WM był częstym gościem w Szwajcarii, gdzie mieszka jego siostra, Barbara
Piosenki
Młynarskiego to zazwyczaj albo ballady z
satyrycznym przesłaniem, albo - jak sam je nazywa: śpiewane felietony
(myślę naturalnie o zasadniczym, najważniejszym nurcie jego
twórczości). Młynarski jest przede wszystkim satyrykiem; jest
niezwykle bystrym obserwatorem naszej codzienności,
kronikarzem specyficznego polskiego obyczaju począwszy od lat
sześćdziesiątych. Jego piosenki w tamtym okresie wypełniały z
powodzeniem ogromną lukę, jaka wytworzyła się w naszej "poważnej,
oficjalnej" literaturze, oderwanej wówczas i obecnie (!!!) od prawdziwych
polskich spraw i od życiowej prawdy.
Z pełnym
uzasadnieniem mógł wówczas Stanisław Dygat sformułować ocenę, że "te
piosenki kwalifikują go na najbardziej interesującego pisarza w młodej
literaturze polskiej". Ja dodałbym nawet więcej: przez pewien czas był
on jedynym na naszym rynku twórcą, którego obchodziły sprawy
przeciętnego Polaka - jego drobne, codzienne kłopoty, marzenia i
kompleksy, wątpliwe rozrywki, no i... jego uczucia. Ta polska miłość,
co to: "zlecone prace musi brać, nocą koszule twoje prać / rano po
bułki w sklepie stać..."
.be
Malując w pierwszych piosenkach
gorzki, satyryczny obraz zwykłego, statystycznego obywatela, malując
zresztą z dużą dozą sympatii, z ciepłem, z pełnym zrozumieniem,
zainteresował się później głębiej i szerzej jego egzystencją. Od
współczesnego "opisu obyczajów" przeszedł do penetrowania
społeczno-politycznych uwarunkowań kształtujących charakterystyczny
model , "non-ironowego, tergalowego" Polaka. "W co się bawić", "Nie
wytrzymuję", "Lubię wrony", to już demaskowanie życiowych postaw i
systemu dającego tym postawom zielone światło.
.be
Przez pewien czas miewał
kłopoty z cenzurą. Jego najlepsze piosenki, chociaż śpiewane na
estradowych recitalach, nie dopuszczane były przed szerszą, festiwalową
widownię, nie pojawiały się na antenie radiowej i telewizyjnej. Ale
Młynarski pisał, wykłócał się o teksty, rezygnował z telewizyjnej
popularności, byle choć na estradzie mógł przekazywać (czy sam, czy za
pośrednictwem innych wykonawców) znakomite, bardzo prawdziwe arcydziełka
satyry: "W Polskę idziemy", "Przyjdzie walec i wyrówna", "Hotel
Europa"…
Nigdy nie poddał się obowiązującym
wtedy, a wykpionym w jego piosence zaleceniom: "Żadnych aluzji, a
śmiech w narodzie, i o to jak najbardziej chodzi".
Gdy
przeglądamy dziś teksty Młynarskiego (a raczej jego wiersze satyryczne,
śpiewane felietony - bo to na pewno właściwsze określenie), przy niektórych
trudno nam uwierzyć, że pisane były i wykonywane w minionych latach
("Inżynierowie dusz”, "Taka piosenka, taka ballada", "Pucel"...) - to
przecież wiersze, które kto wie czy nie najlepiej, najpełniej
demaskowały okres "propagandy sukcesu". A historia – jak widać za
oknem... - lubi się powtarzać... Słuchając piosenek Młynarskiego, możemy
teraz z pełnym zrozumieniem wspominać atmosferę towarzyszącą zawsze
recitalom tego twórcy - te tłumy, te brawa, tę żywiołową reakcję, to
pełne porozumienie między autorem i jego publicznością - zwłaszcza
młodą, studencką... Chyba każdy przynajmniej raz uczestniczył w takim
radosnym, wspólnym przeżyciu, jakim były - i są nadal - występy
Młynarskiego.
W Warszawie się urodził
(1941), w Warszawie ukończył Wydział Filologii polskiej UW, w Warszawie
jako młody chłopak oklaskiwał starszych kolegów z STS-u. Bywał w STS-ie
częstym i entuzjastycznym widzem i słuchaczem. Ten entuzjazm, z jakim
zresztą do dziś przyjmuje zawsze występy koleżanek i kolegów, jest
ogólnie znany i wysoko ceniony. Młynarski, życzliwy i wdzięczny
słuchacz, reaguje tak spontanicznie i serdecznie, że jest na każdym
koncercie najmilej witanym gościem. Już w STS-ie połknął bakcyla kabaretu, ale tak na dobre to ten bakcyl rozwinął się u niego
na pożywce twórczości Gałczyńskiego. Dopiero z wypadkowej satyrycznych
wierszy Gałczyńskiego i STS-owskich pasji powstały jego pierwsze własne
próby pisarskie.
Zaczął pisać z początkiem lat 60. Z
STS-em, mającym wówczas swoją "złote czasy" już poza sobą a przed sobą
widmo likwidacji, nie nawiązał już współpracy; natomiast jeszcze w
czasie studiów napisał i wykonał kilka piosenek w młodym
studenckim teatrzyku "Hybrydy". Później nie tylko pisał i śpiewał, lecz
także prowadził konferansjerkę w kabarecie "Pod Papugami". Wszystko to
były jednak tylko wprawki przed prawdziwie profesjonalną działalnością w
Radiowym Studio Piosenki u Agnieszki Osieckiej. Miał dwadzieścia dwa
lata, gdy napisał swoje dwa pierwsze wielkie przeboje; były to
autentyczne przeboje, które znali i śpiewali wszyscy: "Niedziela na
Głównym" i "Z kim ci będzie tak źle, jak ze mną?". Ten szlagwort
zdradzał już oryginalność i przewrotność skojarzeń, charakteryzującą
teksty Młynarskiego do dziś.
Pełny rozkwit talentu
Młynarskiego przyniosło nawiązanie przez niego współpracy z zawodowymi
kabaretami; najpierw z „Dreszczowcem”, potem z "Dudkiem", dla którego
napisał między innymi dwa kolejne „klasyczne” już utwory: „ „Światowe
życie” i "W co się bawić?" Dla "Dudka" Młynarski pisał przez
kilkanaście lat (z przerwami działalności kabaretu) - a dzięki temu, że
"Dudek" opierał się na znakomitych aktorach, wykonywane tam piosenki -
pomimo niewielkiej widowni - zyskiwały ogromny rezonans. Zastanawiać
może natomiast jedno: Młynarski, który właściwie od samego początku
wokół kabaretów krążył, zawsze uważał je za najlepszą formę
estradowej wypowiedzi i dostarczał im mnóstwo świetnego materiału, sam
nigdy własnego kabaretu nie stworzył - ograniczał się do recitalu
piosenek, z którym wystartował w Sali Kongresowej (1967), i z którym
(stale go uaktualniając) do dziś objeżdża całą Polskę oraz zagranicę.
.be
Myślę, że główną przyczyną jest jego niecierpliwość,
nerwowość kierująca go ustawicznie do nowych działań, nowych
form, nowych tematów.
Własny kabaret to oprócz dużej przyjemności, także sporo kłopotów, typu administracyjno-organizacyjnego;
to przede wszystkim pewna stabilizacja, konieczność przychodzenia w
określone dni o określonej porze i wykonywania określonych utworów, a to
byłoby dla niego piekielnie męczące. Młynarski jest tytanem pracy, lecz
spala się przede wszystkim w pisaniu, w pokonywaniu słownych
łamigłówek, jakie sam sobie układa, w eksperymentowaniu nad formami,
jakich jeszcze nie próbował ugryźć; to jego żywioł, na inne zajęcia,
inne sprawy, szkoda mu po prostu czasu, zwłaszcza, że wiecznie ma go za
mało, chociaż wstaje wcześnie i pracuje do późna.
Gdy w rozmowie z Wojciechem Młynarskim zapytałem go dlaczego obrał sobie
za mistrzów Mariana Hemara, Juliana Tuwima i Jeremiego Przyborę -
artysta odpowiedział: "W dziedzinie, którą staram się uprawiać, trzeba
mieć jakichś mistrzów. To jest jakby zależność cechowa: musi być
mistrz, czeladnik i terminator. Trzeba się od kogoś uczyć i na kimś
wzorować. Uważam, że sprawą podstawową i zasadniczą w tym, co się robi,
jest perfekcja warsztatowa. Akurat ci autorzy, których pan wymienił, są
rzeczywiście perfekcjonistami. Zmienia się epoka, zmienia się styl,
słownictwo - pozostaje jednak coś takiego, trudnego może do
zdefiniowania, ale istniejącego, konkretnego, jak umiejętność
posługiwania się formą. Tę umiejętność posiedli oni w stopniu ogromnie
wysokim. I ja w podobny sposób patrzę na to, co robię, mam podobny
temperament i dlatego właśnie staram się ich naśladować przy oczywistej
zmianie obyczajów, słownictwa, często zmianie celów i całej otoczki, w
jakiej dany utwór się pisze."
"Szczególnie zależy mi na
tym - kontynuował - by odbiorca zechciał przez chwilę
zastanowić się, zadumać, pomyśleć. Później może się nie zgodzić, mało
tego - może poczuć się zirytowany czy zdenerwowany, ale żeby przez
moment zechciał pomyśleć, zwrócić uwagę na to, co ja chciałem mu
przekazać. Jest to może program minimum, ale mnie to satysfakcjonuje."
.be
Gdy powątpiewałem, że chyba trudno obecnie twórcy pokroju
Młynarskiego o kontakt z publicznością na poziomie wyższym od potocznego
– usłyszałem żartem między innymi: "Coraz mniej jest aktorów
kabaretowych z prawdziwego zdarzenia. Występujący zaś autorzy robią
przedziwne założenie, że publiczność jest mało inteligentna. A robiąc to
założenie - schlebiają często coraz niższym gustom publiczności.
Powodzenie zaś mierzą natężeniem rechotu na sali, długością oklasków...
Przecież można także zaprezentować interesujący, ważny utwór o wysokiej
próbie artystycznej, który przejdzie prawie że bez braw. Ale jeżeli jest
istotny - gdzieś tam do świadomości tych ludzi dotrze."
W kolejnej rozmowie z Wojciechem Młynarskim, zadałem
mu następne, nurtujące mnie pytanie: "Współpracując z Teatrem Ateneum -
grał pan tam swój recital i zrealizował spektakle na dwóch scenach: 'Brela' - na Scenie 61 i "Hemara" na Scenie na Dole. Dokonał pan
przekładów Brela, Brassensa, Aznavoura, Ilio Ferre, Buscalione,
Okudżawy, Wysockiego. Jak pan sądzi - dlaczego obecnie brakuje w Polsce
dobrych tekściarzy-rzemieślników?" - W odpowiedzi usłyszałem: "Cała
nasza fonografia i radio zarzucone są i zaśmiecone byle jakimi tekstami,
ponieważ nie działają żadne komisje weryfikujące tę radosną
twórczość. Przed laty złe teksty były po prostu odrzucane. Ja sam
wykonywałem tego typu niewdzięczną pracę, ponad 40 lat temu pomagając
prowadzić Agnieszce Osieckiej radiowe studio piosenki. /.../Obecnie byle jak napisany tekst piosenki jest natychmiast
przyjęty!!! Nie mówię już o muzyce rockowej, bo to nie moja działka. Od
tego są fachowcy, którzy uczenie dywagują na temat tej 'twórczości'. Ja
drżę, gdy dotrą do mnie jakieś strzępki tekstów, które są tam
wykrzykiwane. Ale właśnie ludzie biegli w tym przedmiocie i temacie 'uczenie' dowodzą, że im prymitywniej napisany tekst - tym lepszy... A
poza tym 'rock jest faktem i proszę się od niego odczepić'. Tak więc
odczepiłem się od tej muzyki. Natomiast jeśli chodzi o piosenkę - mogę
powiedzieć, że podejmuję się ocenić i pokazać, dlaczego dany tekst nie
jest dobrze napisany i bądź go zdyskwalifikować, bądź też udowodnić, że
jest pomysł, ale trzeba jeszcze usiąść i ten tekst napisać. Niech sobie
kwitnie radosna twórczość amatorska, ale z chwilą, gdy to ma być
nagrywane, emitowane, utrwalane, powielane I przynieść zysk - wymierny
nie tylko w złotówkach - musi być przez kogoś weryfikowane."
"A gdzie upatruje Pan źródeł choroby naszego kabaretu?" - "Ja
oczekuję od kabaretu pewnej kreatywności, żeby były w nim pomysły i
przemawiały różne formy oddziaływania na publiczność - od pantomimy po
skecz, kuplet, piosenkę, satyryczny monolog. Dzisiaj najczęściej
spotykamy na spektaklu dwóch facetów, którzy stoją naprzeciw siebie i 'nawijają' - sypiąc lepszymi czy gorszymi żartami i dowcipami. Nie
widzę w kabarecie metaforyki, pomysłowości. Tę pomysłowość polskiemu
kabaretowi dały kabarety studenckie, z ich złotego okresu, 'Pstrąg', 'Bim Bom', STS. Myślę, że tak długo, jak nie odrodzi się w tej twórczej
formule teatr studencki i nie zacznie promieniować - my nie będziemy
mogli w ogóle mówić o interesującym kabarecie. Pewne nowinki są
zauważalne, na przykład jest taki kabaret 'Koń Polski', czy 'O.T.T.O.', w
których odnajduję elementy, drobne fragmenty tego, co kiedyś było takie
frapujące. Mnie, generalnie rzecz biorąc, kabarety - w obowiązującej
obecnie formie - w straszliwy sposób nudzą. Domyślam się tej formuły, od
razu widzę ku czemu to zmierza i po prostu przestaje mnie to bawić."
Na koniec spytałem Wojciecha Młynarskiego
skąd bierze się fenomen jego oryginalności i niezależności? Gdzie tkwią
korzenie jego osobowości, która jest przecież także wypadkową pokoleń
rodziny?
"Po stronie mojego ojca mam bardzo bogate tradycje
muzyczne. Moi stryjowie i ojciec grali na różnych instrumentach a nad
całą rodziną unosił się duch dziadka Emila Młynarskiego, który był
wielkim twórcą naszej opery, dyrygentem i kompozytorem. Moja mama uczyła
się śpiewu przed wojną, która niestety przeszkodziła jej w karierze.
Ale tuż po wojnie, w domu mojej babki, w którym wychowywałem się pod
Warszawą - była właśnie taka artystyczna atmosfera. To był duży dom,
który przechował mnóstwo ludzi w czasie wojny. Tam odbywały się
koncerty śpiewaków, kolegów mamy; pamiętam także występy pana, który
zajmował się melorecytacją. Między innymi przybiegała na nie Maja
Komorowska, która mieszkała trzy domy dalej. Począwszy
od szkoły podstawowej poprzez liceum - zawsze pisałem jakieś wiersze.
Mama te wprawki zbierała i nikt do tego większej wagi nie przywiązywał.
Studiując polonistykę, wstydziłem się tej 'twórczości'. Dopiero kończąc
studia, gdy zaczepiłem się w 'Hybrydach', w latach 1961-62 - pisałem
teksty piosenek, prowadziłem konferansjerkę, zapowiadałem, reżyserowałem
programy i tak mnie to wciągnęło, że już przy tym zostałem. Wówczas to
zyskałem świadomość, że krótka piosenka, kuplet, ma częstokroć
piorunującą siłę oddziaływania na publiczność."
I jeszcze
spytałem o radę - trawestując słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego: "Jak skutecznie przetrzymać paranoję, robiąc swoje?" W odpowiedzi usłyszałem:
„Trzeba nieustannie być w akcji, w drodze do wytyczonego celu – nie
zważając na otaczającą nas paranoję – ROBIĆ SWOJE!!!”.
Wojciech Marian Młynarski - ur. 26 marca 1941 w Warszawie - poeta,
reżyser i wykonawca piosenki autorskiej, satyryk, artysta kabaretowy,
autor tekstów piosenek i librett, tłumacz, znany przede wszystkim z
autorskich recitali.