23 lutego 1417 roku w Wenecji w rodzinie Barbo przyszło na świat
dziecko. Więcej, chłopczyk! Dostał na imię Pietro. No, i fajnie.
Przenieśmy się więc szybko do Wenecji końca lutego 1417 roku, brr,
zimno, luty w Wenecji jest zimny, to z powodu przenikającego do szpiku kości
porywistego wiatru od morza. Wprawdzie luty lutemu nierówny vide nasz
bieżący luty, ale tamten, piętnastowieczny, na pewno był zimny, wszak
dawniej zimy były zimniejsze.
Tamtego zimowego dnia, a może nocy, roku 1417 za którąś z bogatych fasad
bogatej Wenecji jakaś kobieta powiła syna… no, nie całkiem "jakaś", to
musiała być znacząca kobieta. Polixena de domo Condulmer była żoną
Niccola Barbo, patrycjusza weneckiego. Jej brat miał zostać papieżem.
Jej syn także. Pietro przyjął święcenia kapłańskie dokładnie wtedy, gdy
wuja wybrano na papieża, w roku 1431. Czyli miał akurat 14 lat i po naszemu był nastolatkiem (to były jednak ewidentnie inne czasy!).
A potem to już poszło z górki,
nepotyzm pure, Niemcy powiedzieliby "Paradebeispiel". W roku 1440
Eugeniusz IV,
wuj-papież, mianował 23-latka kardynałem-diakonem. Podkreślam, to
naprawdę były inne czasy, zdarzali się i kardynałowie-młodzieniaszkowie.
Z nadania dobrych wujków.
Papa Paolo Secondo chciał początkowo nazwać się Formosus, Piękniś
(
formositas to po łacinie piękno/ść), ale przekonano go do
Pawła, "wśród swoich" zwano go pieszczotliwie papa Pia-Maria (czyt. Pija
Marija). W Wikipedii znajduję, że lubił "zbytki i próżności", co by to
nie znaczyło… o, w "Leksykonie papieży" (Michała Gryczyńskiego) jest
konkretniej, urządzał w Rzymie widowiska i wyścigi konne, a już
zwłaszcza w okresie karnawału. Krótko mówiąc lubił z pompą i na maksa,
taki papież-imprezowicz.
Dla mnie aliści papież Paweł II interesujący jest też z powodu pewnych
wydarzeń, które prowadzą do Krakowa. "Pija Marija" zadarł bowiem
z humanistami z Akademii Rzymskiej, w wyniku czego historia przeniosła
się po części pod Wawel, ba, na sam Wawel. Zauważmy przy okazji, że
humaniści epoki Renesansu to też nie to samo co humaniści dzisiaj.
Papież im wbrew? To zawiązali spisek. Ukatrupić! Wśród spiskowców był
niejaki Filippo Buonaccorsi bardziej znany jako
Filip Kallimach... I tu jesteśmy w domu!
Kallimach - po tym jak spisek nie wypalił - uciekł z Rzymu. Najpierw
przemieszkał w bezpieczniejszym Konstantynopolu, potem zaś ruszył do
krewnego w Krakowie i tak, tuż po naturalnej w końcu śmierci Pawła II,
znalazł się na dworze króla Kazimierza Jagiellończyka (z którym zmarły
właśnie papież też darł koty), i uczył jego synów łaciny (nepos, nepotis
= siostrzeniec, bratanek...), a my, jako dzieci, uczyliśmy się o tym
w szkole.
Nasz niedoszły humanista-zamachowiec zaprzyjaźnił się z innymi
humanistami, których los zaprowadził do Krakowa, między innymi z Niemcem
Konradem Celtis
zwanym też Celtesem. Celtes to także bardzo ciekawy przedstawiciel
Odrodzenia, na krakowskim uniwersytecie studiował matematykę, astronomię
i nauki przyrodnicze. Założył nawet "Nadwiślańskie Towarzystwo
Literackie", w Wiedniu od cesarza Maksymiliana I dostał tytuł "nauczyciela sztuki poezji i konwersacji", wykładał o retoryce
i poetyce, historię świata - jako pierwszy - pojmował w całości, tym
właśnie przeszedł do historii. Dużo pisał.
Kallimach też pisał. Między innymi o
Władysławie Warneńczyku.
Warneńczyk, jak sama nazwa wskazuje (o czym już dzieci wiedzą), poległ
w bitwie pod Warną. Wojował z Turkami. Niestety, skuteczniejsi okazali
się Turcy (do odsieczy wiedeńskiej, kiedy to ostatecznie dostaną
w du...szę, jeszcze trochę wody w rzekach upłynie). A wszystko to
w wyniku różnych zawiłych działań papieża Eugeniusza IV, wujka papieża
Pawła II. I tu się koło zamyka, wracamy do Italii.
Ponieważ historia tamtych czasów jest naprawdę ciekawsza od niejednego
serialu typu "Kryminalni", proponuję kolejny przyprawiający o skok
adrenaliny odcinek.
Za pontyfikatu Eugeniusza IV "Kościół zawarł unię
m.in. z Ormianami, egipskimi koptami i cypryjskimi nestorianami oraz
maronitami. Rozłam pomiędzy papieżem a soborem pogłębił spór o to, kto
i gdzie będzie prowadził mediacje z Kościołem greckim: papież, czy
kardynałowie, w Italii czy w Bazylei, a może w Awinionie?" ("Leksykon…")
Eugeniusz IV postawił na Ferrarę i tam kontynuował
obrady soborowe, tym samym ciężko podpadając Bazylei, gdzie wpienieni na
niego dostojnicy Kościoła w postaci jednego kardynała w otoczeniu
wiernych mu biskupów i teologów-uczonych uniwersytetów ogłosili papieża
heretykiem. Po czym wybrali swojego antypapieża i zaraz odebrali mu
absolutną władzę stawiając ponad nim prawdy wiary ustanowione przez
sobór, znaczy przez siebie (fachowo: koncyliaryzm). Na to właśnie wuj
Pietra Barbo ani myślał się zgodzić - i z jego punktu widzenia trudno
odmówić mu racji.
Zlekceważył Bazyleę, w Ferrarze roku 1438 sobór trwał
w najlepsze dalej dopóki zaraza nie przegoniła dostojników do Florencji.
Tu, po długich naradach, zawarto krótkotrwałą, bardzo chwiejną, bo
nieszczerą, unię z Kościołem prawosławnym. Grekom grozili Turcy
osmańscy, więc Grecy chwilowo uznali prymat papieża i pochodzenie Ducha
Świętego od Ojca i Syna. Ale szybko wyszło szydło z worka: ani myśleli
w to wierzyć! Woleli sobie wierzyć w swoje prawdy wiary, zapewne nie
mniej ekscytujące.
Tak czy inaczej udało się (z pomocą boską w sześć lat
po Ferrarze) skrzyknąć krucjatę, ulubioną rozrywkę ówczesnych chłopaków!
10 listopada 1444 roku pod dowództwem polsko-węgierskiego króla
Władysława III, wtedy 20-latka, krucjata znalazła swój niechlubny finał
w bitwie pod Warną. Turcy wygrali w podskokach, król zginął i nawet jego
trupa nigdy nie odnaleziono, grobowiec na Wawelu, jak wiadomo, jest
atrapą.
To oczywiście nie było wcale takie zabawne jak mi się
teraz pisze, gdyby Turcy zawładnęli Europą, jak im to w głowach stało,
to przerobiliby chrześcijan na kebab i dziś mielibyśmy nie EU a TeU,
walka o władzę i terytorium była więc uzasadniona. Tylko ta
argumentacja! Dziś czyta się to jak chmurki od Asterixa, Obelixa
i Miraculixa, dzielnych Goluazów, znaczy Gallów, o tych wszystkich
krucjatach, klątwach, ekskomunikach, wzajemnych umowach i urazach (choć,
przyznaję, i nasze czasy kwalifikują się nierzadko do komiksów).
Z całym szacunkiem dla Rinascimento i odradzającego
się humanizmu (dokonania humanistów były bez wątpienia światłem
w tunelu), wiele było wtedy głupoty, pochlebiam sobie, że więcej niż
dziś: humaniści szli jeszcze łeb w łeb z Kościołem. Jeden papież nadawał
im tytuły, drugi odwoływał. Papież Paweł II zadarł z humanistami
oskarżając ich, że propagują wartości pogańskie. Oraz kupczą
godnościami. Być może chciał mieć wyłączność?
Za to
Bartolomeo Platina,
jeden z kolegów Kallimacha, torturowany w sprawie spisku na
przesłuchaniach, w dziele o historii papiestwa mściwie przedstawił Pawła
II jako barbarzyńcę gardzącego sztuką i nauką. No, może nie do końca
obiektywnie. Papież nie tylko lubił zbytki i zabawy, zadbał też
o pierwszą w Watykanie drukarnię, akurat ostatni cud techniki (inna
sprawa, co na niej drukowano), dbał o czystość w Rzymie, odnawiał
akwedukty, przebudował (sobie)
Palazzo Venezia, miał kolekcję starych monet...
Jednak w sumie zmagania humanistów z Kościołem można
by porównać do wyścigu konia ze ślimakiem: w pierwszych ułamkach sekundy
po starcie idą jeszcze łeb w łeb… ale już za moment widać kto kogo
w tyle zostawi.
"Quattrocento"
było takim ułamkiem sekundy. Uniwersytety pełne były teologów, uczeni
skupiali się wokół dworów papieży, kardynałów, biskupów, jedni od
drugich byli zależni, jedni drugich wyklinali. Ale bieg już się zaczął.
Ślimak czy Rumak? W wieku, w którym kapłan i humanista jedli z tego
samego stołu, coraz wyraźniej widać było, że o coś zupełnie innego obu
tym zawodnikom chodzi.
W niekończącej się dyskusji o wierze i nauce i czy
wspierają się nawzajem, a może się wzajemnie znoszą, dobrze jest
przyjrzeć się, jak to wtedy było, gdy nauka startowała razem z wiarą.
Czy nauce potrzebna jest wiara i czy wiara ma coś wspólnego z nauką? Czy
rzeczywiście wiara i rozum to "skrzydła tego samego ducha"? Widać to
właśnie w tamtym wieku, gdy do głosu doszedł (ponownie) humanizm:
zarówno nauce jak i wierze chodzi o poznanie, ale nauka nieustannie
weryfikuje poznawanie świata a wiara idzie w zaparte, raz wychodząc
z błędnego założenia nie tylko nie daje się skorygować, ale jeszcze się
w swojej niewiedzy umacnia i okopuje.
Wróćmy jeszcze raz do kołyski z przyszłym papieżem
Pawłem II. Gdybyż jego los potoczył się inaczej!? Z racji
uprzywilejowanego pochodzenia młody Pietro odebrał staranne
wykształcenie. Tylko jakie? "Catholic Encyclopedia" podaje: "he received
an excellent religious education". Ano właśnie, religijna edukacja
w dawce "excellent". W innym źródle czytam, że wuj przysyłał mu
prywatnych nauczycieli.
Kariera duchowna to oczywiście nie był taki zły pomysł
na dostatnie życie, ale spójrzmy teraz jak Pietro Barbo skończył: 26
lipca 1471 roku musiał być piękny dzień w okolicach Rzymu (Watykan
wyobrażamy sobie póki co bez znanej nam bazyliki Św. Piotra, to jeszcze
150 lat aż stanie). Papież zajada się melonem, uff, jak gorąco, nagle
chwyta się za serce… albo,
z innego źródła: jest upalny lipcowy dzionek, a może nocka, uff, uff, papież posuwa
pazia, nagle czuje ostry ból w klatce piersiowej...
Pochowano go, a jakże, w Grotach Watykańskich (nie
dożył 55 lat). Pośmiertnie przezwano "Marija Pietissima", coś à la "Marysia-Cierpiętnisia" (pamiętano, że łatwo zalewał się łzami). Wsławił
się tym, że, wprowadził, ach, tę śmieszną czapeczkę - biret - do ubioru
biskupów i uczonych Kościoła (z trzema lub czterema skrzydełkami,
z kutasikiem lub bez). I że humaniści chcieli mu łeb ukręcić, tak się
z nimi nie zgadzał. W historii figuruje jako papież-antyhumanista.
A mógł być z niego całkiem fajny facet. I piękny, i mądry. Gdyby tylko
jego wychowawcy wpoili mu wiedzę w miejsce wiary. Aaa… że miłowałby tak
samo? No, to co? Wtedy byłoby to jego prywatną sprawą.
* * *
Marcin Grzegorz Piątkowski:
"Konrad Celtis (Celtes)", artykuł na 505-lecie urodzin Celtisa (4 stycznia 1508).