Dostałam wczoraj pytanie, co sądzę na temat wulgaryzmów i jak je traktować w publikacjach:
1. ocenzurować
2. wykropkować
3. zastrzec "tekst zawiera wulgaryzmy, chcesz, to czytaj, ale na własną odpowiedzialność"
Odpowiedziałam co następuje:
Wulgaryzmy
należą do języka jak ogony do psów. Trzeba tylko wiedzieć jak ich
używać. Wulgaryzmy rażą, gdy są nieodpowiednio użyte. Dlatego u ludzi,
którzy używają wulgaryzmów
ZAMIAST innych słów, bo taki ich ubogi język, razi prostactwo całej wypowiedzi, a nie samo
wulgarne słowo, natomiast jeśli ktoś używa języka, że tak powiem, ze
znawstwem, to ma prawo używać słownictwa w całym jego bogactwie. Wtedy
wulgaryzmy nie tylko nie rażą, ale podnoszą jakość wypowiedzi, jeśli
akurat są najodpowiedniejsze w danym kontekście. Czego dowodem pisarze, a
nawet poeci.
Bo nawet w poezji można używać całych wulgarnych słów
(chyba że poeta życzy sobie
explicite mieć wykropkowane, bo taka jego
koncepcja).
W tekstach publicystycznych (albo na fb) ja
wygwiazdkowuję - gdy użyję - zazwyczaj jedną literkę: ku*wa, pie*dolić,
d*pa, ch*j... et cetera. Zwykle zdaje egzamin ;).
Punkt
trzeci odrzucam. Wulgaryzmy się już tak przyjęły, wszędzie, że byłoby to
hipokryzją. W poezji współczesnej jest ich też sporo, zależy od autora.
I przykładzik: Obraz Iwony Siwek-Front z wystawy "BABA W KRUCHCIE" w krakowskim Zwisie (dla niekrakusów: to bar Vis-à-vis obok Pałacu pod Baranami naprzeciwko Ratusza i Głowy Mitoraja z Piotrem Skrzyneckim przy stoliku przed).
Tekst o malarce-artyście (dlaczego taka żeńsko-męska forma, dowiedzcie się z tekstu).