"Być tutaj - to przywilej." (Kuki Gallmann, "Marzyłam o Afryce")
Dwoje
krakowskich artystów, Iwona Siwek-Front (absolwentka ASP w Krakowie,
wydz. Grafiki, doktorat wydz. Intermediów) i Piotr Błachut (absolwent
ASP w Krakowie, wydz. Form Przemysłowych), w ramach współpracy z Fundacją RazemPamoja prowadziło warsztaty artystyczne z młodzieżą w Kenii. Piotr w lutym 2014, Iwona w sierpniu. Po powrocie opowiedzieli jak było:
- Piotrze, jak to się stało, że znalazłeś się w dzielnicy Mathare w Nairobi?
Prowadzimy z żoną "Naturalny Sklepik"
przy ulicy Krupniczej 8 w Krakowie, w którym mamy ciekawe produkty z
całego świata. Dzięki temu przyciągamy ciekawych ludzi. Pewnego razu
zawitało do nas małżeństwo, z którym dobrze się rozumieliśmy. Mentalnie
było nam po drodze i znajomość przerodziła się w przyjaźń. On, Bartek
Przybył-Ołowski, filozof i pedagog, działacz i spirytus movens w RazemPamoja Foundation.
Fundacja w ramach wzajemnego poznawania i rozumienia się prowadzi
warsztaty tematyczne takie same "na dwóch kontynentach". Na przykład w
ramach projektu, w którym uczestniczyłem, młodzież z Afryki i Polski
odpowiadała na te same pytania. Było to socjologicznie tak ciekawe, że
afrykaniści z Europy Zachodniej zainteresowali się odpowiedziami i
uznali je za materiał do książki, która niedługo zostanie wydana pod
tytułem „Ku Afryce”.
- Skąd pochodzą pieniądze na takie i inne projekty?
Żeby
wesprzeć tę i inne inicjatywy włączyliśmy się do zbierania funduszy.
Jednym z pomysłów była wystawa w naszym "Naturalnym Sklepiku".
Pokazaliśmy talerze, ceramiki z motywami namalowanymi przez młodzież z
Polski i z Kenii. Talerze wykonano w Polsce, z przeniesionymi na nie
rysunkami dzieci ze szkoły w Rabce i ze szkoły w slumsach Mathare.
Sprzedaż przyniosła dochody, dzięki którym mogliśmy ufundować stypendia
- 3-letnie liceum z internatem - dla pierwszej szóstki dzieci z
Mathare.
- Szóstka wybrańców? Jak odbywa się rekrutacja?
To
było trudne zadanie. Bartek Przybył-Ołowski przechodził katusze. Było
ponad sto aplikacji i to już byli prymusi. Po rozmowach i wywiadach
środowiskowych wybrano ostatecznie sześciu uczniów. Wybierali się do
internatu w czasie "polskiej zimy" (ich pory roku są inne niż nasze, rok
szkolny też zaczyna się kiedy indziej) i wtedy tu dołączyłem, w lutym
2014 byłem po raz pierwszy w Kenii, przyleciałem do Nairobi i od razu
znalazłem się w slumsach. Prosto z lotniska zawieziono mnie przed biuro
Fundacji do dzielnicy Mathare. Pod biurem zobaczyłem pięknie ubraną
dziewczynkę, może 13-letnią, w towarzystwie rodziców. Trzymała pod pachą
zwinięty materac. W skrzyni miała jakieś swoje rzeczy. To był cały jej
dobytek. Żegnała się z rodziną na całe trzy lata, bo tyle trwa nauka.
Jechała na stypendium ze sprzedaży naszych talerzy! Dziecko wyjeżdża do
szkoły i wie, że długo nie zobaczy swoich bliskich... bo dla nich dojazd
w odwiedziny dziecka byłby zbyt drogi. Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
- Skąd dzieci mają pieniądze na wyprawkę do szkoły?
Wszystko
kupuje się ze stypendium. Moje pierwsze przeżycie to skompletowanie
pomocy szkolnych dla chłopca-stypendysty w centrum handlowym, które
specjalizuje się w wyposażenie do szkół. Głównie Hindusi prowadzą tam
takie sklepy, tłumy ludzi z dziećmi, wszystko doskonale zorganizowane.
Ten chłopiec, Diegton, nie miał dotychczas nic. Teraz razem z matką
robił swoje pierwsze zakupy. Przymierzał ubranie, mundurek, największą
radość sprawiła mu piżama, bo nigdy nie miał piżamy.
- Jak i z czego żyją mieszkańcy slumsów?
Panuje
tu mit wykształcenia. Szkoła daje możliwość awansu, ale nie chodzi o
ucieczkę ze slumsów. Po ukończeniu szkoły młodzi ludzie wracają i
pomagają innym. Poza tym rosną nowe pokolenia, bardziej uświadomione. W
Nairobi, zwłaszcza po ostatnim tragicznym zamachu terrorystycznym,
wzmocniono ochronę, na ulicach wzrosła liczba żołnierzy i policji. W
społecznościach panuje ściśle przestrzegana hierarchia plemienna. A w
samych dzielnicach biedy też istnieją sklepy, bary, zakłady usługowe
(oczywiście bardzo różniące się od sklepów, czy barów w naszym
rozumieniu).
- A kościół? Meczet? Jak wygląda tu życie religijne?
Religia
odgrywa tu bardzo ważną rolę, jest dużo różnych religii, ale nie
odczuwałem konfliktów na tle religijnym. W naszej grupie mieliśmy
głównie protestantów, ale też katolików i muzułmanina, zgadzali się ze
sobą. Wyczuwa się tolerancję. Może dlatego, że Kenia zawsze była centrum
handlu, gdzie mieszały się różne narodowości, rasy i religie. Od 1964
roku Kenia jest niepodległa. Słowo "wolność", w suahili UHURU, słyszy i
widzi się na każdym kroku. Również flaga Kenii jest częstym motywem.
Kenijskość jest powodem do dumy, niezależnie od wyznania.
- A więc Kenijczycy z dzielnicy Mathare również są dumni? Jak wyglądają poszczególne etapy pomocy?
No,
właśnie, nie pomocy, a wymiany wiedzy o sobie nawzajem. My zbieramy na
stypendia dla tamtej młodzieży, ale nasze dzieci też się dzięki temu
uczą i wzbogacają swoją wiedzę o świecie. We współpracy z Muzeum
Etnograficznym w Krakowie młodzież kenijska pokazała wraz z naszą
młodzieżą swoje prace zarówno w Krakowie jak i w Muzeum Narodowym w
Nairobi, a także w samym sercu slumsu Mathare. Tytuł wystawy: „Co nowego
pod słońcem”. W pracach dzieci częstym motywem był dom i o ile polskie
dzieci faktycznie rysowały swoje domy, młodzi Kenijczycy nie rysowali
swoich byle jak skleconych blaszaków, ale o wiele piękniejsze
wyobrażenie swoich domów, z ceglanymi ścianami, z ogródkami. A siebie
przedstawiały jako sportowców, reprezentację na stadionach.
Wytłumaczyliśmy to naszym dzieciom. Samo zorganizowanie tej wystawy w
Mathare było dla nas, organizatorów, życiowym doświadczeniem. Najpierw
trzeba było dostać pozwolenie od szefa policji, co samo w sobie było
przeprawą. Wynajęcie sali nie załatwiało sprawy - obiekt był w stanie
tragicznym! Wymagał przebudowy, ale udało się i to właśnie w slumsie
miał miejsce pierwszy wernisaż. Następnie prace przewiezione zostały do
Muzeum Narodowego w Nairobi i tam prezentowane przez miesiąc. Kolejnym
etapem był transport wystawy do Polski i wernisaż w Muzeum
Etnograficznym w Krakowie.
- A czy dzieci z Polski mogły przyjechać do Kenii, a potem kenijskie dzieci do Polski?
Nie,
to byłoby zbyt kosztowne, praktycznie niewykonalne. Ale dzieci z
Mathare wraz ze swoimi rodzinami pojawiły się na wernisażu wystawy w
Nairobi, co dla nich i tak już było jak wyprawa w kosmos, bo one nigdzie
nie wyjeżdżają ze swojej dzielnicy, nie mają takich możliwości. Żeby je
dowieźć trzeba było wynająć kilkanaście busików zwanych tutaj matatu.
I to jest ta właściwa pomoc, pokazanie im, że da się, że jest też inny
świat, niż tylko ten, który znają. Wiedziały też, że ich rysunki zostaną
pokazane w Europie, w dalekiej Polsce. Można je było obejrzeć także w
Noc Muzeów. I wtedy narodził się projekt "polskie murale" w Kenii. W
Mathare jest kilkadziesiąt szkół - dzieci zaczynają chodzić do szkoły w
wieku 4 lat, żeby czegoś się uczyć i odciążyć swoje matki. Chodziło o
powiedzenie sobie na odległość "cześć" - "jambo", o nawiązanie kontaktu.
- Jak można "wymieniać" murale, jeśli nie można ich namalować samemu? Czy dzieci z Mathare w ogóle wiedzą co to są murale?
Dzieci
w Polsce dostały zadanie opowiedzenia w formie rysunków czegoś o sobie
kolegom i koleżankom z Afryki. Na miejscu zaprzyjaźnieni artyści
przenieśli te rysunki w odpowiedniej skali na dostępne tam ściany, na
bloki, szkoły, na most, na kościół. I znowu, uzyskanie pozwoleń było
przeprawą, bo nie było to oczywistością. Poza tym większość ścian
tamtejszych domów to jest blacha falista, deski lub dykta. Tak naprawdę
mało jest murów. Ale chcieliśmy pokazać, że także tam możliwa jest
działalność artystyczna, że może być radośnie i kolorowo. Że można to
zrobić estetycznie. Być twórczym. Po wielu staraniach w kilku szkołach
wydzielono nam przestrzenie na murale.
- Żeby jednak dzieci podchwyciły ten pomysł i same coś namalowały, trzeba było je tego nauczyć i zapewnić odpowiednie materiały?
Wtedy
pomyśleliśmy o zaproszeniu Iwony do realizacji tej części projektu.
Iwona tworzy prace inspirowane publicystyką miejską - napisami, czy
graffiti na murach. Współpracowała też ze streetarterem "FIVE",
korzystała z jego szablonów. Mur jest znamiennym elementem twórczości
Iwony, ten rzeczywisty i ten wirtualny. Teraz miała nie tyle uczyć
kenijską młodzież rysowania czy wycinania szablonów, ale też tego, że
mury są w głowach, powstają w psychice. Częścią edukacji globalnej jest
szersze myślenie, burzenie murów wyobrażonych, dzielących ludzi na
lepszych i gorszych, na swoich i obcych. Wyjście ze slumsów zaczyna się
od usuwania barier w głowach, od obalania murów. Od uświadamiania, że
marzenia o lepszym świecie dają się urzeczywistnić.
-
Iwono, w sierpniu pojechałaś więc na dwa tygodnie do Nairobi i
prowadziłaś warsztaty artystyczne z dwunastką stypendystów, od czego
zaczęłaś?
Zaczęliśmy warsztaty dopiero na obozie.
Wyjechaliśmy ze slumsów 200 kilometrów dalej i zamieszkaliśmy nad
jeziorem w pięknym domu utrzymanym w stylu kolonialnym. Dzieci
zobaczyły, że życie może być zupełnie inne niż to w norze zbitej z
blachy, gdzie obok przepływa rynsztok. I to życie inne w ich własnym
kraju. Dzieci zobaczyły po raz pierwszy w życiu żyjące na wolności zebry
i małpy, zupełnie jak ja (śmiech)... Wiem, że kiedy te dzieci wrócą do
swoich rodzin, będą miały w głowach całkiem inne standardy, inną
świadomość. Slumsy to nędza, ale to też młodzi ludzie, którzy mogą
zmienić swoje życie i życie swoich najbliższych. Zdumiało mnie też to,
że dzieciaki są tak odpowiedzialne, dorosłe, odnoszą się do całej
sytuacji z wielkim szacunkiem, sumiennie wykonują każde zadanie i robią
to z radością.
- Ale bez materiałów pomocniczych przecież się nie obejdzie?
Tematem moich warsztatów był "Mur". W pierwszy dzień wszyscy dostali piękne duże szkicowniki, ołówki i kredki. Zadaniem wstępnym
było opisanie słowami różnic pomiędzy Mathare a miejscem, gdzie się
znaleźliśmy. Do tekstów dzieciaki miały narysować ilustracje, tak jak
potrafią. Szkicowniki okazały się świetnym pomysłem, każdy coś tam
dopisywał, doklejał. Nawet późnym wieczorem szkicowniki były w obiegu.
Taka artystyczno-edukacyjna rozgrzewka przełamała pierwsze lody, wszyscy
nabrali napędu do pracy, nikomu nawet nie chciało się spać, w całym
domu było głośno i radośnie do późna w nocy. W drugiej części warsztatów
każdy miał narysować swoją głowę, rodzaj autoportretu i podpisać co
jest dla niego najważniejsze, jaką widzi przyszłość dla siebie. Prace
powstały na dużych kolorowych kartkach. Po kolacji odczytywaliśmy teksty
z rysunków, każdy z osobna dumnie stał ze swoją pracą i czytał. Były
brawa, wzruszenia, dyskusja. To była młodzież w wieku 13 do 15 lat, więc
już wiele rozumiejąca. Niektóre ich teksty były bardzo dojrzałe i
pięknie napisane, dzieci biegle mówią w British English, no i znają
suahili, którego jest kilka odmian. Słowa w suahili wybijały się
zwłaszcza w pracy wieńczącej nasze warsztaty nad jeziorem. Dzieci
narysowały wspólnie długi symboliczny mur na szarych papierach, każdy po
swojemu. Odbite na "murze" napisy to: UHURU - wolność, HEWA SAFI -
świeże powietrze, SIKU ZA USONI - przyszłość, NAFASI - przestrzeń. Ta
praca miała posłużyć jako projekt muralu, który potem malowaliśmy w
slumsach Mathare.
- Nigdy nie byłaś w Kenii a tym bardziej w kenijskim slumsie, jakie było Twoje pierwsze wrażenie?
Okropny smród! Smród czuć już dużo wcześniej, nim się dojedzie zdezelowanym matatu
na miejsce. Mieszkańcy slumsów rodzą się, żyją i umierają w tym
smrodzie, są więc przyzwyczajeni, dla nas ten koszmarny odór
rozkładających się śmieci, zdechłego kota w rynsztoku, i Bóg wie czego
jeszcze, jest nie do wytrzymania. Do tego komponuje się jeszcze zapach
smażonych frytek i gotowanych flaków o przerażającym wyglądzie. Wokół
posklejanych blaszaków - domów - zwanych w miejscowym slangu mabati czyli iron sheet,
toczy się życie. O ile na "ulicach" i w przejściach między domami nie
da się utrzymać czystości, o tyle mieszkańcy bardzo dbają o czystość
osobistą. Kobiety ciągle coś piorą w kolorowych miskach, a pranie wisi
na sznurkach pomiędzy mabati. Obok ktoś smaży ryby, gonią tabuny
kolorowo ubranych dzieci. Bo tu nie ma smutku, tu jest życie! Pomimo
tego, że ludzie mieszkają na śmietniku, ślizgają się w ściekach i
oddychają smrodem, udaje im się czysto i kolorowo ubrać. To rzucający
się w oczy kontrast. Mam temat do obrazów! Zauważyłam przy tym, że
mieszkańcy mają bardzo zniszczone stopy, ale kobiety noszą często buty
na obcasach, chcą się podobać. W slumsach wyjątkowo popularne są salony
fryzjerskie, strasznie dużo tych fryzjerów, bo tutejsze kobiety mają
króciutkie włosy i ciągle doplatają do nich burzę warkoczyków, co
tworzy znaną nam "typowo" afrykańską fryzurę. Taka to tajemnica długich
pięknych kenijskich włosów. Trzeba sobie wyobrazić damy w szpilkach
idące do fryzjera przez bajora pełne odpadów, wśród których plączą się i
beczą kozy.
- Chcąc razem z dziećmi ze slumsów malować murale, musiałaś tam pojechać, nie bałaś się?
Nie, dlaczego? Jeśli jest się z kimś "stąd" to nic nie grozi. Byłam tu razem z przyjaciółmi i moimi uczniami, byłam mazungu,
białą Europejką, ale "swoją". Czułam się w miarę bezpiecznie. Poszłam
nawet z kolegą "z dzielnicy" do lokalnego baru na obrzeżach Mathare,
zamówiłam ich ulubione piwo "Tusker". Było ciepłe i z puszki, nawet
udało mi się łyknąć parę razy, bo puszka nagle zniknęła mi sprzed oczu!
Trunek przejął szybkim ruchem miejscowy konsument, usłyszałam: "Welcome to Mathare sister, buy me next one"... Poczułam, że nie jestem już takim turystycznym muzungu,
a kimś, kogo coś połączyło z Mathare. Mural malowało nam się
wspaniale, szablony, kolorowe spraye i farby poszły w ruch. Towarzyszyła
nam przy tym cała dzielnica, bo wszystkie dzieci z okolicy chciały z
nami malować. Pomogłam im stworzyć alternatywną ściankę, gdzie dały
czadu! Oczom naszych widzów ukazywały się kwiaty, mały hipuś, żyrafa, no
i zaawansowane społecznie napisy. Mural powstawał na blaszanych
ścianach szkoły, której budynek w niedzielę służył jako kościół. No i
tak się porobiło, że przy okazji oszprajowaliśmy miejscowy kościół.
Kawał dobrej sztuki powstał! Dzieci mają prawdziwy talent. Czuję, że to
nie jest nasze ostatnie dzieło!
- Czego jeszcze się uczyliście?
Uczyliśmy
jak budować przyjaźń z przyszłością. Jak odbudowywać zaufanie. Chcemy
im pokazać, że relacje międzyludzkie mogą opierać się na trwałej
przyjaźni, że można na siebie liczyć, że przyjaźń to siła. Wszyscy są z
jednego podwórka, mają identyczny start, cała dwunastka. Rozmawialiśmy
przede wszystkim o przyszłości, która zależy od nich, że mają na coś
konkretny wpływ. Przez cały mój pobyt dzieci prowadziły swoje zapiski w
szkicownikach. Wiem, że robią to nadal. Rysowanie, kolorowanie
ilustracji do zapisków, w ogóle pisanie czegoś na kolorowo, to też coś,
co upiększa ich świat. To chcieliśmy im przekazać. Podobne wartości
chcieliśmy przekazać młodzieży w Polsce. Planowaliśmy, by zaistniało
wzajemne oddziaływanie między młodzieżą z tak odległych krajów jak
Polska i Kenia. Nikt nie jest winien temu, gdzie się urodził, ale każdy
może zrobić coś bardzo ważnego w swoim życiu. Chcemy, żeby to było
wzajemne oddziaływanie. Żyjemy w nieustannie zmieniającym się świecie,
te dzieci mają teraz profile na facebooku, pozostajemy ze sobą w
kontakcie, nowoczesna technologia umożliwia kontynuowanie znajomości.
*
Stypedyści
- uczestnicy warsztatów Iwony to: Jacktone Wambui, Sellah Everline,
Lindsley Achieng, Verah Awudr, Felix Momanyi, Francis Macharia, Samuel
Otieno, Richard Okoth, Daniel Kimathi, Irine Achieng, Dianah Ondima oraz
Tracey...
*
Nauczycielka w szkole w Mathare opowiada o warukach nauczania:
*
Ponieważ,
nie licząc Wysp Zielonego Przylądka, nigdy nie byłam w tzw. Czarnej
Afryce i wiedziałam o niej tyle, co z książek i filmów
typu "Pożegnanie z Afryką", "Elza z afrykańskiego buszu" czy "Marzyłam o
Afryce", przygotowując się do wywiadu musiałam sobie o Kenii sporo
poczytać. Najważniejsze fakty i ciekawostki zebrałam i zestawiłam ze
sobą poniżej:
KENIA jest jednym z 15 krajów i terytoriów, przez
które przebiega równik i znajduje się w zasięgu klimatu równikowego
monsunowego. Na nizinnym wschodzie występuje tylko jedna pora deszczowa,
od kwietnia do czerwca, na pozostałym obszarze dwie pory deszczowe,
głównie od marca do maja, druga pora deszczowa jest krótsza, występuje w
listopadzie-grudniu. Średnia temperatura miesięczna waha się między
25-28 °C na wybrzeżu.
Kenia to kraina rozległa, prawie dwa razy
większa niż Polska (582 650 km² - 312 679 km²), ale o zbliżonej liczbie
ludności - Kenia ma ponad 40 mln. ludności, Polska mniej niż 40. Kenia
jest na 33. miejscu na świecie pod względem liczby ludności, Polska na
34. Z tym, że Kenia jest społeczeństwem bardzo młodym, a Polska
starzejącym się, więc ta przypadkowa statystyczna bliskość pewnie się
wkrótce rozjedzie.
Kenia jest krajem rolniczym. Z jednej strony
jest to tradycyjna uprawa roślin (kukurydzy, kaszki sorgo, prosa, pnącza
jam, czyli pochrzynu, dającego ogromne bulwy do zjedzenia, słodkich
ziemniaków batatów, ryżu, trzciny cukrowej, fasoli oraz bananów) w
małych gospodarstwach Kenijczyków połączona z hodowlą zwierząt (bydło
rogate, owce kozy i wielbłądy) głównie na użytek własny. Z drugiej
wielkie plantacje prowadzone głównie przez Europejczyków z produktami
(kawą, herbatą, bawełną, orzeszkami ziemnymi oraz maruną, kwiatem
wykorzystywanym jako środek owadobójczy) na eksport (80%) i dla
przemysłu przetwórczego (70%).
Zatrudniający 26% ludności
przemysł (przetwórczy, włókienniczy oraz metalowy) stanowi 20% udziału w
gospodarce narodowej. Najbardziej znaną firmą eksploatującą złoża jest
Magadi Soda Co. Ltd, wydobywająca sodę naturalną i jadalną z jeziora
Magadi. Poza tym w Rowie Wschodnim znajdują się jedne z najbogatszych
złóż diatomitów. W Mombasie zlokalizowana jest rafineria ropy naftowej,
jednak dla wielu mieszkańców źródłem energii jest tradycyjnie drewno.
Coraz większe znaczenie ma przemysł turystyczny z ośrodkami
wypoczynkowymi nad Oceanem Indyjskim oraz organizowane dla turystów
safari.
Kenia jest republiką i członkiem brytyjskiej Wspólnoty
Narodów. Konstytucja została uchwalona w 1963 w chwili uzyskania
niepodległości od Wielkiej Brytanii 12 grudnia 1963 roku. Głową państwa
jest prezydent wybierany w głosowaniu powszechnym na 5-letnią kadencję.
Władza ustawodawcza należy do jednoizbowego Zgromadzenia Narodowego.
Organem władzy wykonawczej jest rząd powoływany przez prezydenta spośród
członków parlamentu. Od grudnia 1991 system wielopartyjny.
Stolicą
Kenii jest Nairobi z 3,2 mln mieszkańców. Dla porównania Warszawa liczy
1,7 mln. Nairobi leży na wys. 1600 m n.p.m., Warszawa 78-121 m.n.p.m.,
Kraków 188–383 m n.p.m. Bezpośrednia odległość pomiędzy Nairobi a
Warszawą wynosi 6142 km (5848 z Krakowa). Długość trasy samochodowej
pomiędzy Nairobi a Warszawą wynosi 9881 km (5587 z Krakowa). Czas
podróży wynosi w przybliżeniu 6 dni 3 godz. Nairobi znajduje się w
strefie czasowej Eastern African Time (EAT), czas w tym miejscu 14:42.
Warszawa znajduje się w strefie czasowej Central European Summer Time
(CEST), czas w tym miejscu 13:42.
Walutą Kenii jest Kenyan
Shilling (KES). W przybliżeniu 1000 KES to 40 zł, czyli 10 euro. Roczne stypendium to
1400 zł. Albo inaczej, 1 eurocent to jeden szyling. 20-litrowy kanister
wody w slumsach kosztuje 3-20 szylingów zależnie od pory roku, czyli 12
do 80 groszy. To niewiele. Jeśli jest się mieszkańcem slumsów i ma się
szczęście czyli jakąkolwiek pracę, to stawka może wynosić 20 złotych,
czyli 5 euro dziennie. Wtedy 20 eurocentów to duży wydatek.
Niewykwalifikowany nauczyciel w szkole w slumsach może zarabiać tylko
200 złotych (50 euro) miesięcznie. Nazwa busika-taksówki matatu, oznacza trzy.
Tyle wynosiła przeciętna cena przejazdu w Nairobi w latach 60./70. XX
wieku. Teraz wynosi około 30 KES, ale nazwa pozostała - kierowca
zbierając chętnych wykrzykiwał mapeni matatu, co oznacza /przejazd/ "wynosi trzy".
Kenia
jest jednym z najbardziej zróżnicowanych etnicznie i religijnie krajów
Afryki. 65% to ludy Bantu. Znani z egzotycznych obyczajów Masajowie
stanowią tylko 1,6% ludności. Arabów zostało 0,2% (100 tys.), żyje tam
też ok. 34 tys. Brytyjczyków i 8,6 tys. Amerykanów. Chrześcijanie
stanowią 84,8%, w tym 60% protestantów (33% zielonoświątkowscy i 12%
anglikanie) i 22% katolików, muzułmanie 9,7%, religie plemienne 1,7%,
hinduizm 0,1%.
Język suahili (swahili, suaheli, kisuaheli lub kiswahili[1]kisuaheli lub kiswahili to nazwa w języku suahili z przedroskiem "ki", jakby
rodzajnikiem, który dopasowuje się do rzeczownika i orzeczenia danej
grupy rzecznikowej, jest to tzw. konkordancja, "związek zgody", np. kitabu znaczy
książka (z arabskiego kitab), kitabu kimoja kizuri znaczy jedna ładna
książka, vitabu znaczy książki, stąd vitabu vitatu vizuri - trzy
ładne książki. ), należy do grupy języków grupy bantu i jest najbardziej
rozpowszechnionym językiem wschodniej Afryki. Ponad 80 mln ludzi
posługuje się tym językiem, choć tylko dla 5-10 mln. suahili jest
językiem ojczystym. Nazwa pochodzi od liczby mnogiej słowa sāhil - swāhil z j. arabskiego i oznacza "wybrzeże" lub "granicę". Przymiotnikiem as-sawāhilī Arabowie
określali mieszkańców wybrzeża afrykańskiego, gdzie od VII do X
panowali. Stąd polska "strefa Sahelu". Suahili zapisywano początkowo (do
XVIII w.) w alfabecie arabskim, potem w łacińskim.
W Kenii
suahili jest drugim językiem urzędowym, pierwszy to angielski.
Kenijczycy posługują się 44 różnymi językami. Suahili jest ich "lingua
franca". Język suahili powstał pierwotnie jako mieszanka języków
czarnych mieszkańców wybrzeża wschodniego Afryki i języków
przybywających tam na statkach handlarzy arabskich. Domieszały się do
tego słowa z innych języków, portugalskiego (pierwsi Europejczycy w
Kenii to byli Portugalczycy i przybyli do wybrzeża w 1498 roku),
francuskiego, greckiego a nawet niemieckiego, bo docierali tam
misjonarze niemieccy (shule od niem. Schule, szkoła). "Republika Kenii" to Jamhuri ya Kenya (czyt. dżamhuri, j wymawia się jak dż, w jak ł, y jak j, poza tym jak po polsku).
Ogólnie bodaj najbardziej znane słowo z języka suahili to simba, "lew", zaś leo znaczy "dzisiaj". Najpopularniejsze wyrażenia to pole-pole, "spokojnie, powoli", i pole, "przykro mi, przepraszam". Znane Polakom słowa (pewnie z "W pustyni i w puszczy") to bwana, "pan", mbwa, "pies", tamba, "słoń"... pamiętne "dobre mzimu", to oczywiście "dobry duch"... barabara znaczy "droga" i nic innego. No, i, wszem i wobec znane hakuna matata, "nie martw się". Z kolei"cios /słonia/" to tusk po angielsku (a long, pointed tooth, esp. one specially developed so as to protrude from the closed mouth, as in the elephant, walrus, or wild boar), stąd marka popularnego piwa "Tusker"...
Waweza kuongea kiswahili? - Mówisz w suahili?
[2]Ryszard Kapuściński mówił w suahili! Ale czy zna suahili Barack Obama? Ojciec
prezydenta Stanów Zjednoczonych, Barack Obama senior,
pochodził z Kenii, z afrykańskiego plemienia Luo, urodził się w
kenijskiej prowincji Nyanza, zaś matka, Ann Dunham, mająca korzenie
angielskie, irlandzkie i indiańskie, w Wichicie w stanie Kansas. Poznali
się w 1960 na University of Hawaii w Manoa, gdzie Barack senior
studiował dzięki stypendium dla zagranicznych studentów. Pobrali się w
lutym 1961 roku. Prezydent Obama urodził się, jak wiadomo, w Honolulu, w
siepniu 1961 roku. Jego rodzice rozeszli się, gdy był małym chłopcem.
Ojciec kontynuował studia doktoranckie na Harvard University, by
ostatecznie wrócić do Kenii, gdzie przez wiele lat był starszym ekonomistą pracującym dla kenijskiego rządu, w 1982 zginął w wypadku samochodowym.
Ponoć jego syn ma na swoim biurku drewnianą rzeźbę trzymającą jajko - kenijski symbol kruchości życia. W sierpniu 2006 żona i obie córki Baracka Obamy wspólnie z nim
odwiedziły miejsce narodzin jego ojca, wioskę nieopodal Kisumu w
zachodniej, rolniczej części Kenii. Imię "Barack" oznacza w języku
suahili "Ten-Jest-Błogosławiony". W 2006 roku Barack zdobył nagrodę Grammy za autobiografię w wersji audio pt. "Dreams From
My Father".
Przypisy: [1]: kisuaheli lub kiswahili to nazwa w języku suahili z przedroskiem "ki", jakby
rodzajnikiem, który dopasowuje się do rzeczownika i orzeczenia danej
grupy rzecznikowej, jest to tzw. konkordancja, "związek zgody", np. kitabu znaczy
książka (z arabskiego kitab), kitabu kimoja kizuri znaczy jedna ładna
książka, vitabu znaczy książki, stąd vitabu vitatu vizuri - trzy
ładne książki. [2]: Ryszard Kapuściński mówił w suahili! Ale czy zna suahili Barack Obama? Ojciec
prezydenta Stanów Zjednoczonych, Barack Obama senior,
pochodził z Kenii, z afrykańskiego plemienia Luo, urodził się w
kenijskiej prowincji Nyanza, zaś matka, Ann Dunham, mająca korzenie
angielskie, irlandzkie i indiańskie, w Wichicie w stanie Kansas. Poznali
się w 1960 na University of Hawaii w Manoa, gdzie Barack senior
studiował dzięki stypendium dla zagranicznych studentów. Pobrali się w
lutym 1961 roku. Prezydent Obama urodził się, jak wiadomo, w Honolulu, w
siepniu 1961 roku. Jego rodzice rozeszli się, gdy był małym chłopcem.
Ojciec kontynuował studia doktoranckie na Harvard University, by
ostatecznie wrócić do Kenii, gdzie przez wiele lat był starszym ekonomistą pracującym dla kenijskiego rządu, w 1982 zginął w wypadku samochodowym.
Ponoć jego syn ma na swoim biurku drewnianą rzeźbę trzymającą jajko - kenijski symbol kruchości życia. W sierpniu 2006 żona i obie córki Baracka Obamy wspólnie z nim
odwiedziły miejsce narodzin jego ojca, wioskę nieopodal Kisumu w
zachodniej, rolniczej części Kenii. Imię "Barack" oznacza w języku
suahili "Ten-Jest-Błogosławiony". W 2006 roku Barack zdobył nagrodę Grammy za autobiografię w wersji audio pt. "Dreams From
My Father".