Uderzam w klawisze klawiatury, z mojego mózgu biegną impulsy nerwowe do
mięśni rąk, dłoni, koniuszków palców, serce nieustannie pompuje krew,
płuca dostarczają tlenu, skomplikowany system układów wewnątrz mnie
niczym zgrany zespół najwyższej klasy chemików przetwarza na ciepło,
ciało i myśli moją poranną jajecznicę na maśle przegryzioną chrupiącą
bułeczką z wiejskim serem i wiosenną rzodkiewką...
Uderzam w klawisze, na monitorze pojawiają się słowa:
"Uderzam w klawisze klawiatury, z mojego mózgu biegną impulsy nerwowe…",
wymyślam je, piszę, widzę, rozumiem… ale jak to wszystko działa? Jak
wygląda mój mózg? Jak wygląda droga od rzodkiewki po słowa na monitorze?
A jak wygląda długa i kręta droga poznawania samego
siebie? Jak to wszystko funkcjonuje, że działa? Jak wyglądamy w środku?
Od środka? Człowiek od zarania dziejów stawia sobie te pytania i szuka
na nie odpowiedzi. Równocześnie bodaj żadna z nauk nie była i nadal nie jest tak stabuizowana, jak nauka o samym sobie.
Z jednej strony trudno się dziwić, to naruszenie
najdalszych z możliwych granic człowieka, podróż po krainie, jaką jest
on sam, żywy kosmos ludzkiego ciała. To również przekraczanie granicy
życia i śmierci, bo to nade wszystko ludzie zmarli byli i są
dostarczycielami materiału badawczego.
Z drugiej — to właśnie dzięki samopoznaniu osiągnięcia
dzisiejszej medycyny dawno przekroczyły nawet najfantastyczniejsze
wyobrażenia naszych przodków jeśli pomyślimy o transfuzji krwi,
transplantacji organów czy współczesnych możliwościach i wizjach
medycyny transhumanistycznej.
Zderzenie tych dwóch stron tego samego zagadnienia,
poznania swojego ciała, jego budowy i funkcjonowania przy jednoczesnym
wtargnięciu w świat umarłych, to kontrowersje wokół wystaw ludzkich ciał
i ich fragmentów zakonserwowanych metodą tzw. plastynacji, konserwacji
polimerowej, pozwalającej na pokazanie tkanek i narządów z nieosiągalną
dotychczas dokładnością i plastycznością przy jednoczesnym uzyskaniu ich
nieomal całkowitej trwałości.
Innymi słowy nawet najdelikatniejsze tkanki nie
ulegają rozkładowi. Są suche, twarde, mocne i pozbawione jakiegokolwiek
zapachu, niedościgłe marzenie mistrzów mumifikacji starożytnego Egiptu,
uzyskane dzięki nowoczesnej technologii. Anubis, bóg sztuki
balsamowania, straszny pan cmentarzy, może tylko pochylić swoją czarną
głowę szakala przed dzisiejszymi możliwościami.
Gdy w Tokio w roku 1995 po raz pierwszy pokazano
publicznie ludzkie eksponaty zakonserwowane metodą plastynacji
wynalezioną pod koniec lat 70. przez niemieckiego lekarza anatomii
doktora Gunthera von Hagensa, świat podzielił się na dwa obozy.
Zwolenników i przeciwników.
Do dziś kolejne edycje wystawy "Koerperwelten" ("Body
Worlds"), oraz jej naśladowniczki "Bodies — The Exhibition" pokazywanej
obecnie w warszawskim Blue City
[1]
Wystawę sprowadził do Polski mój pierwszy mąż, manager artystyczny Blue City, i to on oprowadził mnie po niej w dniu 13 marca 2009 roku (dzień świeckiego pogrzebu Zbigniewa Religi, na który przyjechałam do Warszawy) zdradzając niektóre zakulisowe problemy z urządzeniem wystawy o takiej tematyce w kraju tak katolickim, jakim jest Polska.
, obejrzały na całym świecie miliony
ludzi. I jest to najczęściej oglądana wystawa wszech czasów. Wzbudza też
najwięcej sprzeciwu i oburzenia. Krzysztof Teodor Toeplitz ("Polityka",
21.3.2009) mówi o kolejnym zderzeniu świata ponowoczesnego z etosem
kultury tradycyjnej.
KTT przestrzega, że wystawa "Bodies" "ujawnia dwie
postawy, z których obie wykazują swoją ułomność. Jedna, zafascynowana
praktyczną sprawnością, lecz pozbawiona 'przedłużenia
transcendentalnego', może stać się źródłem nieprzewidywalnych
niebezpieczeństw. Druga, operująca głównie w sferze kulturowej
i moralnej, wydaje się natomiast praktycznie bezsilna, być może także
zachowawcza, uświadamia nam jednak, że drzwi do przepaści są nadal
uchylone, jeśli nie wręcz otwarte."
Z tą przepaścią — cały artykuł nosi tytuł "Drzwi do
przepaści" — to ostrzeżenie przed używaniem zwłok ludzkich jako surowca,
bo kilka akapitów wcześniej KTT nawiązuje do opisanych w "Medalionach"
przez Zofię Nałkowską praktyk stosowanych przez nazistowskich
przestępców wojennych, zaznaczając, że obecna problematyka "dość blisko
ociera się" o ten proceder.
Bioetyk ks. prof. Piotr Morciniec w wywiadzie do
"Gazety Wyborczej" (27.2.2009) nie posuwa się w swoich porównaniach aż
tak daleko, ale potępia wystawę mówiąc, że "traktowanie ciała tylko jako
rzeczy, jak eksponatu, jest obraźliwe, uwłaczające osobie, która tym
ciałem była", oraz sugerując, że odwiedzający wystawę są "żądnymi
sensacji lubieżnymi podglądaczami" (tytuł wywiadu: "Podglądacz, samotnik
i śmierć").
Trochę dziwię się, że to akurat KTT przywołuje obóz
w Auschwitz przy okazji wystawy "plastynatów", między wystawami "Światów
Ciała" a kryminalnymi praktykami hitlerowców leżą światy. Porównanie
między sobą tych dwóch jakże odległych od siebie podejść do ludzkiego
ciała samo w sobie jest makabryczne.
Co zaś do wypowiedzi księdza profesora, to muszę
powiedzieć, że czuję się urażona w moich "uczuciach światopoglądowych".
Nie jestem "lubieżnym podglądaczem". Nie przypuszczam też, żeby ludzie
decydujący się na obejrzenie takiej wystawy robili to z tak niskich
pobudek, nie mam aż tak niskiego zdania o ludziach jak ksiądz profesor.
Sądzę, że ludzie, podobnie jak ja sama, są ciekawi,
jak wyglądają "w środku" i jest to całkiem normalna ludzka ciekawość
świata. A że wystawa po raz pierwszy pokazuje to w formie tak niezwykle
doskonałej, więc chętnie ją odwiedzają. Nie sądzę też, że nikt nie myśli
o tym, że eksponaty to byli żywi ludzie. Wręcz przeciwnie, jest to
pierwsza rzecz, jaka przychodzi na myśl, gdy wchodzi się na wystawę.
Sądząc z wpisów do księgi pamiątkowej, ludzie odnoszą
się z wielkim szacunkiem do obejrzanych właśnie ludzkich ciał. Nabierają
też większego szacunku do swoich własnych ciał, więc tu raczej
nawoływałabym do większego szacunku do ludzi. A ci, którzy się
oburzają...? Są tacy ludzie, którzy zawsze i wszędzie oburzają się na
nowości, czy będzie to obraz impresjonisty (ależ gromy na nich
leciały!), moda na spódniczki mini (co to się nie działo, kto nie
pamięta, nie uwierzyłby!), czy choćby nie tak dawno komputer (dzieło
szatana i koniec świata!).
Nie twierdzę bynajmniej, że każda nowość jest zaraz
czymś bezwzględnie pozytywnym. Może się okazać niewypałem. Jak na
przykład swojego czasu nauka zwana frenologią, że przywołam do pamięci
coś związanego z naszą wystawą. Twórcą frenologii był wiedeński lekarz
Franciszek Gall. Według jego hipotezy kształt czaszki miał wskazywać na
cechy charakteru. Gall zaraz po ogłoszeniu swojej teorii zmuszony był do
opuszczenia Wiednia, jednak nie dlatego, że ktoś mu udowodnił
niesłuszność jego teorii, a dlatego, że jego poglądy jakoby "prowadziły
do materializmu i obalały zasady moralności i religii".
Z tego zresztą powodu wieki całe Kościół zabraniał
sekcji zwłok. Mało tego, troska o życie pozagrobowe a zaniedbywanie
życia doczesnego doprowadziła w średniowieczu do kompletnego upadku
higieny, co w połączeniu z zanikającą wiedzą medyczną dawało opłakane
w skutkach rezultaty w postaci szerzenia się różnorakich choróbsk. Cóż,
"brud ciała i odzieży miał być przeciwieństwem czystości serca". I tak
było przez wieki.
Co się tyczy sekcji zwłok, to rzeczywiście był to
potępiany przez Kościół sposób zdobywania wiedzy z anatomii, jednak może
mało kto wie, skąd konkretnie wziął się ten zakaz. Otóż w ciągu dwóch
wieków wypraw krzyżowych, gdy niejednemu znakomitemu rycerzowi przyszło
oddać życie z dala od ojczyzny, przyjął się zwyczaj rozczłonkowywania
i gotowania ciała zmarłego, żeby choć kości wróciły do jego ziemi
ojczystej (zwykłych śmiertelników grzebano gdzie zmarli).
W roku 1300 papież Bonifacy VIII, ten sam, którego
ducha Dante w "Boskiej Komedii" wtrącił do jednego
z najniższych kręgów piekła, zabronił tych praktyk. Jednak bynajmniej
nie dlatego, że były wyjątkowo odrażające, lecz z tych samych powodów,
z jakich Kościół zabraniał kremacji zwłok. Wierzono bowiem w Sąd
Ostateczny, na którym miały stawić się zmartwychwstałe ciała. Ich
spalenie (czy tu: ugotowanie) uniemożliwiałoby zmartwychwstanie (z
naturalnym rozkładem ciał Bóg miał sobie w decydującym momencie poradzić
wskrzeszając ciało w jego udoskonalonej formie).
Zakaz ten objął wkrótce także sekcję zwłok.
W konsekwencji zakazów kościelnych nastąpił rozdział chirurgii od
medycyny na wieki. "Z niezmierną szkodą dla obu tych gałęzi" (ten i
poprzednie cytaty: B. Seyda, "Dzieje medycyny"). I niechby ktoś
spróbował mimo to pchnąć medycynę na drogę rozwoju, Kościół wkraczał
natychmiast. Do postępowych jak na swoje czasy lekarzy i badaczy
anatomii prześladowanych przez Inkwizycję należą Piotr z Abano,
Wezaliusz, Girolamo Cardano, Amato Lusitano, Jan Baptysta van Helmont,
żeby wymienić choć kilku… Dzieła medyczne lądowały na Indeksie Książek
Zakazanych.
A kto zdołał umknąć Świętej Inkwizycji, ten wpadał
w sieci innych religijnych fanatyków. I tak wybitny farmakolog i lekarz
z kraju Basków, Miguel Servet, odkrywca krążenia płucnego krwi,
uciekając przed prześladowaniami Kościoła katolickiego (za krytykę
doktryn, był także teologiem) skończył na stosie w Genewie.
W piątek, 27 października 1553 roku, Servet z rozkazu
Kalwina płonął żywcem przez dwie godziny: "Ostry zapach płonącego
drewna, krzyki skazańca, ohydny smród palonego ludzkiego ciała zgodnie
dają świadectwo fanatyzmowi chrześcijańskiej wspólnoty" (Bernard
Cottret, "Kalwin"). I tym samym świadectwo, jak naprawdę chrześcijaństwo
traktowało człowieka, jeśli podliczyć, ile stosów zapłonęło przez te
wszystkie wieki.
Przy okazji pokazania w Polsce "Bodies — The
Exhibition" takie właśnie historie i postaci powinny być wspomniane,
Miguela Serveta, anatoma uczącego się na sekcji zwłok, określa się jako
"jednego z najtęższych umysłów w dziejach, człowieka, który przyczynił
się do rozwoju wiedzy".
Tymczasem w Polsce dwudziestego pierwszego wieku
zamiast uznać, że wystawa przyczynia się do szerzenia wiedzy, bo tak
jest, o czym wiadomo odkąd wystawy plastynatów okrążają świat,
zaskarżono organizatorów wystawy o znieważanie zwłok. Zupełnie nie
bacząc na to, że kościoły i klasztory od wieków pełne są świętych
relikwii, które niczego nie uczą.
"Święta Teresa w Lisieux jest przedmiotem kultu, ludzie modlą się do
niej, to nie jest show", mówi ks. prof. Morciniec. Kto choć raz był
w takim miejscu kultu, ten wie, że dopiero to jest show i biznes na
wielką skalę. Handel dewocjonaliami i wiara w cuda niewidy. I czyż nie
jest to uprzedmiotowieniem ciała zmarłej osoby? Przedmiot kultu to
przecież przedmiot!
A że wystawa plastynatów jest sensacją? No, jest!
Jasne, że jest! W pozytywnym tego słowa znaczeniu! Tak jak sensacją było
odkrycie Pompejów (współcześnie muzeum ze zmumifikowanymi
w wulkanicznym popiele ciałami ludzi i zwierząt), czy jeszcze bodaj
większą dokopanie się do minojskiej Thery na wyspie Santorini (tam
szczątków było mało, co znaczyło, że ludzie zdążyli uciec zanim wybuch
wulkanu urwał pół wyspy).
Takich sensacji można by wyliczać a wyliczać. Jedną
z największych było niewątpliwie odkrycie grobu Tutenchamona. Mumia
Tutenchamona, triumf mistrzów balsamowania za boga Anubisa, jest
dziś jednym z największych triumfów archeologii. A zarazem współczesnej
technologii pozwalającej na pokazanie szczątków faraona całemu światu.
Mumia umieszczona w hermetycznie zamkniętym sarkofagu przykrytym płytą
ze szkła akrylowego widoczna jest dla zwiedzających bez narażenia na
zepsucie.
Muzea świata pełne są takich eksponatów od
krakowskiego Muzeum Archeologicznego począwszy, po Luwr, Luksor czy
wiele, wiele innych. Krypty sanktuariów pełne są szczątków ludzkich
dostępnych dla zwiedzającym od krakowskiego klasztoru reformatów po
słynne rzymskie Ossario dei Cappuccini wyłożone ludzkimi czaszkami
w zdobne wzory.
Światowe Muzea Człowieka, Medycyny, Natury… pełne są
ludzkich preparatów. Zainteresowani, a ja do takich się zaliczam,
zwiedzają takie miejsca, oglądają takie eksponaty, czytają o nich. Gdy
w Bazylei w 1999 roku przez trzy i pół miesiąca gościła wystawa
"Koerperwelten", zwiedziło ją ponad 600 tysięcy Szwajcarów, Niemców
i Francuzów. I przynajmniej jedna Polka, ja. Była to ciesząca się
największą frekwencją wystawa w Szwajcarii w ogóle.
Jesteśmy pełni podziwu dla umiejętności starożytnych
Egipcjan, pochylamy się nad mumiami ich faraonów i dostojników
i zachwycamy się jak doskonale się zachowały, a nie chcemy docenić
doskonałości ukazania budowy ciała człowieka dzięki technologii
plastynacji? W całych dziejach ludzkości nie było takiego sposobu.
Pływające w formalinie preparaty to nic wobec precyzji i piękna, tak,
piękna, jakie wydobywa ta technologia.
Tak dla mnie jak i, jak sądzę, dla większości
zwiedzających, jest to możliwość refleksji nad złożonością naszych
organizmów, nad ich niezawodnością ale też kruchością, nad ich
uniwersalnością, ale i indywidualnością — każdy z nas zbudowany jest tak
samo, ale nie identycznie — wreszcie nad istotą istnienia. A także nad
ofiarnością tych, którzy oddali nauce swoje ciała. Świadczą o tym liczne
wpisy. Być może niejedno zwiedzające z rodzicami wystawę dziecko
podejmie decyzję o zostaniu lekarzem.
Równocześnie tym bardziej jesteśmy w stanie docenić
pracę, wiedzę lekarzy. Oni nie tylko znają każdy nasz nerw, każdą żyłkę,
każdą kosteczkę, oni wiedzą jak i co w żywym organizmie połączyć,
przeciąć, zoperować, żeby choremu pacjentowi pomóc a nie zaszkodzić.
Tysięcy lat trzeba było, żeby od sztuki balsamowania
dojść do sztuki plastynacji. Żeby od sztuki leczenia magią dojść do
osiągnięć współczesnej medycyny. Tymczasem niektórzy podchodzą do
zagadnienia z histerią godną średniowiecznych mnichów, przestrzegają
przed piekłem, grożą potępieniem.
Dwa lata temu, gdy wystawa "Bodies" zawitała w Pradze,
ksiądz Tomas Halik, prażanin, nie posiadał się z oburzenia: "Tak chyba
wygląda piekło — totalna depersonalizacja, 'od-osobowienie' człowieka",
pisał w artykule zatytułowanym "Ciała i hieny". To — według niego —
"lunaparki chorobliwego ekshibicjonizmu i wszechogarniającej prymitywnej
rozrywki..., ten rodzaj nekrofilskiego ekshibicjonizmu zasłużył na to,
by znaleźć się w podręcznikach psychiatrii jako odrębna jednostka
diagnostyczna", grzmiał. I przestrzegał, jak to w przyszłości "powoli
i niepostrzeżenie będziemy się upodabniać do rzeczy, do wymienialnych
eksponatów, towarów, próbek bez wartości…" (skrót tekstu ukazał się
w GW, 28.2-1.3.2009).
Hola, hola, ksiądz chyba zapomniał, jak wyglądała
przeszłość, kiedy to życie człowieka naprawdę niewiele było warte, a do
nieustannego "dance macabre" ochoczo przygrywali wyznawcy rozciągniętego
na krzyżu trupa. Zapewne nie pamięta też o tym, że przez wieki
poznawanie anatomii człowieka było czymś tak dalece zakazanym, że
ciekawi tej jakże istotnej dziedziny życia w ukryciu robili sekcje
zwłok, że zakradali się nocą do kostnic, żeby poznawać i ratować życie
(obok lekarzy budową ciała interesowali się artyści, Leonardo da Vinci,
Tycjan, Michelangelo, Rafael, Rembrandt...). Ksiądz po prostu idzie do
lekarza, gdy coś mu dolega i oczekuje, że lekarz wie co i jak i nie
odstawi fuszerki.
Technologia plastynacji pozwala na konserwację
i pokazanie wszystkich części ciała, opisy pozwalają zrozumieć jak
działają poszczególne mięśnie, organy, nerwy, kości. Im większa
znajomość własnego ciała tym większy szacunek do życia. I tym mniejsza
zgoda na to, że człowiek jest "marnością nad marnościami", jak nam przez
wieki wmawiano.
Uderzam w klawisze klawiatury i myślę, ile nauki
trzeba było między możliwością zatrzymania czasu w ciele Tutenchamona
a pokazaniem wnętrza ciała "Chińskiego Myśliciela" z wystawy "Bodies".
Oto jak wykonywano balsamowanie zwłok: specjalnymi
narzędziami przez nos wysysano mózg. Do wyczyszczonej olejkami czaszki
wlewano płynną żywicę lub bitumin (czarny lepki naturalny asfalt), które
po oziębieniu tężały. Z brzucha usuwano wszystkie narządy. Trzewia
czyszczono i wkładano do specjalnych urn — kanop, zawsze czterech, na
wątrobę, płuca, jelita i żołądek. Bywało, że amputowano genitalia.
Gałki oczne usuwano, a oczodoły zalewano żywicą
i wkładano szklane kuleczki z rysunkami tęczówek. Opróżniony korpus
przemywano winem palmowym, następnie olejkiem cedrowym i na okres 70 dni
zwłoki impregnowano roztworem sody, substancją wysuszającą.
Następnie wypełniano jamę brzuszną papirusami-pakułami
i nasączano wonnościami, pachnącymi żywicami, mirrą, cynamonem,
bazylią, gałką muszkatołową, goździkami. Po czym brzuch zaszywano.
Kiedy konserwowanie ciała dobiegło końca owijano je
cienkimi pasemkami płótna nieraz kilkusetmetrowej długości, z wyjątkiem
dłoni i stóp, na zwojach wypisywano magiczne formuły i zaklęcia...
"Główna maestria zabiegu polegała na zachowaniu rysów
twarzy, musieli więc istnieć wyborni specjaliści, całe rzesze artystów
w zawodzie zajmujących się przygotowywaniem kolejnych etapów
preparowania zwłok… Niektórzy z nich z konieczności musieli być biegłymi
anatomami" (Jan Niżnikiewicz, "Tajemnice dawnej medycyny, magii
i erotyki").
Do naszych czasów dotrwały kompletnie sczerniałe
resztki ciał. Wzbudzają nasz słuszny podziw dla starożytnej wiedzy.
Kilka tysięcy lat później umiemy zakonserwować tkanki tak, że wyglądają
jak żywe, a właściwie to nawet lepiej i jeżeli nie ulegną zniszczeniu
mechanicznemu, mogą trwać i trwać...
Przeciwnicy stosowania tej metody uważają, że
nieetycznym jest takie obchodzenie się z ciałami zmarłych i pokazywanie
ich na wystawach. Powinny zgnić w ziemi. Lub być poddane kremacji
(Kościół po dwóch tysiącach lat dopuszcza możliwość kremacji zwłok).
Inny wariant to wyrzucenie w przeznaczonych do tego miejscach na żer
ptakom. Ewentualnie wrzucenie do wody, jeśli śmierć nastąpiła na morzu,
tam już ryby i inne morskie stwory zajmą się nimi...
Metoda plastynacji polega na wymienieniu wody
w tkankach na aceton a następnie usunięcie acetonu w komorze próżniowej
i zaimpregnowanie tkanek gumą silikonową, która zostaje poddana
procesowi utwardzania. Tym sposobem otrzymujemy preparaty elastyczne.
Jeśli zaś zaimpregnujemy tkanki żywicą epoksydową, to otrzymujemy
preparaty twarde i przeźroczyste. Mogą też być zabarwione. A jest to
dopiero faza wstępna.
Teraz, żeby odkryć i zademonstrować odpowiednie partie
ciała, trzeba zegarmistrzowskiej precyzji i ogromnej wiedzy z anatomii.
Oraz cierpliwości, pamięci, wyobraźni i umiejętności manualnych. Do
1500 godzin może trwać "rzeźbienie" takiego jednego eksponatu. Dlatego
jest to połączenie wiedzy ze sztuką. Podziwiani przez nas uczniowie boga
Anubisa umarliby ze zdziwienia.
Przerywam stukanie w klawiaturę i w katalogu z wystawy
czytam, że posiadam coś, co nazywa się tunelem nadgarstka i że jest to
"miejsce powstawania schorzenia znanego jako zespół cieśni tunelu
nadgarstka, częstej dolegliwości osób pracujących przy komputerze.
Zespół ten, który cechuje zdrętwienie i ból kciuka i środkowych palców,
występuje, kiedy zmienione zapalnie ścięgna uciskają na nerw pośrodkowy
w miejscu, w którym przechodzi on z tunelu nadgarstka do nadgarstka".
Nie wywołujmy zatem wilka z lasu, koniec pisania, trzeba dać odsapnąć
tunelowi nadgarstka a przy okazji szarym komórkom. Niech teraz mój
zespół chemików ucieszy się rozpracowywaniem filetu z łososia w sosie
śmietankowo-koperkowym popitym przyjemnie chłodnym Chablis z nutką dębu
i wyraźnymi akcentami kwiatowymi...
* * *
Tekst pierwotnie napisany dla
www.racjonalista.pl:
Bodies - bądź świadom swojego ciała* * *
mały appendix:
13
sierpnia 1553 – Hiszpański teolog antytrynitarski Miguel Servet został
podczas przejazdu przez Genewę rozpoznany przez kalwinistów i wtrącony
do więzienia pod zarzutem bluźnierstwa.
z
Wiki: Śmierć Serveta wywołała wiele protestów w Europie, stała się
koronnym argumentem dla zwolenników wolności religijnej, którzy poczęli
się domagać, aby nikogo więcej nie zabito z powodu innych przekonań
religijnych. /.../ sam
Servet powiedział: "Skazywanie ludzi na śmierć tylko dlatego, iż
błędnie tłumaczą jakąś naukę biblijną, to moim zdaniem poważna sprawa;
przecież wiadomo, że nawet wybrani mogą zostać wprowadzeni w błąd".
Książka "Michael Servetus - Intellectual Giant, Humanist, and Martyr"
(Michał Servet - wielki umysł, humanista i męczennik) podaje: "Śmierć
Serveta była punktem zwrotnym w ideologii i mentalności dominującej od
IV wieku. (...) Z historycznego punktu widzenia Servet zginął po to, by
każdy obywatel współczesnego społeczeństwa zyskał prawo do wolności
sumienia".
We francuskiej miejscowości Annemasse, 5 kilometrów od miejsca stracenia Serveta, stoi od 1908 roku pomnik ku jego czci. Napis, który na nim widnieje, brzmi tak: "Michael Servet, (...) geograf, lekarz, fizjolog, przyczynił się do pomyślności ludzi przez swe odkrycia naukowe, poświęcenie dla chorych i ubogich oraz przez bezkompromisowość w myśleniu i w kwestiach sumienia. (...) Niewzruszenie trwał przy swoich przekonaniach. W obronie prawdy złożył w ofierze życie".
* * *
Prof. Jerzy Vetulani o krakowskiej wystawie "Human Body Exhibition" (12.3.-3.11.2013) w artykule pt. "Nic tak nie wpływa na ducha jak ciało":
Odwiedzenie Fabryki uznałem za sprawę ważną. Poza możliwością
zobaczenia tego, czego na co dzień nie widuję, była to także okazja do
zweryfikowania niektórych, delikatnie mówiąc nieprzychylnych wydarzeniu
opinii (z silnym podejrzeniem, że wielu oburzonych komentatorów wystawy nie widziało i tworzy teksty tylko na podstawie własnych wyobrażeń).
Wystawa zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie. Przygotowana z dużą
skrupulatnością i rzetelnością, chociaż dla osoby mającej jakie takie
pojęcie o anatomii nie wprowadza niczego rewolucyjnego (technika, którą
posłużono się przy procesie konserwacji ciał też nie jest najnowsza,
została opracowana już w drugiej połowie lat 70.), znakomicie realizuje
aspekt dydaktyczny. Nawet dla człowieka takiego jak ja, o którym
niektórzy sądzą, że wie wszystko (jak widać błędnie) jest to fascynująca
lekcja, nie wspominając o osobach bardzo powierzchownie zapoznanych z
anatomią człowieka.
całość tutaj
Przypisy:
[1]: Wystawę sprowadził do Polski mój pierwszy mąż, manager artystyczny Blue City, i to on oprowadził mnie po niej w dniu 13 marca 2009 roku (dzień świeckiego pogrzebu Zbigniewa Religi, na który przyjechałam do Warszawy) zdradzając niektóre zakulisowe problemy z urządzeniem wystawy o takiej tematyce w kraju tak katolickim, jakim jest Polska.