z listu Lema do Kandla z 30 marca 1974:
Drogi Panie,
/.../ Udało się Panu o tyle prześcignąć oryginał, że pozostając wiernym jego duchowi, zarazem zamerykanizował Pan rzecz. /.../ Jest to rzecz ważna dla Pana jako adepta pisarstwa, a nie tylko jako tłumacza. Likwidacja "trudności" nie może być naczelną dyrektywą kreacyjną z tegoż powodu, dla którego mylny jest sąd, jakoby dało się "ułatwić" rozkosze alpinizmu dzięki odpiłowaniu całej dolnej części Mount Everestu i ustawieniu na płaskiej równinie samego SZCZYTU, na którym każdy bez żadnej fatygi będzie mógł postawić nogę. Przecież trud wspinaczki stanowi składową konstruującą uciechy alpinizmu.
Gdyby tak nie było, można by też zyskać równoważną satysfakcję, wzbijając się na tęże wysokość helikopterem. Czytelnik odmawiający aktywnej współpracy to nie ten, kto nie chce jeść szpinaku i marchewki, lecz ten, kto łaknie pokarmu JUŻ PRZEŻUTEGO. Trend "utrudnień lektury", typowy dla współczesnego pisarstwa, to wszak nie wymysł paru pustogłowych facetów! Jeśli utrudnienia takie nie prowadzą do NICZEGO zgoła, wtedy oczywiście stają się drogą dokądś — pozorowaną. Kongres jest jakąś parabolą konsumpcyjnego społeczeństwa, społeczeństwa skierowanego właśnie na WSZECHUŁATWIENIE jako na WARTOŚĆ NACZELNĄ egzystencji, i to skierowanie rodzi zapaść wartości autentycznych, tych, co powstawały historycznie, "psychemia" zaś stanowi ultymatywną i uniwersalną technologię owej łatwizny. Implikacją finału jest z kolei myśl, że świat urządzono inaczej, że przychodzi moment, w którym hedonizm instrumentalny zostaje zmuszony do PŁACENIA za swoje praktyki, i że ta zapłata okazuje się dosyć koszmarna. /.../
*
z listu Lema do Kandla z 15 maja 1974:
Odnoszę wrażenie, że nasze "rozchodzenia się" polegają na dwu rzeczach. Primo, Pan czasem zdaje się sądzić, że coś u mnie jest powiedziane nie dość wyraźnie, i żeby to "doszło" do czytelnika, Pan to "nasila". Secundo, pewne partie wydają się Panu czasem rozwlekłe, i Pan wtedy je stara się uzwięźlić. Oczywiście sprawa wymaga zawsze konkretnego roztrząsania i in abstracto nie może być raz na zawsze rozwiązana. Lecz uważam, że Pan się w pewnym, bardzo strategicznym sensie MYLI.
Mianowicie oba te podejścia, o jakich właśnie wspomniałem, zdają się wskazywać na Pana nieufność względem czytelników: nie zauważą! A więc wzmocnić — albo: znudzą się i znużą! A więc skrócić, uzwięźlić. Ale tak nie wolno robić, proszę Pana. Tak nigdy nie wolno robić. To, czy Czytelnik będzie się DOSTATECZNIE STARAŁ, to nie jest NASZA RZECZ. Milcząco przyjętym, nieporuszonym, oczywistym, bezwzględnym założeniem wszelkiej kreacji jest odbiorca OPTYMALNY, aktywny, PODDANY zarazem tekstowi, czyli ufający mu: jeśli jest coś słabo wyakcentowane, to widać MIAŁO takie być, a jeśli jest do znużenia dokładne, to widać ta własność także się tekstowi należała i trzeba w niej szukać osobnego znaku, sensu, wskazania. Jednym słowem, ŻADNEJ ULGOWEJ TARYFY, żadnych UŁATWIEŃ, żadnego SPRZYJANIA CZYTELNIKOWI (żeby się nie odstręczył, żeby się nie znudził, żeby nie zrezygnował).
Najpierw — takie starania i tak są bez żadnego pragmatycznego skutku, bo leniwego wszystko nudzi i nuży. A co ważniejsze, dla utworzenia WYGODY można wtedy pójść na ŁATWIZNY. Oczywiście pouczam Pana, oczywiście nie myślę tu już wcale o Kongresie ani o tłumaczeniu, ani o moich książkach, lecz o pryncypiach. Ja wiem, że Mann był w Ameryce uważany za "ponderous" i "pompous"8, lecz to jest hiatus kultur, a nie osobista niedomoga Manna, wskutek czego Mann "skrócony dla Amerykanów" nie będzie ani dobrym Mannem, ani dobrym pisarzem dla Amerykanów, lecz spreparowaną prymitywnie używką. NIE UŁATWIAĆ! Oto zasada, której się należy trzymać, a reszta jest już prostą konsekwencją.
*
Więcej na temat książki plus wywiad z sekretarzem Stanisława Lema, Wojciechem Zemkiem tutaj. Fragmenty:
Taka jest ta korespondencja, pełna ekspresji. Pojawiają się podkreślenia, obwódki wokół słów, rozstrzelone litery.
- To znaczy, że Stanisław Lem nie był tylko skupionym, zamkniętym w sobie pisarzem?
- Był perfekcjonistą, ale też pasjonatem. W korespondencji z Kandlem sam ustawia siebie w roli doświadczonego, spokojnego racjonalisty, sceptyka. Ale też szybko z niej wypada.
- No właśnie, to była tylko rola, niczym u bohatera jego książek?
- Tak, dzięki temu ta korespondencja jest tak ciekawa, tu iskrzy, tworzy się przestrzeń do rozmowy. Kandel to młodszy człowiek, który zaczyna karierę, a Lem to mistrz, który osiągnął w zasadzie wszystko. Z jednej strony trochę naiwny romantyk, z drugiej - starszy racjonalista. Te role są bardzo ciekawe, ale nie należy traktować ich ze śmiertelną powagą. To konwencje, trochę maski. Lem żongluje stylami, gatunkami. Pisał te listy, mając świadomość, że są również formą literatury.
- Czyli to był celowy zamysł?
- Lem miał taką właściwość, że czegokolwiek dotknął, zamieniało się to w wielką literaturę. To nie jest tak, że on siadał do maszyny do pisania i myślał "stworzę coś wielkiego". To po prostu działo się.*
Pisarz w świecie drapieżców
Nowa książka Stanisława Lema w Wydawnictwie Literackim!
(oficjalny opis wydawnictwa)