Drogi Antoni, w zasadzie przypadek spowodował, że przystanęliśmy
wspólnie na pewnym rozstaju dróg naszego życia, którymi podążamy
nieustannie, w różnym czasie i różnych kierunkach, często podróżując do
tych samych miejsc, z tą samą książką w ręku, ale nigdy nie idąc tym
samym śladem. Ten sam przypadek sprawił, że od niedawna wymieniamy się
czasami prywatnie (na Facebooku i mailowo) naszymi myślami i
spostrzeżeniami - Ty w swoich Zapiskach spod Puszczy, ja we
fragmentach tekstów, nad którymi właśnie pracuję. Ta
nasza komunikacja pokazuje, że media społecznościowe - wbrew niektórym
badaniom - potrafią naprawdę zbliżyć ludzi, a nie tylko dawać im
złudzenie pozornej wspólnoty podczas chwil samotności przed komputerem. A
jednak - ja przed moją Osią czasu i Ty przed swoją, kiedy przed
naszymi oczami przesuwają się zdjęcia i komunikaty, czasami wysyłane w
pustkę, które odsłaniają nasze myśli i poglądy - zdajemy sobie doskonale
sprawę, jak bardzo różnimy się od siebie, jaki dystans nas dzieli w
postrzeganiu świata i podejściu do zagadnień natury filozoficznej,
politycznej, religijnej czy egzystencjalnej. Wiemy
dobrze, że ja i Ty - jeżeli chodzi o nasze opinie - stoimy często na
dwóch przeciwnych brzegach rzeki. To jednak nie przeszkadza nam
popatrzeć z różnej perspektywy na ten sam pień drzewa, który płynie z
prądem. Ta chęć i próba spojrzenia przez chwilę w tym samym kierunku
budzi nasz obopólny szacunek do siebie, pozwala nam otworzyć szerzej
oczy i uszy.
Kiedy przysłałeś mi tuż przed świętami Bożego
Narodzenia tekst napisany w ciszy Twojej puszczy "Mój brat muzułmanin",
pytając czy go rozumiem? - ja byłam na Półwyspie Synaj i czytałam go
siedząc pod palmą. Odpowiedziałam Ci wtedy, że skomentuję go po
powrocie. Zbieg okoliczności sprawił, że tego samego dnia, tą samą
drogą, otrzymałam inny tekst do przeczytania - "Próby świadectwa"
Andrzeja Koraszewskiego zamieszczony na jego nowym blogu Listy z
naszego sadu.
Jestem Ci wdzięczna za te rozważania,
które skierowałeś także do mnie, gdyż w tym swoim krótkim tekście
zawarłeś wiele przemyśleń i wątpliwości, jakie noszę w sobie od dawna i
które powinnam w końcu sprecyzować i wyrazić. Dlatego właśnie
zdecydowałam się odpowiedzieć Ci w formie listu otwartego - skierowanego
nie tylko do Ciebie, ale także do Andrzeja Koraszewskiego i do moich
Czytelników. Bez wątpienia te moje refleksje spod egipskiej palmy, po
przeczytaniu "Zapisków spod Puszczy" i "Listów z naszego sadu" - to
także próba świadectwa. Ta otwarta i publiczna forma epistolarna, z
wielu powodów, wydała mi się najbardziej trafna.
O listach
Tak
się właśnie składa, że "Listy przeciwko wojnie" Tiziano Terzaniego,
które Ty cytujesz w swoich zapiskach "Mój brat muzułmanin", przeczytałam
na łamach Corriere della Sera w 2001 roku, zaraz po ataku
terrorystycznym na WTC i w odpowiedzi na tekst Oriany Fallaci
"Wściekłość i duma" opublikowany pod koniec września tamtego roku w tej
samej włoskiej gazecie.
Przez ostatnich kilka miesięcy
wydanie włoskie książki Terzaniego woziłam ze sobą w walizce z Rzymu do
Łodzi i z powrotem, a potem nawet do Tajlandii - gdyż tkwił we mnie
zalążek pewnego projektu literackiego pod roboczym tytułem "Rozmowy o
pokoju i wojnie", jednakże mało sprecyzowany i być może zbyt jeszcze
odległy. Już wtedy rodziła się we mnie idea, aby kontynuować dalej moje
wywiady zebrane w dwóch tomach opublikowanych w 2013 roku "Głosy spoza
chóru" i "Watykański labirynt", podejmując jednak tym razem inny ważny i
trudny temat. Może uda mi się to zrealizować, a może nie... Jestem
jednak przekonana, że misją mojej dziennikarskiej pracy jest spotykać
ludzi i rozmawiać z nimi, by dać głos tym, którzy głosu nie mają.
Moje
myślenie o "Rozmowach o pokoju i wojnie" też zaczęło się od wymiany
krótkiej korespondencji - w tym wypadku z Angelą Staude Terzani, żoną
Tiziana, która w 2007 roku zechciała przekazać mi swoje świadectwo
dotyczące relacji jej męża z Ryszardem Kapuścińskim. Od kilku tygodni
myślę o tym, że powinnam do niej znowu zadzwonić lub napisać, by tym
razem porozmawiać właśnie o "Listach przeciwko wojnie", a w
szczególności o tym jednym, który jest dla mnie bardzo ważny i dziś znów
aktualny: "Sułtan i święty Franciszek". Może wreszcie zmobilizuję się
do tego, właśnie dzięki tym refleksjom spod palmy...
Cały ten list Terzaniego zasługuje na baczne przeczytanie. Kto zechce, sięgnie sam po jego książkę.
Chcę
zacytować tu natomiast to, co Kapuściński powiedział o Fallaci i
Terzanim na swojej ostatniej konferencji w Rzymie, cztery miesiące przed
swoją śmiercią:
"W dziennikarstwie włoskim istniały
dwie szkoły myślenia. Obie z tych osób, o których powiem - znałem - i w
stosunku do tych osób wiem, co chciały powiedzieć przez swoją
działalność. Pierwsza to wielka dziennikarka włoska - Oriana Fallaci,
którą poznałem jeszcze w Teheranie, w 1979 roku. Drugi to wielki
dziennikarz włoski Tiziano Terzani, który był wtedy korespondentem Der Spiegel
w Deli. Było mnóstwo podobieństw biograficznych pomiędzy tymi dwiema
osobami. Obie pochodziły z Florencji, obie zajmowały się problemami
międzynarodowymi, obie bardzo ciężko zniosły tę samą chorobę śmiertelną -
i obie umarły we Florencji mniej więcej w tym samym czasie, wróciwszy
po wielu latach nieobecności we Włoszech na swoją ziemię rodzinną. Każde
z nich reprezentowało inne sposoby myślenia. Ten świat wielokulturowy
Orianę Fallaci przerażał. Nie wiedziała jak się odnaleźć w tym świecie,
który znała przecież już wcześniej, ponieważ dla niej jedynym wyjściem z
tego wszystkiego było rozdzielić. Tiziano Terzani był odwrotnego
zdania. Uważał, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zbliżyć się,
próbować się porozumieć. Oboje ci dziennikarze włoscy reprezentują ten
dylemat, który stoi przed nami wszystkimi - rozdzielić się, czy szukać
porozumienia? To właśnie posłanie zostawili nam na XXI wiek. My musimy
poprzez nasze doświadczenie, naszą praktykę szukać rozwiązania." W
swoich Zapiskach "Mój brat muzułmanin" piszesz Antoni o języku głupoty i
nienawiści, który coraz częściej przejawia się w polskich mediach i w
Internecie utrudniając zrozumienie i porozumienie pomiędzy nami a nimi. Wspominasz o głupich dziennikarzach, którzy w paśmie porannym
RMF FM Dwójka opowiadają sobie dowcipy o strojeniu choinki i jeden z
nich brzmi: „Można ubrać choinkę po islamsku, w bombki”.
Piszesz: "Zapytam
cię, czy wiesz, że to muzułmańscy uczeni przyswoili dla Zachodu
osiągnięcia matematyki indyjskiej, a przede wszystkim dziesiętny system
zapisu liczb zwanych dziś na ich cześć, arabskimi? Odpowiesz zapewne -
tak może było w przeszłości ale dzisiaj - po ataku na nowojorskie WTC w
2001 - trzeba postrzegać muzułmanów jak 'ciemnogród' dążący do
zniszczenia naszej cywilizacji. Muzułmanie to terroryści, którzy nam
zagrażają i jest ich w Europie coraz więcej - dodasz. Odpowiem ci na to,
że dla nich, my ludzie Zachodu, jesteśmy przedstawicielami cywilizacji
śmierci, opartej na materializmie, wyzysku i braku zrozumienia dla
uniwersalnych wartości islamu."
Cytując Cię, przyznam,
że to odważne słowa jak na Europejczyka i Polaka, zwłaszcza dzisiaj,
gdy w naszym kraju szerzy się coraz głębsza islamofobia.
Dodam
również, że ja Cię rozumiem, bo od kilku tygodni też rozmyślam nad
językiem nienawiści i głupoty oraz metodami wyrafinowanej propagandy
przenikającej także do naszego społeczeństwa i z premedytacją
odsuwającej nas od nich.
W ten sposób - Ty i ja,
my oboje, którzy przemierzając świat w różnych kierunkach, przez
przypadek zatrzymaliśmy się na chwilę na tym samym rozdrożu przed Złotym
Meczetem w Stambule - zasłużymy sobie teraz na miano antysemickich lewaków lub co najmniej "zwolenników salonowego lekko w antysyjonizm udrapowanego antysemityzmu", albo "wspólników
kolaboracjonistów Warda Churchilla, Noama Chomskiego, Louisa Farrakhana
i Michaela Moore'a - zdrajców, którzy sprzedają wrogowi
chrześcijańsko-ateistyczny Zachód, chcąc go zmienić w Eurabię"
(używając słów Oriany Fallaci, którą zawsze ceniłam za przepiękną
retorykę), a może nawet cichych zwolenników Normana Finkelsteina i jego
"Przedsiębiorstwa Holokaust".
Tak, Mój Drogi Antoni,
dziś jest bardzo niewygodne, niebezpieczne i przede wszystkim
politycznie niepoprawne pisać, że chce się poznać muzułmanów i islam, i
spróbować ich zrozumieć, bo można się nabawić brzydkich etykietek.
* Witaj,
Andrzeju, przez wiele lat staliśmy razem na tym samym brzegu rzeki, nie
tylko patrząc na pień płynący z prądem, ale i próbując wejść do zimnej
wody by go zawrócić. Wiesz, że zawsze darzyłam Cię olbrzymim szacunkiem,
wymieniając także w prywatnej korespondencji miłe słowa. Dlatego, gdy
przeczytałam kilka Twoich postów (nie tylko na Racjonaliście),
skierowanych do pewnej, dobrze nam znanej osoby, która dziś na łamach
"Sofijonu" gości te moje refleksje spod palmy, byłam w szoku: jak
starszy dżentelmen może pisać takie rzeczy, zwłaszcza do kobiety? No
cóż, klasa to nie woda...
Celem mojego listu do Ciebie
nie jest jednak lekcja dobrych manier, lecz jak wiesz - sprawa znacznie
poważniejsza. Chodzi oczywiście o MEMRI, Middle East Media Research
Institute.
W Polsce działalność MEMRI nie jest jeszcze
dobrze znana i w zasadzie dopiero teraz wokół całej sprawy zrobiła się
burza. Przez lata - jak sami to ujawniliście z Twoją żoną Małgorzatą -
ponad tysiąc tłumaczeń materiałów wychodzących z MEMRI i przez tę
agencję przygotowanych zostało opublikowanych na Racjonaliście i nikt
nie uprzedził osób dobrowolnie współpracujących z tym portalem, że
istnieje jakakolwiek forma współpracy czy zależności pomiędzy największą
polską platformą Wolnej Myśli a Instytutem założonym przez Yigala
Carmona.
Nie chcę tu powoływać się na "Norman Finkelstein
Exposes" używając argumentu o "maszynie propagandy", czy roztrząsać
pogłosek o "propagandowej tubie Mossadu", których osobiście nie udało mi
się sprawdzić. Przez kilka miesięcy jednak moja skrzynka mailowa była
spamowana przez komunikaty MEMRI w wersji włoskojęzycznej, więc
wyrobiłam sobie zdanie o jakości informacji produkowanych przez tę
agencję. Rozmawiałam też z kilkoma moimi kolegami z mediów
zagranicznych: izraelskich, brytyjskich, amerykańskich i arabskich i
nikt o działalności Middle East Media Research Institute nie wyraża się
pochlebnie.
Ten mój krótki wywód podsumuję anegdotką,
którą Carmon sam chętnie opowiada, o tym, jak pewnego dnia zapytał
starszego, zaprzyjaźnionego dziennikarza, dlaczego on krytykuje jego
pracę, skoro MEMRI ujawnia tylko prawdę? "Nie ma czegoś takiego jak
prawda. Każdy news musi być oceniany przez pryzmat tego, komu i czemu
służy. A wy służycie wrogom pokoju..." - odpowiedział mu tamten. "A ty uważasz się za tego jedynego, bezstronnego dziennikarza?" - zapytał pułkownik izraelskiego wywiadu. "Jeśli chcesz udawać naiwnego, to rób to proszę, ale nie wobec mnie. Sam wiesz najlepiej, że mówię prawdę." - odpowiedział dziennikarz. "Wiem, bo nie ma czegoś takiego jak prawda" - skwitował Carmon. Choć
myślę, że sprawa współpracy pomiędzy MEMRI i Racjonalistą powinna być
do końca wyjaśniona, dobrze, że wraz z Małgorzatą założyliście Wasz nowy
portal "Listy z naszego sadu" i macie na to fundusze. Nie sądzę, że
będę jego stałą czytelniczką, ale od czasu do czasu będę tam zaglądać. Jako
osoba, która również publikowała na Racjonaliście i włożyła swoją małą
cegiełkę w budowanie PSR-u, mam nadzieję, że drogi MEMRI i
najważniejszego polskiego portalu Wolnej Myśli, który deklaruje
kontynuowanie myśli Tadeusza Kotarbińskiego, już się na dobre rozeszły.
Uważam to za uczciwe w stosunku do jego czytelników oraz ludzi, którzy
pozostawili tam i nadal pozostawiają swoje teksty.
Braterstwo W
Twoim tekście "Próby świadectwa", zamieszczonym na nowym blogu "Listy z
naszego sadu", który mi przysłałeś do przeczytania tuż przed świętami,
piszesz o braterstwie, używając pięknych słów Jana Strzeleckiego: „Myśmy
wiedzieli, czym jest braterstwo. Braterstwo oznacza utożsamianie się z
kimś drugim, nieoddzielanie jego losu od swojego; więcej nawet -
widzenie jego niebezpieczeństwa wyraźniej niż swojego, doznanie, że jego
śmierć jest trudniejsza do przeżycia niż własna. Braterstwo jest
łatwością przekraczania tych granic, które filozofowie głoszący
samotność człowieka uznają za nieprzekraczalną linię, za którą jest już
tylko milczenie lub powrót własnego głosu.”
Choć w
sprawie MEMRI stoimy dziś na dwóch przeciwnych brzegach rzeki - myślę,
że uda nam się jeszcze nie raz spojrzeć na pnie płynące z jej nurtem, z
różnej perspektywy, a nawet próbować je zawrócić.
Ja - tak
jak i Ty - uważam, że żyjemy dziś w trudnych czasach, które coraz
bardziej przypominają lata trzydzieste ubiegłego wieku. Używając
doskonałej przenośni Iana McEwana - myślę, że już od lat po Europie i po
świecie krążą "czarne psy". Czujne dobermany Zła czyhają na okazję, aby
znowu rzucić się na ludzkość. "Gdy zaistnieją
odpowiednie warunki, w różnych krajach, w różnym czasie następuje wybuch
straszliwego okrucieństwa, występnej wrogości wobec życia, a wszyscy są
zaskoczeni ogromem swojej nienawiści. Potem ta nienawiść chowa się
i czeka.” - June tłumaczyła Jeremiemu, który zrozumiał podczas
swojej podróży do Polski i wizyty na Majdanku, że te zwierzęta były
wytworami upodlonej wyobraźni, symbolem zdeprawowanego ducha, których
nie mogły usprawiedliwić ani wyjaśnić żadne teorie społeczne. - "Zło, o którym mówię, tkwi w każdym z nas."
Od
kiedy przeczytałam książkę McEwana, wiele lat przed jej ukazaniem się w
Polsce, wierzę w "czarne psy", ale także wyróżniam "czerwone wilki" i
"brudne hieny".
Również ja - tak jak i Ty - dostrzegam
z niepokojem, że nasienie nazizmu tkwi w radykalnym islamie, nie znoszę
wszelkiego fanatyzmu i terroryzm jest dla mnie aberracją umysłową.
Myślę jednak, że sami muzułmanie są pierwszymi ofiarami ekstremizmu
islamskiego wywołanego przez ślepą nienawiść. Nie wierzę w upadek
zachodniej cywilizacji w wyniku huntingtonowskiego "zderzenia
cywilizacji", które staje się coraz bardziej nieuchronne, ale jestem
przekonana, że prawdziwe Zło tkwi w środku każdego społeczeństwa,
każdego narodu i wybuchając od środka prowadzi cywilizacje oraz ludzkość
do degeneracji.
Dlatego, tak jak powiedział Kapuściński -
dylematem, jaki Terzani i Fallaci pozostawili nam na XXI wiek jest to,
czy mamy rozdzielić się, czy szukać porozumienia? Musimy poprzez nasze
własne doświadczenie, naszą praktykę poznawania świata, szukać
właściwego rozwiązania.
Myślę, że XXI wiek będzie wiekiem
islamskim, nie dlatego, że radykalni muzułmanie zasiedlą Europę, ale
dlatego, że obserwuję jak na pustyni, kilka kilometrów od Abu Zabi,
wyrasta Masdar City i jak Stary Kontynent pod względem gospodarczym oraz
cywilizacyjnym staje się coraz bardziej Trzecim Światem.
Myśląc o braterstwie - myślę przede wszystkim o drugim człowieku.
*
Refleksje spod palmy
Wybaczcie
ten mój ekscentryzm, który skłonił mnie do napisania podwójnego listu i
połączenia w nim dwóch spraw i tak wielu wątków, ale gdy - siedząc pod
palmą na Półwyspie Synaj - tuż przed świętami, otrzymałam od Was do
przeczytania "Zapiski spod Puszczy" i "Listy z naszego sadu", naszła
mnie refleksja, że to wszystko łączy się w jakąś całość. Synaj
jest wietrzny i silne podmuchy przeczesują korony palm. Wsłuchując się w
szelest palmowych liści odnosi się jednak wrażenie, że przypomina on
szum jabłoni w sadzie, czy olszyny w lesie, gdy wiatr targa gałęziami
drzew. Tu ten powiew niesie ze sobą zapach morza i pustyni.
Tu
w pewnym sensie zaczęło się wszystko. To na górze Horeb - według
Starego Testamentu - Jahwe przekazał Mojżeszowi kamienne tablice z
dziesięciorgiem przykazań i zawarł przymierze z Izraelitami. Później
rozstąpiło się Morze Czerwone i Bóg wyprowadził naród wybrany z niewoli
egipskiej, dając mu Ziemię Obiecaną. Dwa tysiące lat temu Stwórca zawarł
z ludzkością nowe przymierze i zesłał na świat swojego syna Mesjasza i
Zbawiciela, by odkupił jej grzechy przez swoją śmierć na krzyżu i
ustanowił Królestwo Boże przez swoje zmartwychwstanie a apostołowie
napisali Nowy Testament i zbudowali jego Kościół. Sześćset
lat później Dżibril objawił Mahometowi Koran, który miał być
ostatecznym i niezmiennym objawieniem Allaha dla ludzkości. Rozpoczęła
się era muzułmańska. Od tego czasu były schizmy, wyprawy krzyżowe,
Holokaust i zamach na WTC oraz wojna w Afganistanie, najdłuższa od
czasów Wietnamu, która nadal się toczy. Wybaczcie ten mój skrót, ale
historia to materia rozległa...
Kiedy tak siedzę sobie
pod palmą na Półwyspie Synaj i czytam "Zapiski spod Puszczy" i "Listy z
naszego sadu", myślę jednocześnie o dwóch rzeczach. O tym, co Primo Levi
powiedział w swojej rozmowie z Ferdinando Camonem (Conversazioni con Primo Levi) - "Jest Auschwitz, a więc nie może istnieć Bóg. Nie znajduję innego rozwiązania tego dylematu. Szukam go i nie znajduję." I o groźnie brzmiących słowach Oriany Fallaci określającej się jako chrześcijańska ateistka: "Popełniamy
samobójstwo moi drodzy. Zabija nas rak moralny, brak moralności i brak
duchowości. Dlatego Europa staje się Eurabią, a Ameryka ryzykuje stać
się nią. (...) Zachód jest chory. I co jest dla nas największym
zagrożeniem? To, że pożywką dla tego raka są właśnie ci, którzy nazywają
się postępowymi, progresywnymi, oświeconymi, liberałami, mężczyźni i
kobiety lewicy."
"Żyjemy w szczególnie ważkich czasach.
Niewyobrażalny horror dopiero się rozpoczął, ale jest jeszcze możliwym
zatrzymać go, czyniąc z tej chwili wielką okazję do refleksji. To także
moment ogromnej odpowiedzialności, gdyż niektóre rozgorączkowane słowa
wypowiedziane przez rozwiązłe języki, służą tylko rozbudzaniu naszych
najgorszych instynktów, szczuciu bestii nienawiści, która drzemie w
każdym z nas i wywoływaniu ślepej zapiekłości pozwalającej dokonać każdego
czynu, i pozwalającej, tak nam, jak i naszym wrogom, zabijać się i
mordować."[1]tł. Agnieszka Zakrzewicz - pisał Tiziano Terzani do Oriany Fallaci w swoim liście "Sułtan i święty Franciszek", opublikowanym później w książce "Listy przeciwko wojnie".
Jak skomplikowane są dziś relacje między światem muzułmańskim a judeo-chrześcijańskim pokazuje znakomity film "Zdrajca" Jeffreya Nachmanoffa z roku 2008 z wybitnym Donem Cheadlem w roli głównej: