DYLAN THOMAS: KIEDYM WSTAŁ
(tł. Ela Binswanger)
Kiedym wstał, z wież gong grał,
Zegar, ptak, miasta song,
Zjadłem coś, wokół tłok,
Przykry rozpustnych gadzin swąd,
Psujów i burzycieli snu,
A morze u drzwi, tuż,
Skrzek żab głuszyło, biesów, bab,
Ogrodnik ciachał sierpem krzak,
We krwi od stóp do głów,
Poranek ścinał znów
O ciepłych żyłach Czasu wtór,
Z czesaną brodą z księgi wprost,
Ostatni ścięty padł wąż,
Jak wiotka gałąź lub pęd,
Rozdarty liściem jęzor, bęc.
Co rano jestem ów
Dobrozły w łóżku Bóg,
Z twarzą "chodzący wodą wódz",
Błądząca zmora, duch,
Mamut i wróbli puch,
Ziemski nas wszystkich dwór.
Tu ptak jak liść, kaczką mknie łódź,
Już budząc się, słyszę wprzód,
Poprzez uliczny szum i huk
W wietrze wzburzonym sens słów,
Żaden potomek-prorok mój,
To nad mym morskim miastem płacz,
Kończy się Czas, rozdzwonił dzwon, znikł Pan,
Narysowałem wszem całunu biel,
Na mych oczach monety, muszli śpiew.
*
DYLAN THOMAS: WHEN I WOKE
When I woke, the town spoke.
Birds and clocks and cross bells
Dinned aside the coiling crowd,
The reptile profligates in a flame,
Spoilers and pokers of sleep,
The next-door sea dispelled
Frogs and satans and woman-luck,
While a man outside with a billhook,
Up to his head in his blood,
Cutting the morning off,
The warm-veined double of Time
And his scarving beard from a book,
Slashed down the last snake as though
It were a wand or subtle bough,
Its tongue peeled in the wrap of a leaf.
Every morning I make,
God in bed, good and bad,
After a water-face walk,
The death-stagged scatter-breath
Mammoth and sparrowfall
Everybody's earth.
Where birds ride like leaves and boats like ducks
I heard, this morning, waking,
Crossly out of the town noises
A voice in the erected air,
No prophet-progeny of mine,
Cry my sea town was breaking.
No Time, spoke the clocks, no God, rang the bells,
I drew the white sheet over the islands
And the coins on my eyelids sang like shells.
*
DYLAN THOMAS: GDY SIĘ PRZEBUDZIŁEM
(tł. Stanisław Barańczak)
Gdy się przebudziłem, miasto przemówiło.
Ptaki, zegary i skłócone dzwony
Ogłuszyły zgiełkliwy tłum pod moim bokiem,
Pełzających rozpustników rozpalonych,
Marnotrawców prosto z pieca snu,
Morze, mój sąsiad, rozproszyło w sobie
Żaby, szatanów, przygodne kobiety,
Kiedy człowiek za oknem, ogrodniczym nożem
Ścinający poranek,
Od stóp do głów we własnej krwi
Unurzany, sobowtór Czasu,
O ciepłych żyłach i brodzie jak z książki,
Ostatniego już węża odcinał, jak gdyby
Różdżka to była albo delikatna gałąź
z zadraśniętym językiem w zawiniątku z liścia.
Codziennie rano ja, który jestem
Bogiem w pościeli, i dobrym, i złym,
Po przechadzce na powierzchni wody
Tworzę przez śmierć trzebioną, dyszącą urywanie,
Wielką jak mamut i wróblo maleńką
Ziemię dla wszystkich.
Gdzie ptaki szybują jak liście, a łodzie jak kaczki suną,
Słyszałem, budząc się dziś rano,
Poprzez miejski zgiełk i tumult,
Jak w pionowe powietrze wznoszący się głos,
choć nie głos kogoś z moich proroczych potomków,
Krzyczał, ze moje morskie miasto pada w gruzy.
Nie ma Czasu, szeptały zegary, nie ma Boga, huczały dzwony,
Zaciągnąłem na wyspy białe prześcieradło
a na moich powiekach monety śpiewały jak muszle.
Dość prawdopodobne, że ten wiersz został napisany z myślą o zbliżającej się wojnie, której Dylan bardzo się obawiał. Dylan wziął wers "Obudziłeś się i przemówił świt" z zeszytu 3, wiersz "pięćdziesiąt jeden" i dostosował go do tego wiersza.
data powstania: czerwiec-wrzesień 1939
po raz pierwszy w: "Siedem", jesień 1939
inne wydania w: "Death and Entrances" ("Zgony i wejścia") (1946) oraz "Dylan's Collected Poems" ("Wiersze zebrane Dylana") (1952)
poza tym w: "The New Centenary Edition", pod redakcją Johna Goodby'ego (2014) i "The Dylan Thomas Omnibus" (2014), oba opublikowane przez Orion
Kiedy się obudziłem, miasto przemówiło.
Ptaki i zegary i krzyżowe dzwony
Zjadłem na uboczu kręcącego się tłumu,
Gad rozchodzi się w płomieniu,
Spoilery i pogrzebacze snu,
Następne morze rozwiało się
Żaby i szatany i szczęście kobiet,
Podczas gdy człowiek na zewnątrz z haczykiem,
Aż do głowy we krwi,
Odcinając poranek,
Ciepło żyłkowaty sobowtór Czasu
I jego zaczesana broda z księgi,
Pociąłem ostatniego węża, jak gdyby
To była różdżka lub subtelny konar,
Jego język rozdarł się w owinięciu liścia.
Każdego ranka robię
Bóg w łóżku, dobry i zły,
Po spacerze po wodzie,
Oddech rozsypany po śmierci
Mamut i wróbel
Ziemia wszystkich.
Gdzie ptaki jeżdżą jak liście, a łodzie jak kaczki
Usłyszałem, że dziś rano budząc się,
Na krzyż poza hałasami miasta
Głos we wzniesionym powietrzu,
Żadnego mojego potomka proroka,
Płacz, że moje nadmorskie miasto się rozpadało.
Nie ma czasu, mówiły zegary, nie ma Boga, dzwoniły dzwony,
Narysowałem białe prześcieradło nad wyspami
A monety na moich powiekach śpiewały jak muszle.