Edgar Allan Poe: * KRUK *
Raz o północy w złą chwilę, gdym przebył tajemnic mile,
Gdy już mnie morzył stary druk, nagle u drzwi mych cichy stuk,
Nad wiedzą ksiąg głowę chylę, usypiam, litery mylę,
Wtem budzi mnie stuk, "puk, puk, puk", puka ktoś, ktoś stoi u wrót.
Gość późny z tamtej strony wrót, ktoś - mówię - zbłądził pod mój próg,
Lecz skąd pot? Skąd strachu smród?
Ach, bywa tak porą grudnia, ciemno, głucho od południa,
Żar dogasa, za oknem mróz, po ognisku wspomnienie, kurz,
Ogień w popiół się zamienia, daj mi, Boże, daj wytchnienia,
Szukam w księgach magicznych słów, łzy płyną znów, wtem... gość u wrót,
Tyś Lenoro, aniele mój? Lecz skąd ty tutaj u mych wrót?
Skąd śmiertelnej grozy chłód?
Szmer zza firanki jak mgnienie, a we mnie już przerażenie,
Fantazje wnet podrzuca mózg, wstrząsa mną dreszcz, przeczuwam grób,
Na łomot serca i drżenie, na ducha uspokojenie,
Powtarzam sobie w kółko, cóż, to gość spóźniony u mych wrót
Puka, bo zgubił się wśród dróg, stąd znalazł się u moich wrót,
Zmysł szelest jedwabiu zwiódł.
Ma dusza już zdjęta strachem, jednakże działam z rozmachem,
Swobodny ruch w kierunku wrót: Kim-żeś? Pan? Pani? Wstąp w mój próg!
Wybacz mi gościu, że z krachem i kwaśnym lęku zapachem,
Bom z męczących wyrwany snów, gość jaki rzadko u moich wrót,
To mój niewielki, smętny gród - tu ostrożnie uchylam wrót,
A tam choć mrok, mróz i już.
W noc czarną próżne pytanie, kiedy już straszyć przestanie,
Czy człowiek chory, czy też zdrów, nikt nie śni z żywych takich snów,
Cisza zawisła nad ranem i wisi tak nieprzerwanie,
I dał się słyszeć głos, jak cud, "Lenoro", niosło go do wrót,
Szept mój rozchodził się i rósł, i echem wracał od mych wrót.
I taki to cud, nie cud.
Od progu się cofnąłem w głąb, złoszcząc się na grudniowy ziąb,
Wtem słyszę chrobotanie znów, nie szczędząc więc kąśliwych słów,
Tłumaczę sobie skąd, ach, skąd, dziwny rozumu mego błąd,
I teraz na pewniaka już, wracam do zatrzaśniętych wrót,
Trza mi obejrzeć dom i, cóż, wpierw zacząć od otwarcia wrót.
Dziś w noc znów kolejny trud.
Lecz najpierw szarpię się z oknem, otwieram, nagle z łoskotem
Ptak święty w dawnych wiarach, kruk, bez pokłonienia wkracza z dróg,
Z piór czarnych głośnym furkotem, wlatuje do mnie a potem
Fruuu, siadł, ten on- czy ona-kruk, u samej góry moich wrót,
Tam gdzie Pallas Ateny biust, figurka nad framugą wrót.
Jak usiadł, siedzi, tuż, tuż.
I zaraz jego występy zrobiły u mnie postępy,
W tę noc ów hebanowy stwór zmniejszył mój strach, rozwiał lęk mój,
Lecz skąd tu ten ptak posępny, jakie go rodzą ostępy?
Poważny i dostojny dziób, we fraku z poszarpanych piór,
Gdzie szukać cię wśród czarnych burz, jak zwą cię wśród plutońskich mórz?"
Jam kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Aż wbiło mnie, ten ptasi wrak przemówił jak prawdziwy pan,
I choć ja w ząb, ani chu chu, co krakał mi nad głową tuż,
Wstrząsnęło mną, że jak to, ja, z tym świętym ptakiem sam na sam?
To rzadkość w świecie, taki cud, panisko-kruk u moich wrót,
Na piersi greckiej pani - kruk, nieczęsty gość u szczytu wrót,
Kra, kra, kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Kruk, "kra, kra", w kółko to samo, nie zraża się mądrą damą,
To tylko jedno na mój słuch, jakby to gadał kruka duch,
Nic ponadto, jedną gamą, niezmienną jednaką dramą,
Jam żył a wokół żył mój gród i już przerzedził się mój ród,
Jak ptak odleci migiem, fru, tak fart uleci niczym puch,
A kruk znów: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Ma program, kombinowałem, ratując się przed zawałem,
Jakiś życia nieszczęsny wróg wlał mu ten program w ptasi mózg,
Bez wątpienia - tak myślałem - "kra, kra" kruka kapitałem,
Pan zmarł, a uwolniony kruk, zapukał w noc do moich wrót,
Wpierw obleciawszy śpiący gród, dom w świetle świec, gość u mych wrót.
Kracze kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Lecz zarazem ptak mnie śmieszy, gdy tak kracze, jest pocieszny,
Zatem w fotel blisko mych wrót siadam, przede mną kruk i biust,
I gdy tak ptaszysko skrzeczy, dochodzę do sedna rzeczy,
Co też - myślę - ten stary kruk, upiorny mruk, chce u mych wrót,
Co chce wywróżyć patrząc wprzód, ponury ów, złowieszczy wróż?
Tu znów kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Siedziałem i zgadywałem, lecz ani się domyślałem,
A ptak wbił we mnie dwoje ócz, aż w moim sercu buchnął ból,
W fotel ze skór się wciskałem, nad dziwną wróżbą dumałem,
Cóż przepowiednia ta ma móc, w migocie świec mienił się kruk,
Z głową na aksamicie skór, rozwiązywałem sens dwóch słów.
A kruk znów: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Wtem powietrze pogęstniało i kadzidłem zapachniało,
Dał się posłyszeć odgłos stóp, niebiańskich istot cichy chód,
Serafy mnie nawiedzają, po dywanach przechadzają,
O, nieszczęsny, to pewnie Bóg przysłał cię dzisiaj do mych wrót,
Z lekiem, żebym uśmierzyć mógł, jakich mi Bóg narobił szkód.
Skrzeknął kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Ach, proroku! Skąd przybyłeś - pytam kruka - skąd się wziąłeś -
Czyżby to Szatan zły, czy Bóg przysłał ratunek do mych wrót?
Czy moją rozpacz pojąłeś, czartem tyś jest czy aniołem?
Siedzę w tym domu sam wśród burz, nikt nie zapuka do mych wrót,
A może balsam, z dala trud, lek z Gileadu, lek jak cud?
Kruk jak wprzód: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Ach, proroku - zakrzyknąłem - zdradź mi prawdę, skąd się wziąłeś,
Czyś anioł cudny, czy zły duch, gość w środku nocy u mych wrót?
Po Lenorze łzy pojąłeś, dziewczę w niebie jest aniołem,
Czyś ty jest zły czy dobry wróż, wywróż mi prawdę, wywróż już!
Dziś po Lenorze brak mi snów, miłości kres u moich wrót.
Kraknął kruk: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Jeśliś ty znakiem złośliwym, Pluton twym panem zgryźliwym,
Jeżeli kłamiesz mi jak z nut, zbieraj się stąd, łaskę mi zrób,
Ty z twoim czubem chełpliwym i głosem przykrym, chrapliwym,
Ty nie masz żadnych pięknych cnót, opuść bogini biały biust,
Cofnij z mojego serca dziób, nie chcę cię tu u szczytu wrót!
A kruk-wróż: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
Tak ptak hardy, niezrażony, nadal siedzi niewzruszony,
Zamarłszy znów, milczy jak grób, Pani Mądrości wieczny stróż,
Boginią zauroczony, jak rozmarzone demony,
Na ścianie miga groźny rzut, cieniem się kładzie ostry dziób,
I czuję zgubny związek dusz, rusz się znad moich wrót, rusz, rusz!
Kruka w dziób: PRZE-NI-GDY-JUŻ!
*
(tł. Ela Binswanger, w pierwszej wersji przetłumaczyłam wiersz tak, jak jest w formie oryginalnej, jako szesnastozgłoskowiec - ośmiostopowiec trocheiczny, druga wersja w przypisie nr 4)
Edgar Allan Poe: * The RAVEN *
Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and weary,
Over many a quaint and curious volume of forgotten lore,
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door.
'Tis some visitor, I muttered, tapping at my chamber door-
Only this, and nothing more.
Ah, distinctly I remember it was in the bleak December,
And each separate dying ember wrought its ghost upon the floor.
Eagerly I wished the morrow;- vainly I had sought to borrow
From my books surcease of sorrow- sorrow for the lost Lenore-
For the rare and radiant maiden whom the angels name Lenore-
Nameless here for evermore.
And the silken sad uncertain rustling of each purple curtain
Thrilled me- filled me with fantastic terrors never felt before;
So that now, to still the beating of my heart, I stood repeating,
'Tis some visitor entreating entrance at my chamber door-
Some late visitor entreating entrance at my chamber door;-
This it is, and nothing more.
Presently my soul grew stronger; hesitating then no longer,
Sir, said I, or Madam, truly your forgiveness I implore;
But the fact is I was napping, and so gently you came rapping,
And so faintly you came tapping, tapping at my chamber door,
That I scarce was sure I heard you- here I opened wide the door;-
Darkness there, and nothing more.
Deep into that darkness peering, long I stood there wondering, fearing,
Doubting, dreaming dreams no mortals ever dared to dream before;
But the silence was unbroken, and the stillness gave no token,
And the only word there spoken was the whispered word, Lenore!
This I whispered, and an echo murmured back the word, Lenore!-
Merely this, and nothing more.
Back into the chamber turning, all my soul within me burning,
Soon again I heard a tapping somewhat louder than before.
Surely, said I, surely that is something at my window lattice:
Let me see, then, what thereat is, and this mystery explore-
Let my heart be still a moment and this mystery explore;-
'Tis the wind and nothing more.
Open here I flung the shutter, when, with many a flirt and flutter,
In there stepped a stately raven of the saintly days of yore;
Not the least obeisance made he; not a minute stopped or stayed he;
But, with mien of lord or lady, perched above my chamber door-
Perched upon a bust of Pallas just above my chamber door-
Perched, and sat, and nothing more.
Then this ebony bird beguiling my sad fancy into smiling,
By the grave and stern decorum of the countenance it wore.
Though thy crest be shorn and shaven, thou, I said, art sure no craven,
Ghastly grim and ancient raven wandering from the Nightly shore-
Tell me what thy lordly name is on the Night's Plutonian shore!
Quoth the Raven, Nevermore.
Much I marvelled this ungainly fowl to hear discourse so plainly,
Though its answer little meaning- little relevancy bore;
For we cannot help agreeing that no living human being
Ever yet was blest with seeing bird above his chamber door-
Bird or beast upon the sculptured bust above his chamber door,
With such name as Nevermore.
But the raven, sitting lonely on the placid bust, spoke only
That one word, as if his soul in that one word he did outpour.
Nothing further then he uttered- not a feather then he fluttered-
Till I scarcely more than muttered, other friends have flown before-
On the morrow he will leave me, as my hopes have flown before.
Then the bird said, Nevermore.
Startled at the stillness broken by reply so aptly spoken,
Doubtless, said I, what it utters is its only stock and store,
Caught from some unhappy master whom unmerciful Disaster
Followed fast and followed faster till his songs one burden bore-
Till the dirges of his Hope that melancholy burden bore
Of 'Never- nevermore'.
But the Raven still beguiling all my fancy into smiling,
Straight I wheeled a cushioned seat in front of bird, and bust and door;
Then upon the velvet sinking, I betook myself to linking
Fancy unto fancy, thinking what this ominous bird of yore-
What this grim, ungainly, ghastly, gaunt and ominous bird of yore
Meant in croaking Nevermore.
This I sat engaged in guessing, but no syllable expressing
To the fowl whose fiery eyes now burned into my bosom's core;
This and more I sat divining, with my head at ease reclining
On the cushion's velvet lining that the lamplight gloated o'er,
But whose velvet violet lining with the lamplight gloating o'er,
She shall press, ah, nevermore!
Then methought the air grew denser, perfumed from an unseen censer
Swung by Seraphim whose footfalls tinkled on the tufted floor.
Wretch, I cried, thy God hath lent thee- by these angels he hath sent thee
Respite- respite and nepenthe, from thy memories of Lenore!
Quaff, oh quaff this kind nepenthe and forget this lost Lenore!
Quoth the Raven, Nevermore.
'Prophet! said I, thing of evil!- prophet still, if bird or devil!-
Whether Tempter sent, or whether tempest tossed thee here ashore,
Desolate yet all undaunted, on this desert land enchanted-
On this home by horror haunted- tell me truly, I implore-
Is there- is there balm in Gilead?- tell me- tell me, I implore!
Quoth the Raven, Nevermore.
Prophet! said I, thing of evil- prophet still, if bird or devil!
By that Heaven that bends above us- by that God we both adore-
Tell this soul with sorrow laden if, within the distant Aidenn,
It shall clasp a sainted maiden whom the angels name Lenore-
Clasp a rare and radiant maiden whom the angels name Lenore.
Quoth the Raven, Nevermore.
Be that word our sign in parting, bird or fiend, I shrieked, upstarting-
Get thee back into the tempest and the Night's Plutonian shore!
Leave no black plume as a token of that lie thy soul hath spoken!
Leave my loneliness unbroken!- quit the bust above my door!
Take thy beak from out my heart, and take thy form from off my door!
Quoth the Raven, Nevermore.
And the Raven, never flitting, still is sitting, still is sitting
On the pallid bust of Pallas just above my chamber door;
And his eyes have all the seeming of a demon's that is dreaming,
And the lamplight o'er him streaming throws his shadow on the floor;
And my soul from out that shadow that lies floating on the floor
Shall be lifted - nevermore!
The Raven - Kruk
Noc już była, północ zgoła; rozmyślałem w pocie czoła
Nad trwożliwą tajemnicą z dawna zapomnianych ksiąg,
Przysypiając niespodzianie, gdy rozległo się pukanie,
Jakby ciche chrobotanie w mój samotny, senny dom.
"Jakiś gość", powiadam sobie, "w mój samotny stuka dom,
Nocny gość - i tylko on".
Ach, dokładnie to pamiętam: zima, grudzień, noc posępna,
Ogień, co dogasał w mękach, słał na ziemie legion zmor.
Nagle zapragnąłem świtu, wiedząc, że już nie wyczytam
Z ksiąg pociechy i dosytu po najmilszej mej Lenore!
Tej, o której aniołowie jedni mówią dziś - Lenore -
Ja już nigdy! Nevermore!
Skrzętny, smętny, jedwabisty szelest zasłon płomienistych
Płoszył, groził, budził jakiś lęk nieznany dotąd mi,
Więc, by serce oszalałe uspokoić, powtarzałem:
"Puka ktoś - a ja zaspałem. Puka ktoś do moich drzwi.
Zagapiłem się, zaspałem, a tu puka ktoś do drzwi!
Nocny gościu - czy to ty?"
Zaraz jednak, czując w duszy nowy przypływ animuszu,
"Panie!", mówię, "czy też - Pani! Wybaczenia udziel mi,
Gdyż jest faktem, że drzemałem i pukania nie słyszałem,
Było bowiem tak nieśmiałe twe pukanie do mych drzwi,
Żem nie wiedział - czy je słyszę, czy to tylko mi się śni -"
Otworzyłem. Noc i mgły.
Martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem,
Tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt.
Ciemność była niewzruszona Cisza była niezgłębiona.
Tylko ciszy szept - "Lenora!" - zjawił się i zaraz znikł.
To mój własny szept - "Lenora!" - echo oddawało mi.
Echo. Ciemno. Nocne mgły.
Drzwi zamknąłem. Stoję w cieniu, z biedną duszą na ramieniu,
Gdy wtem słyszę znów pukanie, donośniejsze niźli wprzód.
"To z pewnością coś na dworze, coś u okna wisi może;
Sprawdzę, co też to być może i wyjaśnię cały cud.
Tylko serce uspokoję i wyjaśnię cały cud:
Wiatr kołacze do mych wrót."
Szarpię okno - nic! - a potem z wielkim szumem i trzepotem
Kruk postawny wszedł do środka, zwiastun dawnych, świętych dni.
Ni dzień dobry, ni ukłonu, tylko wzleciał bez pardonu,
Jakby był u siebie w domu, nad komnaty mojej drzwi.
Na Pallady siadł popiersiu, które strzegło moich drzwi.
Przyszedł, wzleciał, siadł i tkwi.
Był mój gość ebonitowy tak dostojny i surowy,
Żem uśmiechnął się wbrew sobie i tak mówię, czyniąc skłon:
"Chociaż łeb twój łysy nieco, widać żeś jest nie byle co.
Groźny, górny i złowrogi - skąd przybywasz? Jak cię zwą?
Czy z plutońskich brzegów nocy tu przybywasz? Jak cię zwą?"
"Nevermore!", powiada on.
Zadziwiłem się niezmiernie, że przemawia tak misternie,
Chociaż sensu w jego mowie nadaremnie szukać by,
Bo czyż widział kto nad drzwiami, na popiersiu Pallas pani
Ptaka, który by powiadał wprost, że imię jego brzmi -
Ptaka, czy też inną zgoła bestię, której imię brzmi
"Nigdy więcej?" Chyba nikt.
A kruk sterczał niewzruszenie na Pallady biustu scenie,
Rzekłszy jedno tylko słowo, jakby duszę zawarł w nim.
Ani słowa już nie wznieci, nieruchomym ślipiem świeci,
Aż szepnąłem: "On odleci, rzuci domu mego próg.
Zniknie za dnia jak nadzieje, rzuci mój samotny próg".
"Nevermore!", zakracze Kruk.
Wypowiedział to tak nagle, tak dorzecznie i dosadnie,
Żem aż drgnął, lecz myślę zaraz: "Jedno słowo tylko zna,
Widać jego pan poprzedni, bólem zdjęty, błędny, biedny,
Sforą plag prześladowany, wciąż powtarzał tylko to -
Lotnych plag ścigany sforą mówił w kółko tylko to: -
'Nigdy więcej! Nevermore'"
Uśmiechając się wbrew sobie kruczoczarnej tej osobie
Miękki fotel przysunąłem gdzie popiersie, ptak i drzwi
I w poduszki zapadając, wnet zacząłem łączyć w całość
Luźne myśli, pragnąc dociec, co też ów z zaświatów ptak,
Miał na myśli, mówiąc tak.
Tym swe myśli zatrudniłem, lecz nic głośno nie mówiłem
Do ptaszysko, co płomiennym okiem świdrowało mnie.
Snułem racje i dowody, głowę wsparłszy dla wygody
Na obiciu aksamitnym, gdzie blask lampy ślizgał się;
Tam, gdzie ona swojej głowy, gdzie blask lampy ślizga się,
Nie położy już - o nie!
Wtem w powietrzu gęstym, parnym - woń kadzideł niewidzialnych;
Puch kobierca stopą smukłą musnął Seraf, co je niósł.
"Przez anioły, znaki święte, Pan Bóg zsyła ci nepenthes!"
- zawołałem w głos - "Nepenthes, byś zapomniał o Lenore!
Pij, nieszczęsny, pij nepenthes, i zapomnij o Lenore!"
Kruk mi na to: "Nevermore!"
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Czy Kusiciel, czy kurzawa śle cię tutaj na mój próg
- O! Sterany, lecz nietknięty! - na bezludny ląd zaklęty,
Na ten dom mój grozą zdjęty - mów mi prawdę, błagam, mów:
Czy jest balsam w Gileadzie, abym ją zapomnieć mógł?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Na to niebo wysklepione, gdzie nasz wspólny mieszka Bóg -
Czy w Edenie Żyje ona? I czy wezmę ją w ramiona,
Tę, o której tylko anioł po imieniu mówić mógł?
Moją świętą, jasną, czysta, gdy w Edenu wejdę próg?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Gdy tak twardy jest twój upór - precz stąd, diable! precz stąd, kruku!
Wracaj w burzę, skąd przybyłeś i w plutoński nocy brzeg!
Czarne pióro niech, mój panie, nawet tutaj nie zostanie
Na pamiątkę tego kłamstwa, którym uraczyłeś mnie!
Zabierz dziób z mojego serca i Pallady opuść biust!"
"Nevermore!" - Więc nigdy już?
Zamilkł po tej odpowiedzi i wciąż siedzi, i wciąż siedzi,
Na Pallady biuście bladym; nad nim lampy złota kruż.
Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie - zawsze już.(tł. Jolanta Kozak)
Aleksandra Budrewicz-Beratan (Instytut Neofilologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie): Polskie przekłady THE RAVEN Edgara Allana Poego (w: Prace filologiczne. Seria Literaturoznawcza, Warszawa 2010
Przypis z powyższej pracy: balsam (u mnie: lek) z Gileadu - parafraza Księgi Jeremiasza VIII. 22
Jokiel stosuje tu rodzaj męski: "To nepentu napój święty". W przekładzie Jakuba Wujka, z którego przez kilkaset lat korzystano w Polsce, ów fragment brzmi: "Izali żywice nie masz w Galaad? Albo tam nie masz lekarza?" (Biblia to jest księgi Starego i Nowego Testamentu, z łacińskiego na język polski przełożone przez ks. D.J. Wujka [reprint edycji z roku 1599], Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa, b.d., s. 695). Tzw. Biblia tysiąclecia (Pismo święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie z języków oryginalnych, oprac. zespół biblistów polskich, wyd. trzecie popr., Poznań - Warszawa 1990, s. 919) podaje: "Czy nie ma już balsamu w Gileadzie, czy nie ma tam lekarza?". Formy Galaad i Gilead odzwierciedlają różne przekłady Biblii. Nie ma powodu, aby przekłady nowsze, powstające po Biblii Tysiąclecia, utrzymywały dawną pisownię, gdyż takie użycie nie zmniejsza egzotyzmu, natomiast ingeruje w proporcje znaków kultury judeochrześcijańskiej oraz helleńskiej. "GILEAD - (greckie - Galaad), wyżyna w Zajordaniu między dopływami Jordanu: Jarmukiem a Jabbokiem, dobrze nawodniona, urodzajna, znana z pastwisk i lasów" - Pismo święte..., s. 1423.
Edgar Allan Poe: * KRUK *
(tł. Ela Binswanger, (przed)ostatnie dwa wersy, nie licząc słów kruka, to 8 - 7)
Raz o północy w złą chwilę, gdym przebył tajemnic mile,
Kiedy mnie zmorzył stary druk, nagle u drzwi mych cichy stuk,
Głowę nad wiedzą ksiąg chylę, usypiam, litery mylę,
Nagle mnie budzi "puk, puk, puk", pukanie, ktoś ty u wrót?
Gość późny z tamtej strony wrót, ktoś - mówię - zbłądził do wrót,
Lecz skąd ta woń? Strachu smród?
Ach, bywa tak porą grudnia, ciemno, głucho od południa,
Żaru resztki, za oknem mróz, po ognisku wspomnienie, kurz,
Ogień w popiół się zamienia, daj mi, Boże, daj wytchnienia,
Szukam w księgach magicznych słów, żal mi, łzy, wtem... gość u wrót,
Tyś Lenoro, aniele mój? Lecz skąd ona u mych wrót?
Przenikliwej grozy chłód.
Szelest firanki jak mgnienie, a we mnie już przerażenie,
Fantazje podrzuca wnet mózg, wstrząsa mną dreszcz, jakbym czuł grób,
Na łomot serca i drżenie, na ducha uspokojenie,
Powtarzam sobie w kółko, cóż, to gość spóźniony u wrót
puka, bo zgubił się wśród dróg, stąd znalazł się u mych wrót,
To szmer jedwabiu mnie zwiódł.
Ma dusza już zdjęta strachem, aliści działam z rozmachem,
Swobodny ruch w kierunku wrót: Kim-żeś? Pan? Pani? Wstąp w mój próg!
Wybacz mi gościu, że z krachem i kwaśnym lęku zapachem,
Bom z męczących wyrwany snów, rzadko gość jaki u wrót,
To niewielki, spokojny gród - ostrożnie uchylam wrót,
A tam tylko mrok i już.
W noc czarną próżne pytanie, kiedy już straszyć przestanie,
Czy człowiek chory czy też zdrów, nikt nie śni z żywych takich snów,
Cisza zawisła nad ranem i wisi tak nieprzerwanie,
I dał się słyszeć głos, jak cud, "Lenoro", niosło do wrót,
Szept mój rozchodził się i rósł, echo wracało od wrót.
Taki to był cud, nie-cud.
Cofnąłem się od progu w głąb, złoszcząc się na grudniowy ziąb,
Wtem słyszę chrobotanie znów, nie szczędząc więc kąśliwych słów,
Tłumaczę sobie skąd, ach, skąd, dziwny rozumu mego błąd,
I teraz na pewniaka już podchodzę do moich wrót,
Trzeba obejrzeć dom i, cóż, zacząć od otwarcia wrót.
Nocy tej kolejny trud.
Lecz najpierw szarpię się z oknem, otwieram, nagle z łoskotem
Ptak święty w dawnych wiarach, kruk, bez pokłonienia wkracza w próg,
Z piór czarnych głośnym furkotem, wlatuje do mnie, a potem
Siada ten on- czy ona-kruk, u samej góry mych wrót,
Tam gdzie Pallas Ateny biust, posążek nad szczytem wrót.
Jak usiadł siedzi, i już.
I zaraz jego występy zrobiły u mnie postępy,
W tę noc ten hebanowy stwór zmniejszył mój strach, rozwiał lęk mój,
Lecz skąd tu ten ptak posępny, jakie go rodzą ostępy?
Poważny i dostojny dziób, we fraku z szarpanych piór,
Gdzie szukać cię wśród piekła burz, jak zwą cię wśród czarnych mórz?
Me imię, cóż: Nig-dy-już.
Aż wbiło mnie, ten ptasi wrak przemówił jak prawdziwy pan,
I choć ja w ząb, ani chu chu, co krakał mi nad głową tuż,
Wstrząsnęło mną, że jak to, ja, z tym świętym ptakiem sam na sam?
To rzadkość w świecie, taki cud, panisko-kruk u mych wrót,
Na piersi greckiej pani - kruk, nieczęsty gość u tych wrót,
A kruk "kra, kra": Nig-dy-już.
Kruk "kra, kra" w kółko to samo, nie zrażał się rzeźbą-damą,
To tylko jedno na mój słuch, jakby to gadał kruka duch,
Nic ponad, tą samą gamą, niezmienną jedną dramą,
Żyłem a wokół żył mój gród i już przerzedził się mój ród,
Jak ptak odleci migiem, fru, tak fart uleci niczym puch,
Na to znów kruk: Nig-dy-już.
Program ma, kombinowałem, ratując się przed zawałem,
Jakiś życia nieszczęsny wróg wlał mu ten program w ptasi mózg,
Bez wątpienia - tak myślałem - "kra, kra" kruka kapitałem,
Pan zmarł, a uwolniony kruk, zapukał w noc do mych wrót,
Wpierw obleciawszy śpiący gród, dom w świetłe w noc, gość u wrót.
I kracze kruk: Nig-dy-już.
Lecz zarazem ptak mnie śmieszy, gdy tak kracze, jest pocieszny,
Zatem w fotel blisko mych wrót siadam, naprzeciw kruk i biust,
I gdy tak ptaszysko skrzeczy, dochodzę do sedna rzeczy,
Myślę, co też ten stary kruk, upiorny mruk, chce u wrót,
Chce mi wywróżyć patrząc wprzód, ponurą, złą wróżbą wróż?
Rechocze kruk: Nig-dy-już.
Siedziałem i zgadywałem, lecz ani się domyślałem,
A ptak wbił we mnie dwoje ócz, aż w mym sercu rozgorzał ból,
W fotel ze skór się wciskałem, nad dziwną wróżbą dumałem,
Cóż przepowiednia ta ma móc, w świetle świec mienił się kruk,
Z głową na aksamicie skór, rozwiązywałem sens słów.
A kruk jak kruk: Ni-gdy-już.
Wtem powietrze zagęstniało i kadzidłem zapachniało,
Dał się posłyszeć ogłos stóp, niebiańskich istot cichy chód,
Serafy mnie nawiedzają, po dywanach przechadzają,
O, nieszczęsny, to pewnie Bóg, przysłał cię dziś do mych wrót,
Z lekiem, bym uśmierzyć mógł, jakich mi narobił szkód.
I skrzeknął kruk: Ni-gdy-już.
Ach, proroku! - zapytałem - skąd przybyłeś, skąd się wziąłeś -
Czyli zły Szatan, czy sam Bóg przysłał ratunek do mych wrót,
Czy moją rozpacz pojąłeś, czartem tyś jest czy aniołem?
Siedzę w tym domu sam wśród burz, nikt nie pukał do tych wrót,
A może balsam, z dala trud, lek z Gileadu, lek-cud?
Kruk tak jak wprzód: Nig-dy-już.
Ach, proroku - zakrzyknąłem - zdradź mi prawdę, skąd się wziąłeś,
Anioł zbawienny, czy zły duch, gość w środku nocy u mych wrót?
Po Lenorze łzy pojąłeś, dziewczę w niebie jest aniołem,
Czyś ty jest zły czy dobry wróż, wywróż mi prawdę, wróż już!
Dziś po Lenorze brak mi snów, miłości kres u mych wrót?
Wykrakał kruk: Nig-dy-już.
Jeśliś ty znakiem złośliwym, Pluton twym panem zgryźliwym,
Jeżeli kłamiesz mi jak z nut, zbieraj się stąd, łaskę mi zrób,
Ty z twoim czubem chełpliwym i głosem przykrym, chrapliwym,
Gdy nie masz żadnych pięknych cnót, opuszczaj bogini biust,
Cofnij z mojego serca dziób, nie chcę cię tu u swych wrót!
On na to, kraaa: Nig-dy-już.
I kruk hardy, niezrażony, nadal siedzi niewzruszony,
Zamarłszy znów, milczy jak grób, Pani Mądrości wieczny stróż,
Boginią zauroczony, jak rozmarzone demony,
Na ścianie miga groźny rzut, cieniem się kładzie zły dziób,
I czuję mroczny związek dusz, rusz ty się znad mych wrót, rusz!
Kruka za łeb: Nig-dy-już!
Sławomir Studniarz: "Brzmienie i sens w wierszach Edgara Allana Poego", 376 stron, Wydawnictwo: Adam Marszałek, 2011
Z recenzji prof. dr hab. Zofii Kolbuszewskiej: Książka dr. Sławomira Studniarza jest wydarzeniem które może zainteresować zarówno polskich amerykanistów badaczy twórczości amerykańskiego pisarza jak i teoretyków i filozofów literatury. Autor łączy w swej pracy refleksję natury historyczno-literackiej i filozoficznej estetycznej ze staranną i bardzo pracochłonną analizą materiału poetyckiego wierszy Edgara Allana Poego.
Edgar Allan Poe - paradoksy twórczości, paradoksy recepcji. Rozmowa Żanety Nalewajk z Franciszkiem Lyrą ("Tekstualia" 1(16)/2009)
Opinię o moim tłumaczeniu w prywatnej korespondencji mailowej ze mną wydała pani dr hab. prof. Aleksandra Budrewicz-Beratan (Instytut Neofilologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie), autorka pracy Polskie przekłady THE RAVEN Edgara Allana Poego (w: Prace filologiczne. Seria Literaturoznawcza, Warszawa 2010) vide przypis 3, publikuję ją za zgodą opiniodawczyni:
"The Raven" to jedno z największych wyzwań dla tłumaczy, może dlatego tak wielu różnych czytelników i znawców decydowało się z nim zmierzyć. Jestem pod wrażeniem tego, jak zdołała Pani wykreować sporą dawkę niepokoju i złowrogiego oczekiwania (te cechy zawsze mnie w oryginale ujmowały). Warstwa foniczna w Pani przekładzie jest różnorodnie potraktowana, niektóre zbitki głoskowe brzmią niemal złowieszczo, a tym samym pięknie. Gratuluję Pani pomysłu i wykonania. To arcytrudny wiersz, nawet do samej analizy.
Odsyłam także do mojego tłumaczenia wiersza The Hill We Climb Amandy Gorman i opinii o tłumaczeniu p. Budrewicz w przypisie pod wierszem.