LOGOWANIE

NEWSLETTER

WYSZUKIWARKA

POEZJA 22.05.2024 16:01
 

Elizabeth Bishop: PODMIENIANKA KAPELUSZY


Pocieszne wujki, ci co ciotkom

z głów ich zrywacie kapelusze,

by z lekka transwestycką duszę

zabawić tą facecją psotną,


a nas, swawoląc, zakłopotać.

Ubiór i usus są złożone,

To, co na siebie jest włożone,

może nas w drugą płeć zaplątać.


W panieńskim jeszcze ciotki stanie

na plaży w marynarskich czapkach,

w ekshibicjonistycznych żartach,

z daniem z talerza na kolanie,


daszki na bakier tuż nad uchem

błyszczą złotymi kotwicami,

- mód przypływ fal z ich kaprysami.

Za rok przepadną z trendu duchem.


Ty z papierowym talerzykiem

złóż na nim zdobną kiść winogron,

lub pióropuszem podkreśl zgodność

dzieła z ostatnim mody krzykiem -


szaleństwa z rąk kapelusznika.

A jeśli szapoklaki padną,

i wichry nam korony zgarną,

o mitrach mity mogą znikać?


Śmieszny wujku, któryś może

chodził w wielkim kapeluszu,

jednym z wielu nakryć uszu,

ile gwiazdek masz w fedorze?


Ciociu szczupła, wręcz bez skazy,

z demonicznym dziś spojrzeniem,

widzisz kryta ronda cieniem

nadchodzących zmian obrazy?


(tł. Ela Binswanger)


*


Elizabeth Bishop: ZAMIENIANIE KAPELUSZY


Nieśmieszny wujku, który damie

ściągasz kapelusz i przymierzasz –

choć nas dowcipem kiepskim zmieszasz,

wiemy, że drzemią w nas te same


chętki, właściwe transwestycie.

Strój stroi żarty z nas przedziwne.

Nakrycie głowy płci przeciwnej

po uszy wciąga nas w Odkrycie.


Bezmężna ciotko, co na plaży,

fikając i bryzgając piaskiem,

z ekshibicjonistycznym piskiem

porywasz czapki z głów żeglarzy


z jachtów, te z daszkiem i kotwicą,

i wdziewasz na żałosny bakier –

och, przypływ mody zerwie takie

czapki za rok, poniesie w nicość.


Swój kulturalny czubek głowy

stroszyć indiańskim pióropuszem,

kłaść na nią z sztucznym animuszem

banan na spodku papierowym –


o, ileż nam perwersji chytrych

wytrząsa z kapelusza mania!

Te szapoklaków załamania...

przeciąg w koronie... mity mitry...


Nudny wujku, coś z uporem

brnął w kapeluszowe figle –

czy lśnią roje niedościgłe

gwiazd pod czernią twej fedory?


Ciotko szczupła i porządna –

smolne źrenic twych otchłanie

jakiej wielkiej, wolnej zmianie

przyglądają się spod ronda?



(tł. Stanisław Barańczak)



*


Elizabeth Bishop: EXCHANGING HATS


Unfunny uncles who insist

in trying on a lady's hat,

- oh, even if the joke falls flat,

we share your slight transvestite twist


in spite of our embarrassment.

Costume and custom are complex.

The headgear of the other sex

inspires us to experiment.


Anandrous aunts, who, at the beach

with paper plates upon your laps,

keep putting on the yachtsmen's caps

with exhibitionistic screech,


the visors hanging o'er the ear

so that the golden anchors drag,

- the tides of fashion never lag.

Such caps may not be worn next year.


Or you who don the paper plate

itself, and put some grapes upon it,

or sport the Indian's feather bonnet,

- perversities may aggravate


the natural madness of the hatter.

And if the opera hats collapse

and crowns grow draughty, then, perhaps,

he thinks what might a miter matter?


Unfunny uncle, you who wore a

hat too big, or one too many,

tell us, can't you, are there any

stars inside your black fedora?


Aunt exemplary and slim,

with avernal eyes, we wonder

what slow changes they see under

their vast, shady, turned-down brim.


*


@tłumaczenia: "Costume and custom are complex" (dosł. kostium i obyczaj są złożone) u St. Barańczaka "Strój stroi żarty", u mnie "Ubiór i usus są złożone"; "opera" l.mn. od "opus", "dzieło", u mnie "opera" w sensie "dzieła"; "with avernal eyes" u St. Barańczaka "smolne źrenic twych otchłanie", u mnie "o demonicznym spojrzeniu"; "avernal" od jeziora Avernus położonego koło Neapolu, słynącego z trujących oparów, które według starożytnych pisarzy były tak złośliwe, że zabijały przelatujące nad nim ptaki, wierzono, że było to wejście do piekieł. Poezja to tworzenie w wymiarach nie 3D, a 5D, bo jest jeszcze wymiar Czas i wymiar Przestrzenie Wyobrażone, np. jak tutaj "Zaświat", to słowo "avernal” od jeziora Avernus, że, jak wierzono, było tam wejście do piekła, było to, wg wierzeń starożytnych Rzymian, wejściem nie tyle do piekła, ile do Państwa Zmarłych. Państwo Zmarłych było podzielone na trzy części: Pola Elizejskie (ludzie, którzy czymś się w życiu zasłużyli wiedli tam przyjemny żywot), Ereb (to miejsce dla ludzi, którzy w swoim życiu nie dokonali niczego szczególnego), oraz Tartar (dla zdrajców, kłamców i zbrodniarzy). W chrześcijaństwie zamieniło się to w Niebo, Czyściec i Piekło. Wejście do Świata Zmarłych było tak czy tak straszne, bo stamtąd nikt nie wracał, a "demoniczne" spojrzenie ciotki (w moim tłumaczeniu) to niekoniecznie w potocznym znaczeniu przerażające, to spojrzenie dostrzegające więcej niż widzi żyjący człowiek, od pierwotnego znaczenia słowa "demon" (stgr. δαίμων daimon, nadprzyrodzona potęga, dola; łac. daemon). @korekta w zwrotce 6.: A jeśli padną te "opera" / wiatr nam korony pozabiera / do mitry miłość może znikać? zmieniam na: A jeśli szapoklaki padną / i wichry nam korony zgarną / o mitrach mity mogą znikać? (za zwrócenie mi uwagi na znaczenie wyrażenia "opera hut" dziękuję Panu Januszowi Solarzowi :) )



Przypisy:
[1]:

Elizabeth Bishop (8 lutego 1911 w Worcester - 6 października 1979 w Bostonie) - amerykańska poetka, tłumaczka, powieściopisarka, uważana za jedną z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX wieku, poetka od sztuki tracenia ("poet of the art of losing"), laureatka większości najważniejszych amerykańskich nagród literackich, od Nagrody Pulitzera po National Book Award.


W dzieciństwie opiekowali się nią dziadkowie i ciotki (straciła ojca w wieku 8 miesięcy, a jej chora psychicznie matka trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdy Elizabeth miała 5 lat). 


Przez całe dorosłe życie podróżowała, mieszkała m.in. w: Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku. Szesnaście lat spędziła w Ouro Preto w Brazylii ze swoją partnerką Lotą de Macedo Soares, potem powróciła do Bostonu, gdzie mieszkała do końca życia. Zmarła z powodu tętniaka.


Agata Tuszyńska pisała o niej w Vogue (6.2.2024): Potrafiła pracować nad jednym tekstem latami. Poprawiała, kreśliła, cyzelowała. W poezji najbardziej ceniła dokładność, zwięzłość i wieloznaczność. I tajemnicę. Nad kartką papieru umiała być zdyscyplinowana i powściągliwa. Sztuki obserwacji uczyła się od Jana Vermeera, Paula Klee oraz Josepha Cornella. Kochała Charlesa Baudelaire'a. Ceniła "dar całkowitego oddania się rzeczy w procesie kontemplacji". Przeżywanie - niezbędne do tworzenia - było tak samo ważne jak "doskonale bezużyteczne skupienie". Jej perfekcjonizm nazywano czasami "chorobliwie wysokim".

Podróżniczka, ekscentryczka, samotnica. Kochała kobiety, choć trudno znaleźć w jej wierszach bezpośrednie osobiste ślady. Z Louise Crane kupiła dom w Key West, na Florydzie w 1938. Dwadzieścia lat później pojechała do Brazylii. Została piętnaście lat w bolesnym związku z Lotą de Macedo Soares, projektantką krajobrazu i architektką, której dedykowała tom wierszy. Ich burzliwej miłości, zakończonej samobójstwem Loty, poświęcony jest brazylijski film "Reaching for the Moon".

W sześciu tekstach Bishop występuje "tęcza", która miała dla niej szczególne znaczenie. "Jestem lesbą, pijaczką i tak dalej" - pisała o sobie. Zachłanna na życie i stale głodna wrażeń. "Wino, papierosy, alkohol, potrzeba potrzeba potrzeba". Głód? przeżyć, świata, doznań był drogowskazem na mapach, które rysowała własnym losem i słowem. Pisała dużo, publikowała niewiele. W sumie około stu wierszy w czterech tomach, z których trzy da się zmierzyć wedle kompasu: "North & South" (1946), "Questions of Travel" (1965) i "Geography III" (1976). (Nie chciała, by jej wiersze ukazywały się w kobiecych antologiach. [...] Tylko w listach bywała szczodra. Jej spuścizna w tym gatunku liczona jest w tysiącach stron.) [...]

Stanisław Barańczak porównywał czasem poezję Bishop i Wisławy Szymborskiej. Łączyła je na pewno wielka dyscyplina słowa, "dyskretnie ironiczna gra znaczeń". [...]


[2]:

Analiza (SI, tł. z ang. google): "Wymiana kapeluszy" to dowcipna i niekonwencjonalna eksploracja płci i norm społecznych. Wiersz podkreśla ciekawe zachowania jednostek eksperymentujących z kapeluszami płci przeciwnej, ujawniając płynność i absurdalność oczekiwań społecznych.


W porównaniu z innymi dziełami Bishop, ten wiersz jest lekki i pełen humoru, co kontrastuje z bardziej introspekcyjnymi i medytacyjnymi motywami, które często można znaleźć w jej poezji. Jeśli chodzi o okres, wiersz oddaje zmiany społeczne i stereotypy związane z płcią w Ameryce połowy XX wieku.


Użycie przez Bishop żywych obrazów i zabawnego języka stwarza poczucie absurdu, które podkreśla główny temat wiersza. Zestawiając ze sobą wizerunki kapeluszy i związanych z nimi ról społecznych, wiersz zaprasza czytelników do kwestionowania sztywności norm płciowych i konsekwencji ich przekraczania.


[3]:

Stanisław Barańczak: "Mały, lecz maksymalistyczny Manifest translatologiczny albo: Tłumaczenie się z tego, że tłumaczy się wiersze również w celu wytłumaczenia innym tłumaczom, iż dla większości tłumaczeń wierszy nie ma wytłumaczenia" (fragment, w: Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3, 1990).


Może jednak maksymalizm proponowanych przeze mnie norm tłumaczenia ma zastosowanie wyłącznie do poezji dawnych wieków? Może poezja naszego stulecia - nie troszcząca się zbytnio, jak może się wydawać przy jej powierzchownym oglądzie, o przestrzeganie formalnych rygorów - daje się tłumaczyć w sposób mniej zobowiązujący? Sięgnijmy zatem po przykład wiersza dwudziestowiecznego [...]. Będzie to utwór znakomitej, a u nas wciąż jeszcze prawie nieznanej poetki amerykańskiej, Elizabeth Bishop (1911-1979).


Ten zaiste genialny wierszyk ukrywa swoją inteligencję i mądrość - ukrywa chytrze, tak aby było je mimo wszystko dobrze widać - pod przebraniem naiwnie, niemal dziecinnie brzmiącej rymowanki. (Przypomina w tym niektóre równie świetne wiersze Wisławy Szymborskiej, takie choćby jak "Uśmiechy" czy "Cebula", Bishop zasługuje w ogóle z wielu powodów na miano amerykańskiej Szymborskiej.) To jedna jego cecha stylistyczna, którą tłumacz musi wziąć pod uwagę jako z góry ograniczający jego decyzje warunek wyjściowy: ograniczający bardzo poważnie pewne dopuszczalne w normalnych sytuacjach ułatwienia, np. możliwość oddania angielskiego czterostopowca jambicznego lub trocheicznego polskim sylabicznym dziesięcio- lub jedenastozgłoskowcem. Nie, tego nie można w tym wypadku zrobić: wersy byłyby pojemniejsze, łatwiej byłoby po ich kątach rozstawiać słowa i sensy, ale wiersz zatraciłby swoją rymowankową humorystyczność, stałby się w utworze czynnikiem neutralnym, przejrzystym. To jednak nie wszystko. Na dominantę semantyczną składa się tutaj jeszcze jedna stylistyczna cecha utworu. Oto rymowankowy tok wiersza zderzony zostaje ze słownictwem i składnią, które ostentacyjnie, z parodystyczną przesadą odwołują się do wzorców stylu naukowego. To właściwie traktacik antropologiczny, mała analiza semiotyki pewnego szczególnego typu zachowania jednostki w kontekście społecznych mód i obyczajów. Zdania takie jak "Costume and custom are complex. / The headgear of the other sex / inspires us to experiment" mogłyby zostać przeniesione bez zmian do rozprawki naukowej na temat rytuału przymierzania cudzych nakryć głowy w jakimś plemieniu amazońskim czy polinezyjskim.


[4]:

Wrażenie naukowości wzmaga równie ostentacyjna staranność w doborze jak najbardziej precyzyjnych epitetów. Przymiotnik "anandrous" w odniesieniu do rzeczownika "aunts" ("ciotki") może oznaczać - jak nam sugeruje jego grecka etymologia - tyle, co "niezamężne" (czy, ogólniej i brutalniej, "nie mające swojego chłopa"), ale dla określenia staropanieńskości istnieją w angielszczyźnie bardziej potoczne i naturalne epitety. Słowo "anandrous" zaczerpnięte zostało nie z mowy potocznej, ale z terminologii botanicznej, gdzie odnosi się do kwiatów bezsłupkowych, tzn. pozbawionych męskiego organu reprodukcji. Przymiotnik "avernal" kwalifikujący słowo "eyes" ("oczy") jeszcze bardziej zwraca uwagę swoją rzadkością i dziwnością w tym kontekście: epitet ten (który nawet Anglik czy Amerykanin musi odszukać w słowniku, i to dobrym) odnosi się, cytuję słownik Webstera , do "Avernus, jeziora koło Neapolu, Włochy, przedstawianego przez poetów starożytnych jako wejście do piekieł. Z jego wód unosiły się trujące opary, które podobno uśmiercały ptaki odważające się nad nimi przelecieć". Wystarczy przeczytać taką definicję, aby zwątpić, czy wiersz Elizabeth Bishop uda się w ogóle sensownie przełożyć. Ale i to nie wszystko. Kolejna uderzająca cecha stylistyczna wiersza to fakt, że jego naukowy styl staje się obiektem metodycznego sabotażu. Sabotażu, który dokonuje się tu nie tylko poprzez parodystyczne wyolbrzymienie stylistycznej "naukowości" - powagi, ścisłości nazewniczej, tendencji do używania długich wyrazów obcych itp. - ale również przez jej podminowanie żywiołem żartu językowego. Wiersz obfituje w kalambury, humorystyczne paronomazje, nieoczekiwane przekształcenia frazeologizmów. Żarty te pojawiają się właśnie tam, gdzie styl jest najbardziej poważny i naukowy. Cytowane zdanie "Costume and custom are complex" swoją profesorską treść przebiera w ostentacyjną aliterację i kalamburowe zderzenie niemal identycznych brzmieniowo słów "costume" ("strój, kostium") i "custom" ("obyczaj"). Zdanie "perversities may aggravate / the natura! madness of the hatter" maszeruje najpierw, ze swoimi długimi wyrazami obcymi, poważnie jak akademicka procesja, ale, natknąwszy się na przedział pomiędzy strofami, przeskakuje przezeń komicznym saltem, błyskając spod togi bielizną językowego żartu ("the naturaI madness of the hatter", "naturalne szaleństwo kapelusznika", to przekształcenie i zaktualizowanie potocznego idiomu "mad as a hatter"). I to wreszcie nic wszystko! Zwłaszcza gdy wiersz przeczytać na glos, uderza jeszcze jeden użyty w nim cytat stylistyczny. W momencie największego rozhasania się językowej zabawy, tuż po serii coraz bardziej szaleńczych żartów na temat coraz poważniejszych nakryć głowy ("załamania operowych szapoklaków", "korony pełne przeciągów", wreszcie "mitra" rozbłyskująca w fonetycznym fajerwerku "what might a miter matter") - ton wiersza nagle, zaskakująco się zmienia. Nie ma chyba recytatora, który ostatnich dwóch zwrotek nie przeczyta tym zmienionym tonem, ściszając głos, zwalniając tempo i poważniejąc, jakby do tego przymuszony. Przez co? Przez zabieg bardzo prosty - zmianę rytmu. Słowa "Unfunny uncle" w przedostatniej zwrotce, powtarzające jak echo pierwsze słowa wiersza, zachowują jeszcze jambiczny tok dominujący w całej jego pierwszej części, już po chwili jednak jamb zostaje wyparty przez trochej. I zmiana tonacji wiersza zmienia jego perspektywę. Szyderstwo, które do tej pory dominowało - tym bardziej zjadliwe, że zwieńczone (aby pozostać w kręgu nakryć głowy) jakby jednocześnie błazeńską czapką kalamburu i biretem stylu naukowego - przechodzi w tonację pozornie łagodnej kpiny, ale naprawdę - żalu i zawstydzenia. Rozumiemy to, czego nie powiedziano nam do tej pory: niedowcipny wujaszek i ciotka-dziwaczka są już tylko wspomnieniem (znamienne wprowadzenie czasu przeszłego), nie ma ich już, nie można z nich szydzić tak jak dawniej - nie żyją. A nie żyjąc, nie będąc już między nami, zwiedzając swoje nieba czy piekła, widzą w tej chwili i wiedzą więcej od nas, którześmy za ich życia czuli wobec nich taką wyższość. Ale co ma z tym wszystkim zrobić nieszczęsny tłumacz? Jak ten pakiet czterech cech stylu, z których każda jest jednakowo ważna i wspólnie z innymi tworzy semiotyczną dominantę całości, ocalić w innojęzycznej wersji? Jesteśmy tu świadkami klasycznego dylematu tłumacza:


[5]:

Choćby nie wiem. jak się starał, nie wiem jak ekwiwalentyzował i substytuował, nie ocali wszystkiego - z czegoś trzeba będzie zrezygnować. Z czego? To podstawowa, strategiczna decyzja, która, raz podjęta, będzie stanowić podstawę interpretacyjnej taktyki tłumaczenia. Myślę, że w wypadku tego akurat wiersza, tak mistrzowsko wiążącego ze sobą cztery wspomniane aspekty stylu, byłoby niewybaczalnym błędem, gdyby zrezygnować choćby z jednego z tych aspektów całkowicie. Gdyby na przykład tłumaczyć jedenastozgłoskowcem. Albo gdyby całkowicie zatrzeć w wierszu obecność stylu naukowego. Albo gdyby w ogóle się nie starać o znalezienie odpowiedników dla angielskich kalamburów. Albo zwłaszcza - to byłaby decyzja zabójcza, najzupełniej zniekształcająca sens utworu - gdyby nie zastosować analogicznej jak w oryginale zmiany rytmu i tonacji w dwóch ostatnich strofach. Ta ostatnia właściwość utworu musi pozostać nienaruszalna. Nienaruszalna musi również pozostać sama zasada splotu czterech aspektów stylu. Kompromisy - jeśli trzeba je będzie z własnym maksymalizowaniem zawierać, a już na pierwszy rzut oka widać, że się tego nie uniknie - mogą polegać jedynie na osłabieniu natężenia, z jakim te trzy pierwsze aspekty manifestują się w oryginale. Chodzi przy tym oczywiście o to, aby to osłabienie było jak najmniej zauważalne i aby w ten sposób zminimalizować nieuniknione straty. Wiadomo na przykład z góry, że nie ma co marzyć o znalezieniu krótkiego, jednowyrazowego odpowiednika dla słów "cirimuirous (aunts)" czy "avernal (eyes)". "Bezsłupkowe ciotki" jakoś nas tu nie zadowalają. Jedynym wyjściem jest, niestety, odarcie tych wieloznacznych określeń z towarzyszących sensów i pozostawienie przynajmniej znaczenia podstawowego: jakieś "bezmężne ciotki" i "smolne oczy" (albo lepiej, aby zachować związek z jeziorami i zarazem wzmocnić obecną już w "smole" aluzję do piekieł: "smolne otchłanie źrenic"). W dziedzinie kalamburów zamiast potrójnego echa dźwiękowego "might a miter matter" też trzeba będzie pewnie poprzestać na echu zaledwie podwójnym, jakimś np. "mity mitry" albo czymś takim. Ale już prawie wszystko inne będzie można przynajmniej starać się ocalić. A kto wie, może w pewnych fragmentach specyfika naszego języka i nasze własne ruszanie głową pozwoli nam zakasować autora? (Zwracam nieskromnie uwagę na linijki 7-8). 


[6]:

Elizabeth Bishop: Wymiana kapeluszy

(tł. Janusz Solarz)


Nieśmieszni wujaszkowie, wy co nastajecie

aby czasem przymierzyć damski kapelusik,

- nawet jeśli uśmiechu ten żart nie wymusi,

my z wami tym przekrętem cieszymy się przecież


pomimo naszych dąsów i zakłopotania.

Kostiumy i zwyczaje to sprawa dość dziwna.

Nakrycia głowy, które nosi płeć przeciwna

inspirują nas czasem do ich testowania.


Ciotki bez jaj i prąci, wy, co z talerzami

z tektury na kolanach siedzicie na plaży,

nakładając na głowę czapeczkę żeglarzy,

ekshibicjonistycznie wstrząsane piskami,


z daszkiem tak zwisającym nad uchem na boku,

że złociste kotwice zdają się wlec gnuśnie

- chociaż przypływy mody nie znają opóźnień.

Nikt nie będzie tych czapek nosił w przyszłym roku.


I ty, który talerzyk na głowę wciśnięty

ozdabiasz ornamentem z winogron szampańskich

lub paradujesz nosząc pióropusz indiański,

- perwersje drażniąc mogą działać jak zachęty


aby zwiększyć wrodzoną złość kapelusznika.

A jeśli szapoklaki oklapną i kiedy

przeciąg strąci korony, możliwe, że wtedy

pomyśli co z noszenia infuły wynika.


Mało śmieszny wujaszku, ty który wdziać możesz

kapelusz nazbyt duży lub jeden za dużo,

powiedz nam, czy pod filcem, jeśli oczy służą,

da się zobaczyć gwiazdy w tej czarnej fedorze.


Cioteczko wyjątkowa, ze szczupłą figurą,

z występną głębią w oczach, chcielibyśmy wiedzieć

jakie zmiany te oczy widzą wokół siebie

pod tym rondem szerokim, w cieniu jak pod chmurą.


[7]: Z powodu niezgodności z rymem oryginału, na co zwrócił mi uwagę Pan Klaudiusz Suczyński z facebooka, za co bardzo dziękuję, dwie ostatnie zwrotki wymieniam na inne, te z pierwotnej wersji brzmiały tak:

Pocieszny wujku, coś może

nosił za duży kapeluch, 

pan kapeluszy zbyt wielu,

masz gwiazdki w czarnej fedorze?


Ciotko tak szczupła, bez skazy,

o demonicznym spojrzeniu,

czy widzisz w ronda półcieniu

powolnych przemian obrazy?



zapisz jako pdf
zapisz jako doc (MS Word)
drukuj

KOMENTARZE

Listopad
Pn
Wt
Śr
Cz
Pt
So
N
28
29
30
31
01
02
03
04
05
06
07
08
09
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
01