Zreformowani
(artykuł ukazał się w tygodniku Przekrój 19.11.2012)
Kiedy jechałam windą na spotkanie z rabinami, czułam, jak mi dygoczą kolana. Rabin Maller chyba też to zauważył, bo powiedział: nie przejmuj się, my groźniej warczymy niż gryziemy. Dwa piętra wyżej czekała komisja, która miała zdecydować, czy zostanę Żydówką.
Krakowski Kaziemierz. Kilkanaście godzin wcześniej zameldowaliśmy się w hotelu razem z moim izraelskim narzeczonym. Był późny wieczór, wokół knajpki, gwarno, dużo młodych ludzi. Tal, wykończony podróżą, kategorycznie odmówił udziału w życiu nocnym stolicy Piastów i padł do łóżka. Przed zaśnięciem zdążył jeszcze wskazać jedyne w pokoju okienko nad podłogą i stwierdzić z wisielczym humorem, że czuje się, jakby grał w Liście Schindlera.
Kiedy podjęłam decyzję o przejściu na judaizm, wiedziałam, że musi się ono odbyć w nurcie reformowanym. Nie dla mnie ortodoksja, która zawsze kojarzyła mi się z lisią czapą, Żydem z pieniążkiem i grubą mamełe w peruce. Jak wiadomo stereotypy nad Wisłą mają się dobrze, więc kiedy informuję znajomych o mojej decyzji, kolega z pracy pyta, kiedy zapuszczę pejsy. Równie dobrze mógłby zapytać, czy wyhoduję brodę.
W Polsce zajęcia przygotowujące do konwersji reformowanej prowadzi czyli Związek Postępowych Gmin Żydowskich Beit Polska. Zalążkiem tej organizacji był Beit Warszawa, od 2003 roku członek Światowej Unii dla Judaizmu Postępowego, działający jako stowarzyszenie kultury żydowskiej. Nie tej jarmarcznej, dziadowskiej, z piosenek o miasteczkach, których nie ma już, bo okrył je pamięci kurz, ale tej bliższej światu Hanocha Levina czy Etgara Kereta. Takiej, którą z Polską łączy nie tylko widmo krematoriów, ale na przykład genialne inscenizacje sztuk w Teatrze Dramatycznym.
Inicjatorem i dobrym duchem synagogi Beit Warszawa jest Seweryn Aszkenazy, urodzony w Tarnopolu polski Żyd, który większość życia spędził w Kalifornii. Filantrop, wizjoner. Nie mamy rogów, nie przerabiamy dzieci na macę. Jesteśmy zwykłymi ludźmi - mówi ładną polszczyzną, z delikatnym wschodnim zaśpiewem, w telewizyjnym programie Jarosława Gugały - U nas drzwi są otwarte. Ci, którzy nie są Żydami, powinni wreszcie zobaczyć, jak to prawdziwe Żydowstwo wygląda.
Po raz pierwszy przyszłam tu sama, mocno najeżona. Nie znałam nikogo. Nie znałam też hebrajskiego, nie mówiąc już o modlitwach czy religijnych pieśniach. Nie ja jedna. Do środka zakradłam się chyłkiem z jakąś katolicką wycieczką z Elbląga. Do Beit Warszawa na szabatową kolację trafia chyba tyle samo katolików, co Żydów. Żeby poznać, podyskutować, oswoić. Ewenementem był chłopak, który regularnie odwiedzał synagogę twierdząc, że chce zmienić styl myślenia, włożony mu w głowę przez dziadków antysemitów. Po dwóch miesiącach gdzieś przepadł.
W synagodze reformowanej wszyscy modlą się w jednej sali, a kobiety rabinki i kobiety kantorki ( śpiewaczki) prowadzą nabożeństwa. Zgodnie z deklaracją zasad judaizmu postępowego, obowiązuje pełna tolerancja dla orientacji seksualnej. Dyskutuje się o filozofii, feminizmie i biblijnych sprzecznościach. Otwarcie, każdy na tyle, na ile potrafi.
Chętnych, którzy decydują się na konwersję reformowaną można z grubsza podzielić na trzy grupy. Pierwsza to poszukiwacze – niespokojne dusze, którym od zawsze było niewygodnie w katolickim pancerzu. Doskonale wykształceni, czesto już niemłodzi, mają w nosie, co powie sąsiadka czy szefowa w pracy. Kiedyś często aktywni w kościelnych wspólnotach, otrzaskani z Biblią jak mało kto. Druga to osoby, jak ja, planujące życie z halachicznym Żydem, niezaangażowane wcześniej w żadną religię. Intuicyjnie czujące, że to jest właśnie to. Trzecia to ci, którzy nagle dowiedzieli się o swoich żydowskich korzeniach. Trochę jak w filmie Cud purymowy, gdzie robotnik Kochanowski dowiaduje się, że w jest Cohenem, potomkiem żydowskich kapłanów. To historie najciekawsze. Sławek - Saul jako dorosły facet od swojej umierającej babki usłyszał, że jest Żydem. Kiedy zaczął kojarzyć fakty, wyszło mu, że jako dziecko w katolickim domu obchodził wszystkie żydowskie święta: jadł macę na Wielkanoc, jabłka w miodzie na Rosz Haszana i palił świeczki w Hanukę, czyli w okolicach Bożego Narodzenia. Małgosia - Miriam już po czterdziestce dowiedziała się o swoim pochodzeniu, kiedy przypadkiem wykryto u niej prawie niespotykaną w naszej szerokości geograficznej anomalię genetyczną. Przypomniała sobie, że gdy w głębokiej komunie leżała w szpitalu po kolejnych komplikacjach, lekarze sugerowali, by podleczyła się w Morzu Martwym, u swoich... Teraz Miriam dumnie stoi na straży nowej-starej wiary. Także w autobusowych awanturach o to, czy wszystkiemu winne jest „żydostwo u władzy”. Sporo w niej neofickiej gorliwości, podobnie jak u innych Żydówek z odzysku, noszących na piersiach symbol gwiazdy Dawida wielkości ziemniaczanego placka.
Przygotowanie do konwersji reformowanej trwa na ogół minimum rok – tyle potrzeba, aby przeżyć na własnej skórze wszystkie święta, oswoić nowy styl życia i jakoś się z nim zsynchronizować. Oprócz opanowania kwestii czysto technicznych, polega przede wszystkim na nauce sposobu myślenia. Rabini, z którymi pracowaliśmy, powtarzali nam, że jako Żydzi z wyboru ( Jew by choice, tak nas nazywali, bo podobno ładniej nas opisuje) tym właśnie będziemy się różnić od tych halachicznych - świadomym, dojrzałym wyborem. Nękani przez nas pytaniami chętnie cytowali rabina Hillela, który dwa tysiące lat temu mawiał, że Torę można streścić w jednym zdaniu: "Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. Reszta jest komentarzem". Mnie najbardziej przypadł do gustu uniwersalny przepis na życie pewnego rabina z Przysuchy: każdy człowiek powinien nosić przy sobie dwie kartki w dwóch osobnych kieszeniach. Na jednej kartce należy napisać werset z Księgi Rodzaju: „Jestem prochem i popiołem”, a na drugiej zdanie z traktatu Sanhedryn: „To dla mnie został stworzony świat”. W zależności od potrzeby, wyjmować i czytać kartkę z jednej albo z drugiej kieszeni.
Nowe Imię
Zmiana religii to trochę jakby rozpoczęcie życia na nowo. Gruba krecha, która oddziela od przeszłości. Zamiast we wrześniu 1977 roku rodzę się nagle w Tiszri 5773! Taka podróż w czasie zobowiązuje. Nowe ja musi dostać nowe imię, dlatego ci, którzy są zdecydowani na konwersję, w pewnym momencie zaczynają się głowić nad wyborem żydowskiego imienia. Rabini twierdzą, że kobiety konwertytki na ogół wybierają stare biblijne imiona pramatek czyli Rachela, Rebeka, albo Sara. Nasza grupa częściowo potwierdziła tę tezę, choć były też takie imiona jak Teszura, Hadassa i Kalanit. Najtrudniej umotywować swój wybór. Ja, po trosze ścigana okropną wizją mamełe Racheli w peruce, a po trosze na znak solidarności z hasłem, że siła jest kobietą, wybrałam nowocześnie brzmiące imię Jael. Moja nowa biblijna patronka była osobą mądrą, a duchem silniejszą niż niejeden facet, czego dowiodła rozprawiając się z wrogiem Siserą przy pomocy ciepłego mleka i palika od namiotu. Za co otrzymała zasłużone miano błogosławionej.
Na miękkich nogach wchodzę do sali, gdzie za ogromnym stołem, na przeszklonym piętrze Jewish Community Centre z widokiem na dachy Kazimierza siedzi trzech rabinów. Gil Nativ z Warszawy i dwóch przyjezdnych: korpulentny, dowcipny Walter Rotschild z Berlina oraz szczupły, serdeczny Allen Maller z Los Angeles. Pytają o motywację, plany i – na samym końcu – o wiedzę praktyczną. Jak było do przewidzenia, zależy im bardziej na poznaniu historii każdego z nas, niż przepytywance z hebrajskich modlitw.
Wczesnym popołudniem, razem z siódemką triumfujących konwertytek wędruję do mykwy. To rytualna łaźnia, ulokowana w podziemiach krakowskiego hotelu Eden. Mykwa to miejsce nie byle jakie – musi zasilać ją żywa woda, czyli nie żadna kranówa. Najlepsza jest deszczówka, lub ze źródła. Cennik korzystania z krakowskiej łaźni też odpowiedni. Tabliczka głosi: 20zł od osoby, 10zł od gościa hotelowego, 50zł od kobiety. Na próżno próbuję dociec, dlaczego kobieta płaci dwa razy więcej niż „osoba” i co to niby ma znaczyć. Dyplomatycznie duszę też w sobie pytanie, dlaczego gnieździmy się w mykwie jakiegoś hotelu z klimatem basenowej szatni, skoro w Polsce dziesiątki żydowskich łaźni popadają w ruinę. Jedną, stu pięćdzisięcioletnią, mam nawet pod nosem, w Piasecznie. Z powodzeniem funkcjonuje jako lokalna piwiarnia. Ale to nie pora na bunt na pokładzie.
Przed wejściem do wody trzeba porządnie się umyć, zdjąć biżuterię i soczewki kontaktowe. Literatura fachowa zaleca, aby dzień wcześniej zeskrobać martwy naskórek, ale nam na szczęście nikt pięt nie sprawdza. Zanurzamy się po trzy razy, wypowiadając błogosławieństwa, a żony rabinów egzaminatorów sprawdzają, czy robimy to koszernie, czyli zgodnie z zasadami. Iza – Ryfka ćwiczyła wcześniej w wannie, więc daje nura najbardziej fachowo. Na zakończenie wszyscy razem odkorkowujemy czerwone wino z hebrajskim okrzykiem lechaim, który znaczy „za życie”, bardziej adekwatnie niż słowiańskie „na zdrowie”.Następnego dnia w synagodze każda z nas dostaje swoją kipę i lniany talit.
Wyznanie bliskim, że chce się zostać Żydem, można bez żadnej przesady nazwać coming outem. Zwłaszcza, jeśli jeszcze wczoraj się Żydem nie było. I zwłaszcza w przypadku rodzin, gdzie semickie korzenie ktoś dawno skrzętnie zakopał. Może wiązać się z porządną traumą dla starszego pokolenia. Kilkoro z nas zdecydowało się zataić ten fakt przed bliskimi ze względu na jakiś inny, chwilowy "problem" w domu. Wiele osób odkłada to wyznanie na potem. Ale są rodziny, które reagują entuzjastycznie. Mój wnuk bardzo się cieszy, że wreszcie będzie miał babcię Żydówkę, mówi Krystyna Bat Sheva Bert w wywiadzie dla Mariv, największego izraelskiego dziennika, którego reporter towarzyszy nam w oczekwianiu na beit din. Zaintrygowany dziennikarz obserwuje naszą huśtawkę nastrojów – od przerażenia po euforię.
Czerwona nitka
Miłą dla ucha każdego konwertyty teorię ma Allen Maller, specjalista od judaizmu mistycznego, autor książki God, Sex and Kabbalah, nie przetłumaczonej jeszcze na język polski. Wyjaśnia w niej, że czasem impuls do zmiany wiary może wynikać z wędrówki dusz. Kabała, w przeciwieństwie do Buddyzmu naucza, że odrodzenie w innej postaci, zwanej gilgul, dotyczy dusz istot najbardziej świadomych, czyli nas, ludzi. Ponieważ Judaizm jest religią optymistyczną, większość Kabalistów naucza, że ludzie osiągają swój życiowy cel już przy pierwszym wcieleniu. Nieliczne, wybitne dusze mogą rozpaść się na dziesiątki cząsteczek, które reinkarnują się nawet kilkanaście razy.
Zaintrygowana tą interpretacją dużo bardziej, niż czerwoną nitką na rękach celebrytów, poddałam się testowi, który Maller podsuwa na swojej stronie internetowej. Wyszło mi, że wybrałam Judaizm, bo odreinkarnował się we mnie jakiś praszczur, o którego istnieniu do dziś nie mam bladego pojęcia. Osobiście w to wątpię, ale nie chcę robić rabinowi przykrości.
Co się zaś tyczy słynnej nitki, to można ją kupić za 3pln na Allegro, albo 26 dolarów w specjalnym kabalistycznym sklepie. Obie niczym się nie różnią. Ja swoją pierwszą dostałam od zasuszonego dziadka, siedzącego na stołku niedaleko Ściany Płaczu. Zbierał co łaska i, szepcząc błogosławieństwa, wiązał przechodniom na nadgarstkach czerwone kawałki wełny. Wzięliśmy ich wtedy z Talem całą garść. Kiedy wróciliśmy do domu, Hana, która własnie gotowała obiad, popukała się w czoło i powiedziała, że nie trzeba się było tłuc godzinę samochodem do Jerozolimy, bo ona ma w szufladzie cały motek.
KOMENTARZE