świętą nienaruszalność zasad", z: Helga Kuhse, "Kościół i aborcja - Rozmowa z Bogiem"). Więcej w j. niem.
tutaj.
[21]: Po raz pierwszy w historii zaproszono do transkosmicznego lotu panie teolożki, jak podały nieliczne media.
[22]: Opinia Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski o losie dzieci zmarłych bez chrztu z 20 marca 2002 roku - strona usunięta.