ZAŚWIATEM
rosochatą wierzbinę łęgami do boru
pomieszkiwał milkliwy diabołek minorum
z pokutliwą jazgotem babiną ad mortem
on dla niej półkadukiem ona mu półczortem
tam się ognia wyzbyli i nieba wyrzekli
jemu piekła nie trzeba bo się baba piekli
dusza jej opuszczona podziemna niewniebna
jednakowo aniołom biesom niepotrzebna
ale tyle ma z życia co sobie powarczy
aż tu raptem listopad przymrozkiem się zmarszczył
czy to zmarzła babina czy zmokła bo ścichła
za to wicher zawodził jak trąby Jerycha
świt się dźwigał ospale w witrażach gałęzi
w diabołkowych źrenicach bór z bólu się zwęził
chciał przytulić morduchnę skosmaconą deszczem
do duszy przemarzniętej a tam tylko przestrzeń
wiekuistość na drogę jak próchno w tobołek
wziął i w pustce zaświatem rozwiał się diabołek