Hieronymus Bosch: Garden of Earthly Delights, ca. 1500
...czyli Moja prywatna lista Millenium
Mieszkańcy Atlantydy
Cały świat został stworzony dla nas.
Dla nas Sumerowie budowali swoje miasta. Grecy rzeźbili w słońcu posągi Ateny. Egipscy kapłani ukrywali tajemnice gwiazd. Mędrcy Izraela czytali Księgę Rodzaju. Safona pisała swój najpiękniejszy, zagubiony wiersz.
Dla nas odkryto ogień I malowano wymarłe zwierzęta Na ścianach zielonych jaskiń.
Dla ciebie i dla mnie ukrywano dzieci w dziuplach drzew, Gdy nadpływały łodzie Wikingów. Dla ciebie umierał Spartakus I rodził się następca tronu.
Także dla nas przez lata robili to, o czym nie wiemy, Ci, których nigdy nie poznamy. Którym spalono księgi i rozbito gliniane naczynia. Ich imiona są na kamiennych płytach Pod dnem oceanu. A oni drgają w wodzie drobnym planktonem Wśród cytrynowych ryb.
Inni zmienili się w zieleń, piasek i wiatr Latają ważką nad wodą. Gaszą jesiennym kurzem ostatnie ogniska. Czerwonym piaskiem zasypują nory lisów. Wyginają się czubkami palm, liśćmi dębów i brzóz.
W najbliższych i najdalszych miejscach, W których nas jeszcze nie było, Przeglądają się w twoich oczach. Toczą się kulą Niewymiernej liczby "pi".
I piszą w nas wiersze o sobie i o nas,
Mieszkańcach wszystkich Atlantyd.
"Aphilommen"
Jest rok 1999. W piątek, 19 listopada, zaczynam pisać ten tekst.
Powtarzam
datę: 19.11.1999. Następną datą mającą z tą coś wspólnego będzie
1.1.3111. W pierwszej jedynki i dziewiątki, w drugiej jedynki i trójki.
Tu i tu same nieparzyste. Od jutra przez ponad tysiąc lat będziemy żyć w
czasach niejako dwoistych. Jeszcze tylko 30.11.1999 nie ma w sobie
dwójki. A pomiędzy, potem, do dnia 1 stycznia roku 3000 już wszystkie.
Magia liczb. Jak jej nie ulec?
A zatem najpierw o liczbach:
Wszechświat jest, od atomu po gwiezdne galaktyki, idealnie
zorganizowany. Od zarania dziejów człowiek próbuje najprzeróżniejszymi
metodami rozgryźć ten porządek. Numerologia jest jedną z nich. Mówi o
mistyce liczb: "na początku była jedność, po czym drgnął Czas i w wyniku
pierwszego wahnięcia powstała para, która dała początek uniwersalnej
geometrii". Jedynka odpowiada boskiemu "niech się stanie światło!", jest
źródłem ducha. Dwójka "i Bóg rozdzielił...": dzień od nocy, niebo od
ziemi, zło od dobra, kobietę od mężczyzny. Z matki i ojca rodzi się
dziecko: "pierwsza triada". Trójka to spełnienie, to ciało, dusza i
duch, to trzy warstwy świadomości... Magia. Pełna magia.
Ludzie
szaleją: od tego, jak spędzić Sylwestra 1999 na 2000 po apokaliptyczne
wizje końca świata. I nic nie pomoże, że tysiąclecie skończy się dopiero
za rok, że kalendarz to sprawa umowna, że dla Żydów 31.12.1999 na
1.1.2000 to zwyczajny dzień roku 5760, że Islam będzie obchodzić
początek roku 17 kwietnia a Chińczycy, Japończycy, Tybetańczycy to już
szkoda gadać, zupełnie inne kalendarzowe rachuby. A jednak: ŚWIAT przez
dwadzieścia cztery godziny będzie żegnał rok 1999 a witał 2000 i z całą
pewnością będzie to zabawa jakiej świat nie widział.
Będą bilanse
obliczane według najróżniejszego klucza, będą przepowiednie na
przyszłość, będą nawoływania do ukorzenia się i wizje pełne nadziei.
Ja
chciałabym zrobić podsumowanie jak najbardziej osobiste. Z punktu
widzenia osoby, która ma szczęście żyć w tak ciekawym momencie w
historii świata. A także z punktu widzenia kobiety. Oraz z punktu
widzenia kogoś, kogo nie było przez wieczność i nie będzie przez
następną wieczność. Piszę z otchłani czasu. Z kwitnącej Atlantydy, która
wraz z jej mieszkańcami zginie jak każda kolejna Atlantyda. Żeby zrobić
miejsce następnej.
Za motto mojego "listu o przeszłości do
przyszłości" wzięłam wiersz poety, który zwie siebie "Aphilommenem." Nie
znam go osobiście. To wirtualna znajomość
[1]Niedługo potem poeta podpisujący się nickiem Aphilommen odwiedził Kraków i wtedy poznaliśmy się osobiście, bo i ja byłam wtedy w Krakowie.. (Wrócę jeszcze później do
tematu wirtualności.) Bo, jak w tym wierszu, wszystko co się wydarzyło
dotychczas, cała historia za nami, wydarzyła się dla nas, my jesteśmy na
jej końcu. W ostatniej sekundzie tej historii doszła do tego
rzeczywistość wirtualna. Coś absolutnie nowego. Coś, co właściwie jest
już wynalazkiem trzeciego tysiąclecia. I tysiąclecie to otwiera.
Oprę
się na kilku datach, będę je wymieniać chronologicznie tak, jak poznawałam
świat. Od tych najbliższych mi kręgów po coraz dalsze i dalsze.
Publikacji wymieniających dokonania tysiąclecia w kolejności
chronologicznej ukazuje się już w tej chwili mnóstwo. Ja zrobię wręcz
przeciwnie. Siebie uczynię środkiem. Sądzę, że tak jest najuczciwiej.
Tak, jak każdy jest centrum swojego świata. Nie, nie pępek mam na myśli.
"Uratować jednego człowieka, to uratować cały świat... ", tą myślą
zdobna jest pewna chlubna aleja drzew w Jerozolimie, urosła dla
ostrzegającej pamięci o jednej z najbarwniejszych Atlantyd, jaka zdobiła
świat. Więc centrum świata każdego jej mieszkańca, w sensie
zwielokrotnionym przez każdego z tych światów i przez to, że każdy wie swoje wszystko.
Ja... ?
Ja jestem dzieckiem lat
pięćdziesiątych XX wieku. Świat był wówczas podzielony na dwa obozy.
Kapitalistyczny i komunistyczny. O Trzecim Świecie nie mówiło się
jeszcze wtedy tak powszechnie, choć pojęcie to też zrodziło się w latach
pięćdziesiątych. A więc świat podzielony był na dwa wrogie sobie
światy. Podział nastąpił w wyniku największej wojny w dotychczasowej
historii, drugiej wojny światowej. Urodziłam się w tym drugim świecie,
komunistycznym. Te dwa fakty naznaczyły mnie, choć jako dziecko nie
wiedziałam na ten temat dużo. Ale pamiętam rywalizację tych dwóch
światów. Zwłaszcza o "podbicie" kosmosu.
Tak, to pamiętam
najbardziej. Jako dziecko patrzyłam na Księżyc i wiedziałam, że ludzie
tam się wybierają i że jest to - ten fakt - coś bardzo wielkiego. Po raz
pierwszy w dotychczasowych dziejach całej ludzkości nasz satelita był
nie tylko bogiem różnych wyznań, nie tylko kalendarzowym wyznacznikiem,
czy też obiektem westchnień zakochanych. Był celem do osiągnięcia, jak
kilka setek lat wcześniej celem mieszkańców "Starego Świata" były nieznane kontynenty.
Jak
niegdyś młody Robinson Cruzoe, z głową rozpaloną wyobraźnią, wsiadł 1
września roku 1651 na obcy statek i rozpoczął przygodę swego życia,
swoje zmierzenie się z oceanem, tak ja, dziewczynka, nad ranem 20 lipca
1969, sama przed telewizorem, wsiadłam na statek kosmiczny i wylądowałam
razem z jego załogą na Morzu Spokoju. Na Księżycu. Naznaczyło mnie to
na całe życie. A wszystko zaczęło się od wyobraźni (wszystko się tam
zaczyna). Wyobraźni karmionej książkami. Dlatego za najważniejszy
wynalazek zeszłego tysiąclecia ogłaszam druk, dzieło mincarza i złotnika
mogunckiego Johannesa Gutenberga. Najprawdopodobniej jest to faktycznie
najważniejsze osiągniecie (najbardziej znamienne w skutkach?) umysłu
ludzkiego ostatnich dziesięciu stuleci.
Gutenberg pracował nad
swoim wynalazkiem lata całe. W roku 1454 świat ujrzał Biblię powieloną
aż 180 razy dzięki jego ruchomym czcionkom. W roku 1500 wydano już około
40 tysięcy tytułów w nakładzie 8 milionów egzemplarzy. W drugiej
połowie XX wieku wiedza zawarta była w niezliczonych księgach,
książkach, pismach, w niezliczonych archiwach, bibliotekach, a także w
niezliczonych prywatnych mieszkaniach. Słowo pisane i dowolną liczbę
razy powielane w nieprawdopodobny sposób poszerzyło wyobraźnię ludzi. I
to był ten pierwszy horyzont, który otworzył się przede mną.
Kolejny
horyzont był zgoła innej natury. Wychowałam się w Krakowie tuż koło
Wawelu. Planty Dietlowskie dzieliły miasto na dwie nieomal rozłączne
części. Z jednej strony Kraków, z drugiej krakowski Kazimierz, do
początku lat czterdziestych dzielnica żydowska. Rojna, gęsta, barwna,
bogata i biedna, biedna i bogata. Jeden z najważniejszych ośrodków myśli
chasydzkiej w Europie. Synagogi, cmentarze, ulice, domy, podwórka i
ludzie, ludzie, ludzie. Gdy ja tam chodziłam, była to dzielnica-widmo.
Nam, dzieciom, nie wolno było przekraczać dietlowskiej granicy. Na
Kazimierzu osiedliła się dziwna społeczność. Na ulicach nie było
bezpiecznie. Ale i tak się zapuszczałam. Coraz głębiej, coraz odważniej.
Dziwne
nazwy ulic, sypiące się kamienice, ciemne, cuchnące klatki schodowe.
Cmentarze zarośnięte zielskiem, zamknięte na głucho. Nikt na nie nie
chodził. Krzyże? Nie było na nich krzyży. Były wyblakłe, niezrozumiałe
znaki na pokrzywionych nagrobkach. Znaki, których nie uczyła nas szkoła.
"Co one znaczą?" - pytałam dorosłych. Opowiadali. Że oto tuż przede mną
była tam tętniąca życiem Atlantyda. Że Kraków jeszcze przed kilkoma
dziesiątkami lat był zupełnie innym miastem. A świat zupełnie innym
światem. Sięgnęłam po kolejne lektury. Pojechałam (szkoła pojechała) do
nieodległego, małego, nieważnego miasteczka Oświęcim, znanego światu pod
straszliwą nazwą Auschwitz. Wróciłam dorosła. Odtąd już nigdy nie będę
dzieckiem. Poznałam SIŁĘ RAŻENIA HISTORII.
Ale to było później.
Na razie lądowanie na Księżycu jeszcze przede mną. Rywalizacja o
podbicie kosmosu to była z jednej strony Rosja, z drugiej Ameryka. O
Rosji mówiło się Rosja ("Związek Radziecki" mówiła szkoła i brzmiało to
sztucznie). Tu wabił kolejny horyzont. Niby my i Rosja to było jedno. A
jednak kibicowaliśmy Ameryce. Ameryka była jedną wielką krainą marzeń.
Ach, te paczki z Ameryki. I kino. Hollywood, nieżyjąca już a przecież
żywa Marilyn Monroe, westerny, kino, kino, kino...
A zatem
następna ważna data tysiąclecia: 12 października 1492 roku. Krzysztof
Kolumb z pokładu "Santa Maria" odkrywa obie Ameryki. Dla nas. Sam
najprawdopodobniej nie wie o tym; Ameryka nie zostaje nazwana jego
imieniem. Kolumb umrze w biedzie.
Lecz siła, która pchała go do
tak niepewnej wyprawy, musiała być przeogromna. Nie zapominam tu o
kolejnych Atlantydach: Z 50 milionów mieszkańców obu Ameryk w roku 1480,
w XVII wieku zostało zaledwie 4 miliony. Za to przez trzy wieki handlu
niewolnikami, w niechlubnym trójkącie: Europa - Afryka arabska -
Karaiby, przerzucono do Nowego Świata miliony mieszkańców Afryki. Jedna
trzecia z nich wliczona była w straty, bo warunki owego przerzutu
zbliżone były do piekła na ziemi, jak opowiadali ci, którzy "przerzut"
przeżyli.
Ameryka ponad 500 lat po "odkryciu", a raczej
dokooptowaniu do Starego Świata, bo przecież była wcześniej tam, gdzie
była, żyli tam ludzie i do głowy im nie przyszło, że dopiero muszą
zostać "odkryci" i to na swoją zgubę, ta Ameryka w XX wieku wywindowała
się na lidera kultury. To ona dyktuje mody, stawia warunki, przewodzi.
Czy ktoś tego chce czy nie. Wszechobecna amerykanizacja jest faktem.
Pierwsi europejscy osiedleńcy w Nowym Świecie to byli niemalże
straceńcy. To byli ludzie, którzy pokonywali strach, opuszczali miejsca
urodzenia i szli w niepewne. Odrywali się od rodzin, języka, korzeni, od
kultury, w której rośli i która ich zobowiązywała i wiązała. Rwali te
więzy i rozpoczynali od nowa. Można o Ameryce powiedzieć co się chce,
ale jedno jest pewne: jest dynamiczna. Marzenie o Ameryce towarzyszyło
mojemu dzieciństwu.
A kino podsycało to marzenie. Dlatego kolejna
ważna w moim (i nie tylko moim) życiu data: 28.12.1895. Próby w różnych
laboratoriach doprowadziły do tego, że bracia Auguste i Louis Lumière
pokazem filmu o pędzącej lokomotywie w paryskim "Grand Café" przy
Boulevard des Capucines dla widowni złożonej z 35 widzów rozpoczęli
epokę kina. Nie zdawali sobie sprawy z wagi swojego wynalazku. Tymczasem
to właśnie dzięki "środkowi transportu", jakim jest film, "the American
way of life" stało się z czasem "a global way of life". Wyobraźnię
wzbogacił świat iluzji, jakim jest świat kina. Zaraz potem wynaleziono
radio i już tylko krok do pomysłu, że skoro można na odległość przesyłać
impulsy elektromagnetyczne, które odbiera się jako głos, to dlaczego
nie obraz?
Tak nastał styczeń 1928 roku. Inżynier Ernst F.W.
Alexanderson i jego zespół wyemitowali "Live from General Electric's
Radio Laboratories in Schenectady, New York...", obraz, który dotarł do
trzech istniejących wówczas odbiorników telewizyjnych. Obraz ten to
mężczyzna, który zdjął okulary, założył je ponownie i puścił dym z
papierosa. Obraz obiegł trzy ekrany podobnie jak dziś obiega miliony.
Jeden obraz powielony miliony razy. Na żywo.
Wyobraźnia ruszyła. I
w niedługim czasie oplotła całą planetę. Gdy przyszłam na świat, świat
otoczony już był niewidzialną gmatwaniną fal opowiadających wszystko o
wszystkich. Pierwsze czarno-białe filmy oglądałam u przyjaciółki, bo u
nas w domu odbiornika telewizyjnego długo jeszcze nie było.
Kolejna
data: 14.7.1789. Rewolucja Francuska pod hasłem "Liberté, Egalité,
Fraternité". Dla mnie ważna, jak dla całego świata. Daleko posunięta
równość społeczna, rozwój indywidualizmu, wolność osobista, wolność
wyboru... wszystko to było już w toku, gdy przyszło mi ujrzeć świat.
Nawet ten "gorszy", komunistyczny. Bez tego nie mogłabym zawrzeć wielu
przyjaźni, nie mogłabym pewnie kochać kogo bym chciała, nie mogłabym
uczyć się gdzie się uczyłam, mieszkać gdzie chcę, a nawet ubierać się
jak chcę.
A tu przychodzi mi do głowy kolejne osiągnięcie w
dziejach ludzkości, które dokonało się przede mną: w roku 1848
Amerykanka Elizabeth Cady Stanton ogłosiła w "Women's Rights Convention w
Declaration of Sentiments and Resolutions" dwanaście uchwał domagających
się równości praw kobiet i mężczyzn. Dwadzieścia lat później powstało
National Society for Women's Suffrage. Sufrażystki, emancypantki,
feministki, i ja na końcu tej listy. Zdeklarowana feministka. A
właściwie na dobrą sprawę ja, wolny człowiek o prawie nieograniczonych
prawach i możliwościach. A za mną została Atlantyda szacowana na około
trzy miliony mieszkanek, bo były to głównie kobiety. W ciągu trzech
wieków polowań na czarownice stosy pochłonęły tyle ludzi ile teraz
wynosi połowa Szwajcarii. Często razem z nimi ginęły w męczarniach także
ich zwierzęta, koty, psy, które tutaj też chcę opłakać.
Kolejna
data "mojego życia" jest niedokładna, jak niedokładny jest temat,
którego dotyczy: lata 1503-1508. W latach 1460-1516 żyje w Holandii
artysta malarz, Hieronymus Bosch. O jego życiu wiemy mało. Nawet data
urodzin jest niepewna. Pozostało po nim około czterdziestu obrazów.
Najsłynniejsze to "Ogród rozkoszy" i "Sąd Ostateczny". Porusza w nich tematy
ostateczne: wcielenie Ducha. Boskie Światło tchnięte w Pierwszego
Człowieka. Ból i dramat istnienia. Temat ten jest odwiecznym przedmiotem
SZTUKI. Jest zmaganiem się ducha z materią. Asymptotycznym zbliżaniem
się do Prawdy. Artyści podejmą próby najprzeróżniejsze. Będzie ich wręcz
nieskończenie wiele. Koniec Świata w obrazie artysty to niezliczone
końce świata ludzi. Współcześni Boscha określali swego genialnego
"współmieszkańca" mianem "wariata." Ileż wojen i rewolucji potrzeba
było, żeby móc spojrzeć na jego sztukę, na sztukę w ogóle, oczami
wolnego człowieka.
Ale to w "moim" świecie. W tym, który
9.11.1989 powstał z dwóch światów połączonych po zwaleniu muru
berlińskiego. Jest jeszcze i "Świat Trzeci." Trzeci, bo... wyłączony ze
świata. Tysiąclecie, które witamy, zapewne przyniesie (bo jakże by nie?)
zintegrowanie i tego świata w jeden świat, jakim jesteśmy. I myślę - tu
pokuszę się o małą prognozę na przyszłość - myślę, że będzie to
wynikiem dialogu, jaki już się rozpoczął i jaki trwać będzie między
kobietą i mężczyzną. W Tysiącleciu magicznej "Dwójki."
Tu kolejna
"moja" data: rok 1998, który przyniósł światu debiut pisarki hinduskiej
Arundhati Roy, "Bóg rzeczy małych". Książkę przetłumaczono na wszystkie
najważniejsze języki. Arundhati Roy pisze o zwalczaniu uprzedzeń
kastowych w Indiach, o zwalczaniu uprzedzeń w ogóle. "Zwalczanie" to
męskie słowo. Pisarki takie jak Roy pokazują, jak może się to odbywać na
sposób "kobiecy". Cóż znaczy "kobiecy"? A to, że przemówiła kobieta.
Ani więcej, ani tym bardziej mniej. I będzie gadać przez całe następne
tysiąc lat. I oczekiwać feed-back'u. Bo warto razem gadać. Mężczyźni
tyle potrafią! Kobiety również! A ich dzieci... !?
Informacja w
dzisiejszych czasach świat obiega równie szybko jak myśl. Wróćmy do
roku, w którym mur berliński nie był jeszcze ani faktem, ani
przeszłością, do roku, w którym Berlin szykował się do koszmarnej wojny
narodu niemieckiego z "całym światem," do AD 1936. Bo w tym samym
narodzie przyszedł na świat niejaki Konrad Zuse. 26-letni samouk
skonstruował maszynę, którą nazwał "Z1." Urządzenie to "umiało" liczyć
mechanicznie. Pięć lat później, gdy świat szalał wojną, Herr Zuse
nauczył maszynę pracować na impulsach elektrycznych. "Z3" "dawała się"
programować. Tak powstał prototyp dzisiejszego komputera. Noosfera (noos
= z gr. mózg, umysł), sieć telematyczna (telekomunikacja + informatyka)
w ciągu niespełna 50 lat oplotła całą kulę ziemską.
Gdy pisałam
te słowa, miliard mieszkańców planety Ziemia oczekiwał przy swych
aparatach na obrazy z planety Mars. Immanentna kruchość rzeczy sprawiła,
że nie doczekał się. Ale tylko tym razem. Po utracie lądownika, główny
uczony tego programu powiedział "we're doing this to reach beyond
ourselves" - "robimy to, żeby dosięgnąć poza siebie samych". Jest to, był
to prawie zawsze, proces niepowstrzymywalny.
To dzięki
wirtualnej rzeczywistości o jaką poszerzyła się wyobraźnia czytasz
Szanowny Czytelniku te słowa. Zwoje to polskie pismo internetowe. Jego
redaktor mieszka w Albercie, w Kanadzie
[2]Andrzej Kobos, doktor fizyki, publicysta i redaktor, autor m.in. dwóch tomów wywiadów-rzek z naukowcami (lekarzami itd.) pt. Po drogach uczonych
(wyd. PAU, Kraków 2007), już dawno nie mieszka w Kanadzie, najpierw
przeniósł się bliżej Polski, do Szwecji, a teraz od wielu już lat
mieszka przeważnie w Krakowie... Po wielu latach korespondowania poznaliśmy się więc osobiście. Także prof. Jerzego Vetulaniego poznałam w końcu osobiście i wielokrotnie spotykać prywatnie., autor wiersza - motta,
Aphilommen (z gr. "Przyjaciel Ludzi") w Kalifornii, ja piszę te słowa w
Szwajcarii. Naszą znajomość zawarliśmy przez Internet. Tak się dzisiaj
ludzie ze sobą poznają na terenie "globalnej wioski," której jesteśmy
mieszkańcami. Jak będą poznawać się dzieci naszych dzieci? Jeszcze raz
pokuszę się o prognozę: myślę, że pokolenie zaczynające życie z "3" na
początku daty swojego urodzenia może być pokoleniem szczęściarzy, którzy
nawiążą kontakt z innymi we Wszechświecie. Z innymi "Dziećmi
Wszechświata". Myślę, że dialog trzeciego tysiąclecia ich do tego
przygotuje. Pozdrawiam ich, ja mieszkanka "mojej" Atlantydy. Pozdrawiam,
każda kolejna Atlantydo, która będziesz. Ave!
Post Scriptum:
Kogo nie wymieniłam? Prawie wszystkich: Kopernika, Pasteura,
Einsteina... Gdy urodziłam się ich dokonania były oczywistością...
PS.PS. Andrzej Kobos, założyciel, autor
i redaktor Zwojów-Scrolls, gdzie w 1998 zaprosił mnie do publikowania
moich tekstów i skąd przerzuciłam dzisiejszy tekst (12.5.2013) od wielu lat mieszka
głównie w Krakowie robiąc tu niezliczoną ilość wywiadów z krakowskimi
(głównie krakowskimi) naukowcami (lekarzami itd.). Tu rozmowa z prof.
Vetulanim o jego dzieciństwie i rodzinie (bardzo ciekawy!!!), który
będzie (nie po raz pierwszy) gościem naszego WOR-u (Wszechnicy Oświeceniowo-Racjonalistycznej
PSR-u
[3]Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów - dziś krakowski oddział WOR nazywa
się SWOR - Stowarzyszenie Wszechnicy Oświatowo-Racjonalistycznej, za którą od marca 2013 odpowiadałam organizacyjnie razem z Adam Jaśkowem, dotychczasowym organizatorem) w czerwcu 2013:
Przypisy: [1]: Niedługo potem poeta podpisujący się nickiem Aphilommen odwiedził Kraków i wtedy poznaliśmy się osobiście, bo i ja byłam wtedy w Krakowie. [2]: Andrzej Kobos, doktor fizyki, publicysta i redaktor, autor m.in. dwóch tomów wywiadów-rzek z naukowcami (lekarzami itd.) pt. Po drogach uczonych
(wyd. PAU, Kraków 2007), już dawno nie mieszka w Kanadzie, najpierw
przeniósł się bliżej Polski, do Szwecji, a teraz od wielu już lat
mieszka przeważnie w Krakowie... Po wielu latach korespondowania poznaliśmy się więc osobiście. Także prof. Jerzego Vetulaniego poznałam w końcu osobiście i wielokrotnie spotykać prywatnie. [3]: Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów - dziś krakowski oddział WOR nazywa
się SWOR - Stowarzyszenie Wszechnicy Oświatowo-Racjonalistycznej